Выбрать главу

Okręt wypłynął powoli z portu. Przez małe okrągłe okienka wyglądaliśmy na ciemną toń wody. Dano nam do zrozumienia, byśmy nie wychodzili spod pokładu. Stanowiliśmy wszak cel ataku tych fanatyków i nie mogliśmy narażać życia, wystawiając się na ich strzały.

Ściskałam kurczowo dłoń Marcusa. Czekaliśmy w milczeniu, ale nic nie nastąpiło.

Czyżbyśmy znów źle ocenili sytuację?

A jednak nie, zdarzenia potoczyły się jak lawina. Podnieceni marynarze przebiegli raptem przez salon, pokład zaroił się od żołnierzy. Wyjrzeliśmy ponownie przez okienko i ujrzeliśmy cienie małych łodzi otaczających okręt.

Tym razem nie popełniliśmy błędu. Słowo „Aldebaran” wskazywało miejsce ataku. A w domu Fernérów skrywał się jeszcze jeden poplecznik Cederweda. Inaczej łodzie nie ruszyłyby do akcji. Ktoś musiał zdradzić, że król zamierza wyjechać dzień wcześniej.

Marcus z desperacją przycisnął mnie do podłogi. Zrozumiałam, że obawia się strzałów w okna. Było to dość prawdopodobne, napastnicy musieli zakładać, że król i królowa znajdują się w salonie.

Leżeliśmy plackiem na podłodze, nic nie widząc, ale wszystko słysząc.

Rozbrzmiały rozkazy, potem głuche odgłosy wystrzałów i walka rozpoczęła się na dobre.

– Kocham cię, Annabello – powiedział Marcus.

– Ja też cię kocham – odrzekłam i przysunęłam się bliżej do niego.

Usłyszeliśmy kilka głośnych wybuchów, potem szybkie kroki na pokładzie, jakieś krzyki. Marcus uniósł się do połowy, by wyjrzeć przez okienko.

– Marcus! – krzyknęłam. – Natychmiast się połóż!

Rzucił się na podłogę, a w tej samej chwili kula przeszyła szybę w miejscu, z którego wyglądał. Skuliliśmy się pod ścianą.

– Annabello, czeka nas wspólna przyszłość – szepnął Marcus z rozpaczą, jakby dopiero zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. – Nie możemy teraz umrzeć!

ROZDZIAŁ XI

Walka ustała. Cederwed i jego ludzie wpadli w zasadzkę, policjanci i żołnierze rozprawili się z nimi bez większego trudu.

Komisarz zszedł do salonu i oznajmił nam, że niebezpieczeństwo minęło. Mogliśmy wyjść na pokład.

Widoku, który ujrzałam, nigdy nie zapomnę. Wszędzie leżeli ranni.

– Zwyciężyliśmy – triumfował komisarz. – Król może jutro zatrzymać się u Fernérów, a potem ruszyć w dalszą drogę, nie obawiając się napaści.

– Skąd ta pewność, że król jest bezpieczny u Fernérów? – spytałam, ale odpowiedź była zbyteczna. W następnej bowiem chwili zobaczyłam Johana. Stał ze spuszczoną głową między dwoma żołnierzami, unikając wzroku Marcusa. Ręce miał skute kajdankami.

Johan! A więc on był drugim informatorem Cederweda w domu Fernérów! Powinniśmy byli domyślić się tego wcześniej. Cały czas trzymał się na uboczu, niewiele mówił, zachowywał się podejrzanie, a myśmy niczego nie dostrzegli.

Marcus zbliżył się do swego dawnego towarzysza.

– Johan – spytał z niedowierzaniem w głosie – to ty strzelałeś do mnie tamtego dnia na plaży?

– Tak. – Johan wciąż nie był w stanie spojrzeć mu w oczy.

– Dlaczego? Nie stanowiłem dla was zagrożenia. Chciałem jedynie spotkać się z Annabellą!

– Flora mnie zmusiła – wymamrotał Johan. – Przeczytała ukradkiem list, który napisałeś do Annabelli. Zrozumiała, że cię traci, i nie mogła tego znieść. Obawiała się reakcji otoczenia na wieść o tym, że przegrała rywalizację z Annabellą.

– I ty zgodziłeś się mnie zabić! Z jej polecenia! Johan!

Johan podniósł wzrok i odrzekł hardo:

– Wierzyłem jej. Była moją pierwszą, wielką miłością. Potem dopiero zrozumiałem swój błąd, kiedy oznajmiła, że jestem jedynie narzędziem. Zależało jej tylko na Cederwedzie, ale on też miał jej dość. Kazał mi ją zabić, bo za dużo mówiła i zachowywała się nieodpowiedzialnie. Poszedłem więc do niej, powtórzyłem jej słowa Cederweda i…

– Zabiłeś ją? – dokończył spokojnie Marcus. – Sama się o to prosiła. Igranie ludzkimi uczuciami musi prowadzić do tragedii.

Położył dłoń na ramieniu Johana.

– Johan, jestem głęboko przejęty tym, co się stało. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi i tak cię zapamiętam.

Powiedziawszy te słowa, Marcus odwrócił się i odszedł. Johan patrzył za nim w milczeniu. Zanim jednak odwrócił głowę, ujrzałam łzy w kącikach jego oczu.

Siedziałyśmy z matką całą noc, przygotowując czekoladki. Stało się to poniekąd naszym zwyczajem. Marcus zaofiarował się z pomocą, ale odesłałam go do łóżka. Pojechał wprost do domu Fernérów.

Pani Fernér zatrudniła mnóstwo służby na następny dzień, ale odpowiedzialność za menu spoczywała na mnie i na matce.

Matka doceniła we mnie godną siebie rywalkę w sztuce kulinarnej. Czasami nawet pytała mnie o radę. I mam wrażenie, że była ze mnie dumna.

Przez całe przedpołudnie w kuchni Fernérów wrzała gorączkowa praca. Tyle jeszcze było do zrobienia, że zaczęłyśmy się obawiać, czy zdążymy na czas. A wiele potraw należało przyrządzić tuż przed podaniem na stół. Ze zdenerwowania popełniałyśmy pomyłki. Musiałam kilkakrotnie biec do domu po dodatkowe składniki. Parę razy za mocno rozgrzałyśmy piec i musiałyśmy czekać, aż się schłodzi.

Chwilami strach zupełnie mnie paraliżował. Gdy objęłam wzrokiem chaos panujący w kuchni i spiżarni, wpadłam w panikę, ale wzięłam się szybko w garść.

Annabello, powiedziałam w duchu. Jeden raz w życiu przygotowujesz obiad dla pary królewskiej. Postaraj się! Pamiętaj, że Marcus też weźmie w nim udział. Przygotuj go dla niego! Włóż w ten wysiłek całą swoją miłość!

Pomogło. Nugat rozpływał się w ustach jak gorący pocałunek, a cielęcina smakowała niebiańsko.

Nagle w kuchni zapanowało niezwykłe ożywienie. W chwilę później wpadła pani Fernér. Jej policzki pokrywaj duże czerwone plamy.

– Już są! – krzyknęła zziajana. – Na miły Bóg, przyjechali!

I zniknęła.

Wpadłyśmy w panikę. Ręce nam się trzęsły, tak że z trudem mogłyśmy pracować. Matka o mały włos nie przypaliła cebuli. Jedna z młodziutkich kucharek skaleczyła się w palec i zaczęła płakać histerycznie, inną rozbolał brzuch.

A ja poczułam gniew. Uznałam, że para królewska nie powinna zatrzymywać się w prywatnym domu i wprowadzać zamęt w życie zwykłych ludzi. Cederwed nie stanowił już zagrożenia, mogli więc zatrzymać się w gospodzie!

Choć tam nie dostaliby tak dobrego jedzenia…

Zazwyczaj król wyruszał statkiem ze Sztokholmu, ale tylko wtedy gdy jeździł sam. Królowa cierpiała na chorobę morską, wybrali więc Ystad, by skrócić podróż morzem.

Drzwi do kuchni znów się otworzyły i ponownie pojawiła się w nich pani Fernér. Jego Wysokość oświadczył, że pragnie odpocząć. Obiad przeniesiono na godzinę ósmą.

Rzecz jasna, wpadłyśmy w jeszcze większą panikę. Teraz znałyśmy godzinę. Ostateczny termin, przed którym musiałyśmy zakończyć przygotowania.

Marcus zaglądał co chwila do kuchni, ale brutalnie wypraszałyśmy go za drzwi. Nie było teraz czasu na pocałunki i uściski! Dałyśmy mu do zrozumienia, że tylko przeszkadza.

Dzień minął jak z bicza strzelił. Zanim się obejrzałyśmy, zjawiły się służące w wykrochmalonych fartuchach i czepkach, gotowe, by wnosić półmiski.

Jego Królewska Mość z małżonką zasiadł do stołu.

Spłynął na mnie niezwykły spokój. Do dziś nie wiem, skąd się wziął. Wiedziałam po prostu, że zrobiłam, co do mnie należało, i nikt nie miał prawa oczekiwać więcej. Nikt, nawet król i królowa. Niech się dzieje, co chce.

Zaczęłyśmy od specjalności mojej matki. Od zupy, gęstej zupy winnej gotowanej na mięsie cielęcym, ze śmietaną i jajkiem. Potem podałyśmy trzy talerze zakąsek. Węgorz marynowany w białym winie, puree z łososia i kurczęcia, pieczarki w sosie śmietanowym, pasztet z nerek z szalotką, gotowane na twardo jajka z sardynkami i oliwkami i… Wszystkiego nie pamiętam, ale półmiski wyglądały niezwykle apetycznie.