Выбрать главу

– No wiesz… „But”. Trochę głupio nazywać się jak kapeć lub kalosz… – wymamrotał Mao.

– Jest nieskończenie wiele języków… – Elwen obojętnie wzruszył dwiema parami ramion. – Dowolne słowo w jakimś języku może brzmieć głupio. Możecie mnie nazywać, jak wam się podoba.

Pani Foresmith rzeczywiście postanowiła nie poddawać się tak łatwo. Konsekwentnie wcielała w życie swoją nową obsesję. Męża postanowiła nie wtajemniczać – swego ślubnego nie szanowała, traktowała go jak szmatę, przy czym szczególnie irytowała ją jego wiara w zjawiska nadprzyrodzone. To, że teraz sama polowała na stwora z innego świata, bynajmniej nie wydawało się jej nielogiczne. Dama była z gatunku tych, co to w cudzym oku nie tylko słomkę, ale i pyłek zobaczą, a belki we własnym uparcie nie dostrzegają.

Pani Foresmith za to bardzo szybko zapoznała z Wielką Tajemnicą Łysego Kosmity swoje przyjaciółki – panią Anderson i pannę Wilson. Astrolożka momentalnie stwierdziła, że z tym domem i jego mieszkańcami coś jest nie w porządku. Natomiast pulchna pani Anderson z zachwytem spijała mądrości z ust przyjaciółek i we wszystkim się z nimi zgadzała.

Głośno lamentowały nad tym, że pani Lee jest w podróży. Z żoną Mao momentalnie znalazły wspólny język i kto jak kto, ale ona na pewno mogła im pomóc. Dzięki niej z łatwością dostałyby się do środka, a tam bez trudu wymyśliłyby, jak obejść całe terytorium. Ale czego nie ma, tego nie ma. Wszystkie trzy musiały uzbroić się we wszelakie przyrządy do podglądania oraz podsłuchiwania i rozpocząć dyżury nieopodal tajemniczej willi. Jednak na przełażenie przez płot i szukanie innego wejścia nie zdecydowały się. Po pierwsze, nie było wśród nich akrobatki ze złodziejskim stażem, a po drugie ciągle jeszcze towarzyszył im strach przed potworami rzekomo czającymi się w domu Katzenjammera.

Mao z ironicznym uśmiechem obserwował właśnie z malutkiego balkoniku na pierwszym piętrze, jak Edna Anderson stara się sfotografować coś przez dziurę w płocie, gdy usłyszał kolejny dzwonek. Starając się zgadnąć, kto to może być, poszedł otworzyć.

– Czy mieszka tu Kreol? – pytanie padło, zanim zdążył na dobre otworzyć drzwi.

Mao cofnął się o krok, z niedowierzaniem przyglądając się gościowi. Nieznajomy chłopak w ciemnych okularach, z oślepiająco białą fryzurą stał w milczeniu, oczekując odpowiedzi.

– Przepraszam, a kim właściwie pan jest? – spytał ostrożnie.

Mao miał szczęście, że yir znał twarz swej ofiary. Gdyby tak nie było, walnąłby milionem woltów w pierwszą osobę, która otworzyłaby drzwi. Ale wiedział, jak wygląda Kreol i dlatego postanowił nie tracić energii na kogoś, za kogo mu nie zapłacono.

– Jestem Guy – krótko odpowiedział yir. – Jeszcze raz pytam: czy mieszka tu Kreol?

– Tak, ale…

– Jest tu teraz?

– Nie, tak w ogóle…

– Gdzie jest? – dopytywał się dalej Guy tym samym metalicznym głosem.

– A co to pana obchodzi?! – oburzył się Mao. – Czego pan od niego chce?

Yir znalazł się w skrajnie trudnej sytuacji. Nie potrafił kłamać, ale odpowiedź, że chce zabić Kreola, wywołałaby negatywną reakcję tubylca i najprawdopodobniej musiałby go zabić. Było to niepożądane – mógł się jeszcze przydać jako źródło informacji.

– Muszę się z nim spotkać. – Guy w końcu wymyślił odpowiedź. Co ciekawe, wcale nie skłamał, rzeczywiście przede wszystkim musiał spotkać się z ofiarą. – Gdzie on jest?

– Nie sądzę, by go pan tam znalazł… – Mao frasobliwie podrapał się w kark. Nie wiadomo dlaczego wydawało mu się, że TEN gość nie uwierzy w bajkę o Los Angeles. – Wróci za kilka dni.

– Za ile dokładnie?

– Za cztery.

W rzeczywistości do powrotu pozostało tylko dwa i pół dnia, ale ten typ nie budził zaufania Mao, postanowił więc najpierw uprzedzić Kreola.

– Dobrze, wrócę tutaj za cztery dni – niechętnie zgodził się Guy. Nie miał ochoty zostawać w tym świecie ani minuty dłużej niż to konieczne, ale jeszcze bardziej nie chciało mu się kontynuować poszukiwań, gdy można było po prostu poczekać. Lot z Belgii do Stanów Zjednoczonych był jednym z najbardziej nieprzyjemnych doświadczeń, w całym krótkim życiu młodego yira. Postanowił wejść w stan staży i przeczekać, ile trzeba.

Mao pragnął jak najszybciej zatrzasnąć drzwi – gość coraz mniej mu się podobał, ale Guy nadal stał zwrócony ku niemu twarzą, jakby chciał jeszcze coś dodać, trzeba więc było czekać, aż podejmie jakąś decyzję.

W tym czasie Guy zastanawiał się: zabić czy nie zabijać tego człowieka? Z jednej strony, staruszek był niepotrzebnym świadkiem i mógł powiadomić ofiarę zanim on, Guy, ją dopadnie. Z drugiej strony – jeśli go zabije, ofiara może tym bardziej coś podejrzewać i ukryć się. Albo, co gorsza, sama napaść jako pierwsza – yir doceniał możliwości sumeryjskiego maga.

Rozważywszy dokładnie problem, Guy w milczeniu odwrócił się i poszedł sobie. Mao zamknął za nim drzwi i odetchnął z ulgą. Oczywiście, nie miał pojęcia, że właśnie ominęła go możliwość sprawdzenia na własnej skórze, co czuje skazaniec na krześle elektrycznym.

Rozdział 5

A tymczasem w Lengu „bawiono się”. Jeśli, oczywiście, można tak to nazwać – Vanessa gotowa była przysiąc na wszystkie świętości, że nigdy nie widziała bardziej smętnej imprezy.

Po kilku uroczystych przemówieniach, wygłoszonych przez najważniejsze potwory, większość wszelkiej maści straszydeł rozlazła się po zamku. Nasi przyjaciele poszli za ich przykładem. Tutejsi kulturalno-oświatowi najwyraźniej nie zamierzali organizować żadnych rozrywek, pozwalając gościom zabawiać się samodzielnie. Wyglądało to niezbyt elegancko, ale nikt się tym specjalnie nie przejmował.

Vanessa z nudów kartkowała magiczną księgę Kreola. Trzeba przyznać, że gdzieniegdzie była naprawdę wciągająca. Trafiały się jednak miejsca nudniejsze niż fińsko-norweski słownik wydrukowany alfabetem dla niewidomych. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu, Van znalazła w księdze przemówienie Azatotha, zgadzające się co do joty z tym, co usłyszała w komnacie. W ogóle Kreol napisał sporo o Lengu i jego mieszkańcach.

Oddziel głowę trupa od ciała jego, starając się, w miarę możliwości, nie uszkodzić niczego, co znajduje się powyżej szyi. Umieść głowę trupa na miedzianym talerzu, tyłem do wschodu albo – jeśli na ziemi panuje noc – odwrotnie. Posyp oczy trupa proszkiem Ibn-Gazi, jednocześnie wymawiając odpowiednie zaklęcia zapisane poniżej. Jeśli wszystko zostanie zrobione dobrze, trup otworzy oczy i będzie z tobą rozmawiać. Uważaj! Przed rozpoczęciem rytuału nie zapomnij wypowiedzieć Ochronnego Słowa, bo inaczej trup, jeśli opanował potrzebne umiejętności, może cię skrzywdzić. Głowę trupa możesz zapytać o wszystko, a ona nie może skłamać ani zataić prawdy, ale pamiętaj, że może mówić mgliście lub dwuznacznie. Jeśli coś wyda ci się niejasne, zapytaj dwa razy, zapytaj trzy razy albo więcej, jeśli uznasz to za konieczne. Nie od rzeczy będzie pogrozić trupowi, ale nie ma sensu grozić mu śmiercią – w obecnym stanie niczego bardziej nie pragnie. Możesz grozić strasznymi mękami i bólem nie do zniesienia – dalej opisano, jak sprawić ból ożywionemu trupowi. Nie należy dawać głowie jeść ani pić, bo to doda jej sił, by mogła przeciwstawić się twym staraniom. Szczególnie unikaj dawania jej krwi, chyba że trup jest nastawiony do ciebie przyjaźnie lub przynajmniej nie jest wrogi – w takim przypadku krew, przeciwnie, może pomóc rozwiązać mu język. Ale jeśli za życia był wrogim ci magiem, nie ma lepszego sposobu, by zrobić sobie krzywdę – przeczytała Van. No tak, na karierę literacką Kreol nie miał szans – pisał stylem bardzo chropowatym, a czytanie niewyraźnych bazgrołów było prawdziwą męką.

– A czy tak jest mi do twarzy? – zapytał z niepokojem w głosie mag, zajmujący się dotąd czymś za plecami dziewczyny.

Vanessa odwróciła się i wesoło zachichotała. Kreol zmienił uczesanie, związał włosy w koński ogon. Chociaż rzeczywiście wyglądał tak znacznie lepiej i chichotała nie bez powodu.

– Co się stało, kobieto? – Zmarszczył brwi mag. – Co w tym śmiesznego?!