Выбрать главу

– Słusznie. – Kreol z zadowoleniem kiwnął głową. – To jedna z przyczyn. Druga to nieśmiertelność. Wspominałem przecież, że było KILKA przyczyn. Czyli co najmniej trzy. Jaka jest trzecia?

Zapadło niezręczne milczenie. Van nic nie przychodziło do głowy. Hubaksis najwyraźniej też nic nie wiedział.

– Nie mówiłeś mi panie… – powiedział, lekko obrażony.

– Oczywiście, że nie mówiłem – zgodził się mag spokojnie. – A dlaczego? A dlatego, że nie byłem pewien, czy moje zamysły się powiodą. Plan składa się z sześciu punktów, a ciebie zaznajomiłem tylko z pierwszym. Pierwszy punkt planu – przenieść się do przyszłości. Jak można najdalej. W mojej umowie widniała liczba „pięć tysięcy”, wziąłem ten właśnie okres. Żeby nie budzić podejrzeń. Wykonanie pierwszego punktu zakończyło się sukcesem. Drugi punkt planu – urządzić się w nowym świecie. Wtopić się, jak należy, w nowe społeczeństwo, zbudować dom… Dobrze byłoby stworzyć własną Gildię, ale… Zrealizowałem mniej więcej dwie trzecie drugiego punktu – wygląda na to, że z Gildią się nie uda. Trzeci punkt planu właśnie wypełniłem. Przekonałem się, że w ciągu pięciu tysięcy lat Leng ostatecznie przegnił. Gdy Noszący Żółtą Maskę zaproponował mi, bym został praktycznie nowym Azatothem, przekonałem się o tym ostatecznie.

– A dlaczego odmówiłeś, panie? – zdziwił się Hubaksis.

– Jeszcze raz zapytasz mnie o coś takiego, a spiorę cię na kwaśne jabłko! – obiecał Kreol, a zabrzmiało to jak najbardziej poważnie. – Czwarty punkt planu… na razie nie powiem. Chociaż Kamień bardzo mi w tym pomoże. Piąty punkt… też przemilczę. A nuż by ktoś podsłuchał. A szósty…

Kreol wymamrotał coś pod nosem i nakryła ich jasnopurpurowa kopuła, przepuszczająca światło, ale poważnie zniekształcająca widziane dokoła przedmioty.

– Kopuła Tajemnicy – krótko poinformował Kreol. – Przez kilka minut jesteśmy chronieni przed wszystkimi ciekawskimi oczami i uszami. A więc tak, szósty punkt planu to zniszczenie Lengu!

– Uch, uch, uch, uch!!! – krzyknął z zachwytem Hubaksis. – Panie, jestem twoim wiernym sługą, zawsze ci pomagam, nie zapominaj o tym!

– Milcz, niewolniku… – rozkazał Kreol niedbale. – O, to będzie taka wojna… taka wojna, jakiej świat nie widział! Ja ich wszystkich… wytnę w pień!

– Nie rozumiem – powiedziała Van. – Po co?

– A co, podoba ci się to, co tutaj widzisz? – uśmiechnął się mag ironicznie.

– Nie… Ale to są ich problemy. – Wzruszyła ramionami. – Do nas przecież już nie włażą?

– W ogóle to lezą. Po prostu, odkąd Marduk Potężny Topór zapieczętował ich świat, kiepsko im to wychodzi.

– Wszystko jedno. Od kiedy to jesteś taki humanitarny?

– Hum… co?

– Dobry taki, ot co!

– Jestem wiernym czcicielem mojego boga! – Kreol przyjął dość fałszywą pozę. – Chcę skończyć to, co zaczął Marduk.

Vanessa milczała, patrząc mu prosto w oczy, a minę miała w pełni sceptyczną.

– Dobrze, poddaję się! – warknął mag. – Marduk, zanim zrobił porządek z Lengiem, był człowiekiem; potężnym człowiekiem, jednym z największych magów swoich czasów, ale mimo wszystko śmiertelnym. Ale kiedy pozbawił Leng siły, cała wyzwolona ba-choń… potem wyjaśnię, co to takiego… zleciała się do niego. I tak oto został bogiem – zakończył mag.

Van na kilka sekund otworzyła usta jak wyrzucona na brzeg ryba.

– Chcesz… chcesz zostać bogiem?! – wyszeptała jednocześnie z paniką i z zachwytem w głosie.

– Nie żeby aż tak – z żalem westchnął Kreol. – W owych czasach Marduk był znacznie silniejszy, i Leng też. To, co z niego zostało wygląda żałośnie… do tego, trzeba się będzie podzielić z… piątym punktem planu. Ale Najwyższym zostanę na pewno! Takim Najwyższym, jakiego nie było od czasów Adema! A potem można będzie piąć się wyżej. Teraz rozumiesz?

– Prawie wszystko. Ale jednak – po co było kłaść się spać na pięćdziesiąt wieków?

– O, Szamaszu! – jęknął Kreol z desperacją. – A co tu jest do rozumienia? Wtedy faktycznie byłem ich niewolnikiem. Teraz jestem wolny. Wtedy Leng był jeszcze bardzo silny. Teraz zostało z niego… to co widzisz. Wtedy miałem tysiące przeciwników. Teraz nie został prawie nikt. Co prawda, na to ostatnie akurat nie liczyłem… I nie mogę powiedzieć, że to dobrze – nie ma przeciwników, ale pomocników też nie ma! Dobrze, nieważne. Czy teraz rozumiesz, dlaczego musiałem przenieść się w czasie?

– Rozumiem… – Pokiwała głową Van, obserwując, jak wokół rozpływa się Kopuła Tajemnicy. – Ale jeśli wszystko tak doskonale się układa, dlaczego jesteś taki smutny?

– Myślę, że pan jest smutny z innego powodu – słodziutkim głosikiem podpowiedział dżinn.

– Milczeć, niewolniku! – warknął Kreol. – Nikt cię nie pyta o zdanie!

– Pan po prostu boi się, że Mey’Knoni umarła… – odgadywał Hubaksis, obserwując swego pana.

– Do kogo mówię?! – krzyknął mag, uderzając laską w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą był Hubaksis. Zwinny dżinn jak zwykle umknął w ostatniej chwili.

– Panie! Panie! – Dżinn nadaremnie wzywał maga do opamiętania. – Panie, nie trzeba mnie bić, jestem grzeczny!

– Nieprawda! – zaryczał przez zaciśnięte zęby Kreol, wciąż jeszcze waląc swym magicznym orężem gdzie popadło. Kamienne okruchy latały we wszystkie strony – okazało się, że laska jest nadzwyczaj twarda, a i zmartwychwstały Sumeryjczyk odkrył w sobie niespodziewany zapas sił.

– Ej, ej…! – zawołała Vanessa z oburzeniem, starając się przerwać tę awanturę. Mądrzejszego okrzyku nie była w stanie wymyślić. Zresztą i tak nikt jej nie słuchał: dżinn, starając się umknąć przed gniewem pana, poleciał wyżej, a Kreol wskoczył na balustradę i podskakując starał się dosięgnąć do latającego wstrętnego licha. Na to, że w każdej chwili ryzykuje upadkiem z dobrych trzystu metrów, w ogóle nie zwracał uwagi. Za to Van serce stawało w gardle za każdym razem, gdy po raz kolejny opadał o kilka milimetrów od krytycznego punktu.

Polowanie na dżinna zakończyło się po niespełna dziesięciu minutach, gdy obaj uczestnicy zabawy stracili siły. Zmęczony Kreol usiadł na poręczy, a Hubaksis przycupnął obok. Ale mimo wszystko nie za blisko.

– I o co całe to piekło? – zapytała Van z przesadnym spokojem. – Co to za Majowy Koń i dlaczego tak was zdenerwował?

– Mey’Knoni – skwapliwie poprawił ją dżinn, nie zwracając uwagi na gniewne spojrzenie Kreola. – Stara przyjaciółka pana, jeszcze z dawnych czasów. Mieszkała w pieczarze, o, pod tamtą skałą.

Vanessa przyjrzała się górze. Ledwie było ją widać na horyzoncie, więc trudno było zgadnąć, czy jest w niej pieczara. Zresztą cały problem wydawał jej się głupi.

– Oczywiście, umarła! – Ze zdziwieniem wzruszyła ramionami. – Ej, moje wy wykopaliska, od tego czasu minęło pięć tysięcy lat, nie zapomnieliście czasem?

– Nie, Van, nie rozumiesz – zachichotał Hubaksis. – Była maginią, jak pan. I też dążyła do nieśmiertelności, tylko w inny sposób.

– W jaki?

– No, miała siedemdziesiąt dwa lata, gdy zawarła umowę z Algorem. Nie wiem, czym mu zapłaciła, ale od tamtej pory przestała się starzeć. Tyle tylko, że musiała na zawsze przenieść się do tamtej pieczary. Jeśli stamtąd wyjdzie – pufff! Zostanie z niej tylko kupka prochu… – Dżinn obrazowo machnął rączkami.

Vanessa od razu się uspokoiła. Gdy tylko rozmowa zeszła na starą znajomą, z najgłębszych zakamarków podświadomości wypłynęło nieznane dotąd uczucie zazdrości. Ale skoro jest to staruszka-pustelniczka, mieszkająca gdzieś, gdzie diabeł mówi dobranoc, a do tego nie wiadomo czy w ogóle jeszcze żyje…

– Panie, a może po prostu sprawdzimy? – zaproponował Hubaksis. – I tak nie mamy nic do roboty.

– Masz rację, niewolniku. Trzeba się przekonać… – Mag ponuro kiwnął głową.

– Idę z wami – oznajmiła natychmiast Vanessa. Staruszka czy nie staruszka – nie miała zamiaru puszczać Kreola samego nie wiadomo gdzie.

Mag i dżinn popatrzyli na siebie, jakby się bezgłośnie naradzali, a potem Kreol przyzwalająco skinął głową.