Выбрать главу

– Żegnaj Kreolu! – ledwie dosłyszalnie wyszeptała Mey’Knoni, rozpływając się w powietrzu. – Szkoda, że nie…

Nie zdążyła dokończyć.

– Koniecznie musiałeś to zrobić? – zapytała Van, z trudem powstrzymując napływające do oczu łzy. – Nie mogłeś jej po prostu wyzwolić? Jak tego demona ze strychu?

– Nie mogłem! – ze złością warknął Kreol. – Nie mogłem, rozumiesz?! Była związana kontraktem, nikt nie mógł jej uwolnić! Nie da się naruszyć magicznego kontraktu – nie mogą tego nawet bogowie! Nawet wygnać ją nie było mi łatwo!

– Ale przecież umarła! – oburzyła się Vanessa. – Czyli nie osiągnęła nieśmiertelności!

– Nie ma absolutnej nieśmiertelności! – odparował mag. – To jej wina, że nie mogła zachować tego, co otrzymała! Algor dotrzymał umowy – żyła nawet po śmierci!

– Ale przecież mogłeś ją wygnać?!

– Uuuuu! – Kreol złapał się z rozpaczą za głowę. – Posłuchaj, uczennico, uwierz mi po prostu na słowo, co? Chociaż raz!

Obrażona Vanessa zasapała. Potem westchnęła i postanowiła wybaczyć Kreolowi. Nie, nadal było jej żal Mey’Knoni, ale z drugiej strony… I tak żyła dłużej, niż wszyscy jej znajomi razem wzięci, no i rzeczywiście – sama była sobie winna. Kto jej kazał zawierać umowę z demonem? No, a poza tym… Dla każdej kobiety najgorszym wrogiem jest inna, jeszcze piękniejsza kobieta. Szczególnie, jeśli ta żmija ma oko na jej faceta.

– A tak w ogóle, i tak rozzłościłem tutejszych gospodarzy – oznajmił Kreol ponuro.

– Czym znowu?

– Jak to czym?! – radośnie pisnął Hubaksis. – Uwolnił Mey? Uwolnił! Myślisz, że demonom Lengu spodoba się, że zwiała im jedna z dusz? Przecież nie była jakąś tam niewolnicą tylko maginią! Takich jest tu mało!

– To właśnie chciałem powiedzieć, niewolniku – rzekł Kreol lodowato. – Oczywiście, dobrze, że jeszcze odrobinę osłabiłem Leng, ale to mimo wszystko kropla w morzu, a jeszcze za wcześnie psuć stosunki… Myślę, że powinniśmy tutaj poczekać na zakończenie święta. Tu jest sucho i ciepło.

– A dlaczego by nie zwiać stąd od razu teraz? – wysunęła propozycję Vanessa.

– Słusznie, panie, dlaczego by nie? – Dżinn błagalnie zamrugał okiem.

– Co to, to nie! – sprzeciwił się mag zdecydowanie. – Teraz są po prostu źli na mnie, ale gdybym uciekł z ich durnego święta… O, Yog-Sothoth straszliwie by się wściekł… Nie, życie mi jeszcze miłe, nie jestem na tyle silny, żeby tutaj i teraz zmierzyć się z całą potęgą Lengu, do tego w pojedynkę.

– Tak, te stwory wciąż jeszcze dużo mogą… – westchnął Hubaksis.

– Jak długo musimy tu zostać? – Vanessa złowrogo obrzuciła wzrokiem żałosny wystrój pieczary ze szkieletem.

– Niecałe dwa… – Kreol obojętnie wzruszył ramionami. – Nie bój się, nie przegapimy tego momentu.

– Tak, Van! – poparł go Hubaksis. – Gdy święto się kończy, biją w dzwon! Uszy od tego więdną.

– Czym będziemy się zajmować przez ten czas?

Hubaksis miał ochotę coś zaproponować, ale Kreol zerknął na niego groźnie i maleńki dżinn natychmiast się zamknął.

– Nie wymyśliłem na razie żadnego zajęcia dla mojego niewolnika, ale na pewno coś się znajdzie – obiecał mag złośliwie. – A ty, uczennico, zajmiesz się… nauką, przede wszystkim. Na początek bierz książkę i czytaj. Jest tam jeszcze dużo ciekawych rzeczy.

Van niechętnie wzięła od niego opasły tom i jadowitym tonem zapytała:

– A co TY będziesz robił?

– Na początek trochę się prześpię… – odparł Kreol niedbale, bezceremonialnie zrzucając szkielet Mey’Knoni z jedynego nadającego się do leżenia miejsca w pieczarze. Najwyraźniej nie zamierzał pochować jej nędznych szczątków.

Rozdział 8

Dalej… – Kreol łaskawie pokiwał głową.

– Kamos, ketos, mekkos, tenos, rabos… – pokornie kontynuowała Vanessa. – Pinos, zegos, awos, enogos, teros…

– Dalej.

– Do czego mi to potrzebne!? – zbuntowała się. – To jakieś brednie!

– To nie brednie, uczennico. – Kreol z poważną miną podniósł palec. – Tak, te słowa niczego nie znaczą…

– No właśnie!

– Ale! – Zmarszczył się mag, nienawidzący, gdy mu ktoś przerywał. – To ćwiczenie ma na celu rozwinąć i poprawić twoją pamięć. Dobra pamięć to jedna z najważniejszych cech dobrego maga. Jeśli chcesz zostać maginią, musisz wypracować sobie idealną pamięć.

– A co rozumiesz przez „idealną pamięć”?

– Widzisz moją księgę zaklęć? Kiedy nauczysz się całej, możesz przyjąć, że masz idealną pamięć.

– A ile ty pamiętasz? – zjadliwie zapytała Vanessa.

– Mniej więcej jedną piątą… – z żalem przyznał Kreol. – Dlatego moja pamięć jest co najwyżej zadowalająca… Ale ćwiczę! Dalej!

Obrażona Vanessa sapnęła, ale zaczęła wypowiadać od początku dziwne słowa. Rzeczywiście, nie miały żadnego sensu. Kreol zapisał na kartce pierwsze, co mu przyszło do głowy. Wyjaśnił, że tekst do nauki nie powinien nic znaczyć. Bardzo często magowie mają do czynienia z zaklęciami zapisanymi w martwych lub nieznanych językach, które wymawiającemu wydają się tylko bezsensownym zbiorem dźwięków.

W torbie Kreola znalazło się wszystko, co potrzebne do prowadzenia lekcji magii. Czysty papier, przybory do pisania, kilka przedmiotów, które można było wykorzystać jako pomoce naukowe i oczywiście niezastąpiony podręcznik. Święta księga zaklęć. Cudowny foliał. Skarbnica mądrości. Jednak Vanessa nie stosowała nazwy innej niż „historyczny papier toaletowy”. Zresztą Kreol i tak nie rozumiał tego określenia. Nie był do końca przekonany, że współczesny świat jest na tyle bogaty, że może stosować papier do tak przyziemnych celów.

Zapełniwszy do granic możliwości czas Vanessy, Kreol nie zapomniał także o sobie. To znaczy, zadbał o to, by nie musiał wstawać z posłania do samego końca święta w Zamku Kadath. Pościelił kamienne łoże świeżo stworzoną tkaniną, od nowa narysował kręgi służące do przywoływania magicznego jadła, po czym z westchnieniem zadowolenia ułożył się wygodnie i stamtąd dowodził wszystkim, co działo się w pieczarze. Równomiernie potakiwał głową w rytm słów, które wkuwała Vanessa, od czasu do czasu warczał na Hubaksisa i sporadycznie wyciągał rękę po coś jadalnego. Gdy nie mógł czegoś dosięgnąć, pomagał sobie telekinezą.

Vanessie przynajmniej udało się namówić Kreola, by pochował nieszczęsną Mey’Knoni. Oczywiście o żadnej mogile nie mogło być mowy. Skremowali ją. Wystarczyło, że magiczna laska popracowała przez kilka sekund jako miotacz ognia, by niepogrzebane kości zmieniły się w kupkę popiołu. Kreol raczył nawet zebrać prochy do jednego ze słoików i włożyć go na dno torby.

– Może się przydać… – powiedział w zadumie.

– Tak, niektórzy moi znajomi przechowują prochy swoich krewnych – sentymentalnie westchnęła Vanessa.

– Po co? – zdziwił się Kreol.

Van pytanie wydało się głupie, ale jednoznacznej odpowiedzi nie znalazła. W końcu udało się jej sprytnie wykręcić:

– A tobie po co one?

– Popiół z kości zmarłego wykorzystuje się w wielu rytuałach – wzruszył ramionami. – W domu mam już pełen dzbanek. Co więcej, będę mógł wezwać Mey’Knoni, gdybym tego potrzebował. Sztuka nekromancji…

– Rozumiem! – Vanessa ledwo utrzymała nerwy na wodzy. Zdążyła już pożałować, że zapytała. Jeszcze bardziej żałowała, że upierała się przy pogrzebie tych nieszczęsnych kości. Nie daj Boże, Kreol zakwateruje u nich w domu tę widmową ślicznotkę! Współczucie dla zmarłej tysiąc lat temu magini ustąpiło miejsca zazdrości rozbudzonej na nowo z potrójną siłą.

– A niech to diabli, bateria się wyczerpała – smutnie skonstatowała Vanessa, patrząc na zegarek. – Zawsze jak nie urok, to przemarsz wojsk…

– Co tam masz, Van? – zainteresował się Hubaksis. – Pokaż, pokaż!

– Zegarek, nie widzisz?

– Nie ma takich zegarków! – zdecydowanie oznajmił dżinn. – Zegary mogą być słoneczne, piaskowe, wodne, mechaniczne… A tutaj nawet nie ma strzałki!