– Pożyjemy, zobaczymy… – wykręciła się Van. W rzeczywistości jak najbardziej zamierzała! Podczas wycieczki do świata demonów praktycznie nie naraziła się na żadne niebezpieczeństwo, ale, jak wyjaśnił Kreol, zawdzięczała to wyłącznie immunitetowi dyplomatycznemu. Gdyby zjawili się w Lengu bez zaproszenia, wątpliwe, czy przeżyliby tam choćby trzy godziny, a co dopiero trzy dni. Dlatego właśnie Kreol planował najpierw utworzyć większą armię i zadbać o wsparcie z góry, a dopiero potem uderzać na okropny Leng. Tym niemniej… Do policji Vanessa wstąpiła właśnie dlatego, że ubóstwiała przygody. Twardo postanowiła namówić Kreola na kilka takich spacerków. Najbardziej chciała zwiedzić Raj.
– Oj, całkiem zapomniałem wam powiedzieć coś ważnego! – przypomniał sobie Mao. Pokrótce przekazał obecnym informację o zagadkowym nieznajomym poszukującym Kreola. – Co o tym sądzicie?
– Mówisz Guy? – mrocznie powiedział mag. – Jak wyglądał?
– Dość chudy, średniego wzrostu. Bardzo młody – prawie nastolatek. Włosy miał dziwne, całkiem białe.
– A oczy?
– Niestety, był w ciemnych okularach. Znasz go, Kreolu?
– Wątpię. Chociaż coś mi to przypomina… Dobrze zrobiłeś, że kazałeś mu przyjść później – podziękował Kreol w zamyśleniu, wstając od stołu.
– Ej, a ty dokąd? – zawołała Vanessa, szybko dojadając to, co zostało na talerzu.
– Na strych. Muszę się z kimś skonsultować.
Van zaczęła jeszcze szybciej machać nożem i widelcem. Hubaksis, który dawno już pożarł swoją porcję, poleciał w ślad za panem.
Gdy Vanessa dotarła na strych, przygotowania już się zakończyły. Tym razem Kreol nie cudował, ograniczył się do narysowania dużego, zajmującego pół strychu, koła i dziwnego znaku w środku, przypominającego stylizowaną błyskawicę.
– Gdzie jest wschód? – zapytał Kreol.
– Według mnie, tam… – pokazała Van z powątpiewaniem.
– Nie, tam – poprawił ją ojciec, który przyszedł za nią. – San Francisco leży na wchód od oceanu, a ocean jest z tamtej strony.
Otrzymawszy potrzebne informacje, Kreol stanął po zachodniej stronie narysowanego kręgu, podniósł ręce i zakrzyknął:
– Człowieku-Skorpionie, zjaw się!
– I to wszystko? – zdziwiła się Vanessa. Zazwyczaj zaklęcia były znacznie dłuższe.
Tym niemniej, rezultat był natychmiastowy. Powietrze zamigotało, rozległ się niezbyt głośny trzask i w środku kręgu zmaterializowało się dziwne stworzenie. Budową ciała przypominało centaura, lecz końską część zastąpiło cielsko skorpiona. Do pasa człowiek, niżej skorpion. Ze szczypcami, żądłem i wszystkim, co należy. Wielkości sporego byka.
Człowiek-Skorpion patrzył chłodno na Kreola, Vanessę, Mao, Hubaksisa i Butt-Krillacha, nie mówiąc ni słowa.
– Wiesz, kim jestem? – groźnie zapytał mag.
– Tak! – krzyknął demon. Głos miał chrypliwy, jakby odmroził migdałki. – Jesteś magiem Kreolem!
– Dobrze. Czy wiesz, kto przychodził do mojego domu, gdy nie było mnie w tym świecie?
– Tak.
– Kto?
– Wielu!
– Interesuje mnie stworzenie, które samo siebie zwie Guyem – cierpliwie wyjaśnił Kreol.
Człowiek-Skorpion dumnie milczał.
– Kim jest Guy? – Mag zaczął zdradzać pierwsze objawy zdenerwowania.
– Yir! – natychmiast odpowiedział demon.
– Yir? – zasępił się Kreol.
– Tak!
– To było pytanie retoryczne! – zazgrzytał zębami mag. – Yir… Wcale mi się to nie podoba… Czego chciał?
– Zabić!
– Kogo?
– Ciebie, magu Kreolu!
– Więc to tak… Wróci tutaj?
– Tak!
– Kiedy?
– Minie ta noc, i dzień, i jeszcze jedna noc, a on znowu przyjdzie do twego domu! – ochoczo odpowiedział Człowiek-Skorpion.
– Jak się go pozbyć?
– Jest wiele sposobów!
– Powiedz, jaki jest najprostszy! – warknął Kreol.
– Zabić!
– Jak go zabić?
– Jest wiele sposobów!
– Kpisz sobie? – zapytał mag cicho lecz groźnie.
– Nie!
– Głupek! Powiedz, jak najłatwiej można zabić yira!
Człowiek-Skorpion nie odpowiedział. Zatrząsł się nerwowo, poruszył uszami, jakby czemuś się przysłuchiwał, a potem zażądał:
– Wypuść mnie!
– Powiedz to, co chcę wiedzieć i cię wypuszczę.
– Puść mnie! – zażądał Człowiek-Skorpion po raz drugi. – Wyczuła mnie samica! Idzie po mnie!
– W takim razie mów szybciej!
– Nie ma czasu! – Człowiek-Skorpion niemalże szlochał. – Już prawie tu jest. Puść mnie!
– Dobrze, znikaj! – ryknął w końcu rozłoszczony Kreol. Demon wyparował, gdy tylko przebrzmiał ostatni dźwięk.
Mag odwrócił się i zobaczył zdziwione twarze Vanessy i jej ojca. Dżinn i czteroręki demon, przeciwnie, patrzyli zupełnie spokojnie, nie przejawiając emocji.
– Co to było? – zażądała wyjaśnień Van.
– Człowiek-Skorpion – odpowiedział Kreol z niezadowoleniem. – Demon dający odpowiedzi.
– A czego tak się przestraszył pod koniec? Mówił coś o samicy…
– Samica Człowieka-Skorpiona jest znacznie silniejsza i bardziej niebezpieczna niż samiec – skrzywił się mag. – Przebiłaby moją ochronę jak bańkę mydlaną, przeciwko niej potrzebny jest silniejszy rytuał.
– I…?
– I zeżarłaby nas wszystkich. Człowiek-Skorpion to dość spokojne stworzenie, ale jego samica…
– Czego się w takim razie przestraszył? – wzruszyła ramionami Van. – Dla niego byłoby tylko lepiej.
– Van, jego też by zeżarła! – zachichotał Hubaksis.
Kreol kiwnął głową, zgadzając się ze swym niewolnikiem.
– Właśnie tak. Samica wiecznie goni za samcem przez wymiary. Aż pewnego razu go dosięgnie… Jest to nieuniknione jak wschód słońca…
– I co wtedy?
– Najpierw się sparzą. A potem ona go zje. Po jakimś czasie urodzi nowego Człowieka-Skorpiona i wszystko zacznie się od początku. Samica jest wieczna, natomiast samce ciągle się zmieniają.
– Co za ohyda… – Van wykrzywiła się z obrzydzeniem. Mao pokiwał głową.
– Co robić? – wzruszył ramionami Kreol. – Takie jest życie…
– Drodzy państwo – dał się słyszeć przymilny głos Butt-Krillacha – czy nie wydaje wam się, że dyskutując o problemach małżeńskich Człowieka-Skorpiona zboczyliśmy z głównego tematu? O ile dobrze zrozumiałem, ktoś zamierza zabić pana Kreola?
– Ach tak, yir… – przypomniał sobie mag. – To nic strasznego. Uprzedzony – uzbrojony. Łatwo sobie z nim poradzę.
– A kto to jest yir? – westchnęła Van.
– Też demon. Coś jakby żywy piorun. Troy kiedyś miał z nimi do czynienia.
– Panie, a może to on nasłał tu tego Guya? – podsunął Hubaksis.
– Całkiem możliwe… Widzicie, gad, nie może się uspokoić! A myślałem, że będzie mi brak naszej wojny…
– Znowu ten wasz Troy? – Vanessa zacisnęła wargi. – Ależ on cię musi nienawidzić… Co mu zrobiłeś?
– Daj spokój, uczennico! Proszę! – zakrzyknął Kreol z desperacją.
– No dobrze – zmiłowała się Vanessa. – Ale tylko dlatego, że w końcu nauczyłeś się chociaż jednego, uprzejmego słowa!
Rozdział 9
Wiedząc, że czas go nie goni, Kreol uspokoił się i poszedł spać. Jednak już o siódmej rano wstał i zaczął szykować obronę. Mag nie bał się kilera z innego świata, ale zawsze wolał zabezpieczyć się dodatkowo. Zresztą, temu właśnie zawdzięczał długie życie – w poprzednim życiu nie brakowało mu wrogów.
Kreol nigdy nie studiował specjalnie gatunku yirów, ale co nieco o nich wiedział. Przede wszystkim to, że najskuteczniejszym środkiem przeciwko nim jest najzwyklejsza woda.
Dokładniej, woda nie działała na wszystkie yiry, a tylko przeciwko takim jak Guy – odzianym w organiczne ciało. Nie szkodzi im w niewielkich ilościach, mały deszczyk nie jest problemem, ale jeśli taki gagatek wpadnie na przykład do basenu… wtedy jest z nim kiepsko.