Właściwie zasada jest prosta. Yir to ożywiona elektryczność. Woda jest najlepszym przewodnikiem elektryczności wśród powszechnie dostępnych substancji.
Samej elektryczności oczywiście nie szkodzi, ale wszystkiemu co ją otacza… Wyobraźcie sobie naładowany akumulator z niezabezpieczonymi przewodami. Wrzućcie go do wody. Akumulator nie ucierpi zbytnio, nieprawdaż? A teraz weźcie ten sam akumulator, wsuńcie sobie za pazuchę i skoczcie do wody. Jeśli uda się wam przeżyć, podzielcie się wrażeniami, będzie ciekawie.
Tak więc Kreol przygotował wodę. Nie, nie zniżył się do tak prymitywnych metod, jak napełnianie wiader, misek czy rychtowanie węża ogrodowego. Zamiast tego załadował magiczną laskę. Włożył tam dwa zaklęcia Deszczu, Wodny Wał, Wodną Chmurę, Trąbę Wodną i z dziesięć zwykłych Wodnych Kopii.
Woda – to najprostszy sposób. Tym niemniej, ciała yirów można pokonać także zwykłą bronią, dlatego też Kreol przygotował kilka zaklęć ofensywnych innego rodzaju. Nie zapomniał też o obronie. Przede wszystkim – Elektryczna Tarcza i Elektryczna Zbroja. Ładunki elektryczne to główna broń yirów, tak więc…
To jeszcze nie wszystko. Yir nie jest człowiekiem, nie wystarczy zniszczyć jego ciało. Dla niego to tylko powłoka, coś w rodzaju skafandra kosmonauty. Jeśli zniszczy się powłokę, yir szybko umrze, gdyż ziemskie warunki są dla niego zabójcze. Jednakże „bardzo szybko” może przeciągnąć się do paru godzin, a w tym czasie yir może przerobić na mielone mięso mnóstwo ludzi. Dlatego Kreol zabrał się jeszcze za przygotowanie Pochłaniacza.
Pochłaniacz to artefakt służący do przechwytywania rozumnej lub półrozumnej niematerialnej substancji. Na przykład duchów, demonów, dżinnów… Takimi właśnie Pochłaniaczami były dzbany (albo lampy, zgodnie z bajkową tradycją) w których często więziono dżinny. Szczególnie silne artefakty mogą pomieścić wiele takich stworzeń. Na przykład we wspaniałym Pierścieniu Salomona przebywało prawie dziesięć tysięcy dżinnów i ifritów. Aby wyobrazić sobie, jak to działa, wystarczy wspomnieć film „Pogromcy duchów” – stosowane tam pułapki na duchy były właśnie Pochłaniaczami, tyle że technicznymi, a nie magicznymi.
Z uwięzionym stworzeniem można postąpić na wiele sposobów. Można je po prostu zabić – wewnątrz Pochłaniacza nawet najsilniejszy demon jest niezwykle podatny na atak. Trzeba tylko wiedzieć, jak tego dokonać. Można też zostawić je w środku, jako że zniewolone stworzenie nie może się samo wydostać. Chyba że przedmiot wykorzystany jako Pochłaniacz z jakiegoś powodu ulegnie zniszczeniu. Na przykład przerdzewieje… Można je wypuścić – to akurat jest najłatwiejsze. Oczywiście należy umówić się z nim uprzednio co do warunków zwolnienia, gdyż Pochłaniacz ma jedną ciekawą cechę – przyrzeczenie złożone przez tego, kto w nim siedzi, nie może być złamane. Jeśli uda się zmusić demona lub dżinna do złożenia przysięgi, że zostanie twoim niewolnikiem, nie będzie mógł się od tego wykręcić.
Najpożyteczniejsze, co można zrobić z Pochłaniaczem jest jednocześnie najtrudniejsze, dostępne tylko prawdziwemu magowi. Można związać go z przechwyconym stworzeniem, stapiając je w jedno. W ten sposób powstanie, na przykład, coś w rodzaju bajkowego niewolnika lampy – zniewolona istota podporządkowuje się temu, kto ma w ręku Pochłaniacz. Albo też zrobić na odwrót – stworzyć szczególnie silny magiczny artefakt. Na przykład, jeśli jako Pochłaniacz zastosowany zostanie miecz, można otrzymać magiczną broń. Po rytuale stopienia stwór nie będzie miał żadnych szans na odzyskanie wolności. Wyzwolić go może tylko przeprowadzenie odwrotnego rytuału, o wiele bardziej złożonego od poprzedniego. Może tego dokonać tylko ten, kto przeprowadził pierwszy rytuał albo inny mag o niewyobrażalnej mocy. Zniszczenie Pochłaniacza w niczym nie pomoże pochłoniętej istocie – zginie wraz z nim.
Oczywiście człowieka nie da się schować w ten sposób. W przeciwieństwie do dżinnów, człowiek nie jest w stanie skulić się do rozmiarów owada, a tym samym… Za to można w ten sposób postąpić z ludzką duszą, co się zresztą nieraz zdarzało. Niekoniecznie też ludzką – teoretycznie można wykorzystać choćby duszę mrówki, ale taki artefakt rzecz jasna nie będzie zbyt efektywny. Tym niemniej yir był dla Pochłaniacza wprost idealnym celem – upchnąć go w nim byłby w stanie nawet początkujący mag.
O tym wszystkim Kreol opowiedział Vanessie, gdy uważnie obserwowała, jak odprawia rytuał nad jednym z jej pierścionków. Pierścionek był ładny, cenny, podarowany Van z okazji uzyskania pełnoletności, ale mag przysiągł, że zwróci go cały i nienaruszony, więc Vanessa zgodziła się wypożyczyć swą biżuterię na jakiś czas.
– No i gotowe – powiedział mag z zadowoleniem, podziwiając pierścionek zamieniony w Pochłaniacz.
Zdaniem Vanessy nie zmienił się nawet odrobinę i nieostrożnie to powiedziała głośno. Kreol zdziwił się. Potem rozzłościł. Potem przypomniał, że Van jest teraz jego uczennicą i musi uczyć się wyczuwać magię. Swoją i cudzą. Lekcja trwała prawie sześć godzin, aż w końcu Vanessie udało się wyczuć podczas dotykania pierścionka jakieś delikatne ukłucie. Kreol doszedł do wniosku, że na początek starczy, tym bardziej że Hubert już trzy razy przychodził z zawiadomieniem, że obiad stygnie.
Przygotowana przez skrzata pieczona kura wywołała głośny entuzjazm Kreola. Nałożył sobie pełen talerz, z godnością ignorując ziemniaczane puree podane jako dodatek.
– Bażant czy jarząbek? – zapytał z miną znawcy, ogryzając nóżkę.
– To kura, panie – beznamiętnie oznajmił Hubert stojący za jego plecami. Urisk srogo przestrzegał etykiety, wymagającej, aby sługa w czasie posiłku znajdował się w pobliżu głowy domu. Wyglądało to nieco komicznie, gdyż w tym przypadku sługa miał około metra wzrostu, ogromne, ostro zakończone uszy i nie nosił obuwia. Ale Hubertowi to nie przeszkadzało.
– Kura? – powtórzył Kreol z niedowierzaniem. – Dziwny smak…
Gdy z porcji zostały tylko kości, Kreol wrzucił je prosto do kominka. Owszem, w jadalni też był kominek, chociaż nie tak duży jak w salonie.
– Ej! – natychmiast oburzyła się Vanessa. – Cóż to za maniery!
– Co znowu nie tak? U nas w Babilonie zawsze palono resztki.
– To nie Babilon, panie… – westchnął Hubaksis ze smutkiem, cały czas walcząc jeszcze z kurzym skrzydełkiem.
Pod stołem siedziały kocięta, od czasu do czasu przypominające o swej obecności. Czarnul wlazł Vanessie na kolana i umościł się tam zwinięty w puszysty kłębek. Czarny kociak lubił siedzieć u ludzi na kolanach. Fluffi syczał ze złością, oburzony do głębi takim zamachem na jego prawa. Jak na prawdziwego kota przystało, uważał Vanessę za swoją wyłączną własność. Jak zresztą i wszystkich pozostałych domowników. I dom też.
– Pani Lee, czy będzie pani dojadała swoją kość? – znienacka zapytał Butt-Krillach.
Vanessa z roztargnieniem oddała mu talerz i demon, warcząc, zaczął gryźć delikatną kurzą kostkę. Fluffi znowu zasyczał – jego prawa po raz kolejny zostały bezczelnie naruszone.
W ciągu całego obiadu Mao zachował subtelne milczenie. Ojciec Vanessy podczas jedzenia wolał słuchać niż mówić, a teraz z zainteresowaniem śledził dyskusję sumeryjskiego maga, dżinna liliputa, demona ze strychu i oczywiście ukochanej córki.
– Zaplanowałeś coś na jutro rano? – zapytała Vanessa, gdy wytarła usta serwetką.
– Rano zabiję yira… – zamyślił się Kreol i również otarł usta serwetką. Mimo wszystko, starożytny Babilon nie był miejscem barbarzyńskim, Kreol miał dobre maniery, chociaż nie całkiem takie, jakie uważa się za normalne we współczesnym świecie. – Potem… potem będę odpoczywać. Mogę dać ci kilka lekcji, jeśli chcesz.
– Jeśli zdążymy – grzecznie odmówiła Vanessa. – Widzisz, pomyślałam… Jutro jest niedziela, a pojutrze poniedziałek. To ostatni dzień mojego urlopu.
– Czego?
– Co, nie wiesz, co to jest urlop? – Vanessa uniosła brwi.
– Ja też nie wiem – wtrącił Hubaksis.
– Ani ja – niechętnie przyznał się Butt-Krillach.
– Dzikusy! – mruknęła Van i pokrótce wyjaśniła im, czym jest „urlop”.
– Aaaa… – rozczarował się Kreol. – W takim razie przez całe życie miałem ten twój… urlop. Pracowałem, kiedy chciałem i kończyłem, kiedy chciałem.