Выбрать главу

Vanessa posłusznie uniosła staruszka. Wokół zaczęli zbierać się gapie, żona umierającego histerycznie płakała. Okazało się, że Kreol ma rację – dla znacznej części gości okazało się to bezpłatną rozrywką.

– Nie żyje – skonstatował Kreol, badając puls. – Zabierzcie ode mnie tę idiotkę!

Ostatnie zdanie odnosiło się do starszej damy. Usłyszawszy, że jej mąż nie żyje, wpadła w histerię, wrzeszcząc Kreolowi prosto do ucha.

– Nic się nie da zrobić? – wyszeptała Vanessa.

– Dlaczego nie? – Uśmiechnął się mag. – Patrz uważnie, uczennico…

Kreol wyjął z torby swój ulubiony, ostry jak brzytwa, rytualny nóż, i zdecydowanym ruchem przeciągnął nim po piersi staruszka, rozcinając przy tym marynarkę, koszulę, skórę i żebra.

Przez tłum przetoczyło się ciche westchnienie grozy, jakaś kobieta zemdlała.

– Trzymaj go! – warknął Kreol, widząc, że Vanessa przestała się starać. – I nie dopuszczaj do mnie nikogo…

Odciągnął żebra na boki, poszerzając rozcięcie i wsunął rękę do środka. Krzyki przerażenia umilkły, żona chorego (a może należy powiedzieć: martwego?) już nie rzucała się w histerii, a tylko otwierała usta jak ryba wyrzucona na brzeg.

Wydawało się, że Kreol nic nie robi, po prostu trzyma dłoń w piersi pacjenta. Jednak Vanessa, nasłuchując, zrozumiała, że cichutko wymawia jakieś zaklęcia. Na czoło Kreola wystąpił zabarwiony na czerwono pot, więc starła go rękawem swej pięknej sukni. Zresztą marynarka maga też była pochlapana i to nie potem, a krwią, jakby brał udział w bitwie.

Kreol wymamrotał ostatnie słowo i Vanessa poczuła, jak ciało, spoczywające w jej rękach bez czucia, drgnęło. Staruszek westchnął, otworzył oczy, dysząc ochryple. Kreol wyjął dłoń z rany i przeciągnął po niej ręką, szepcząc słowo Uzdrowienia. Van migiem zasłoniła go przed oczami napierających gapiów. Widok, jak świeża rana błyskawicznie się zrasta, z pewnością wywołałby lawinę zbędnych pytań. Pozostała tylko cieniutka szrama, która według zapewnień Kreola także powinna zniknąć po kilku tygodniach.

– Na łono Tiamat! – zaklął przez zęby mag, patrząc na pobrudzoną odzież. – Nienawidzę leczyć ataki serca…!

– Moja droga, co to było? – odezwał się uratowany. Jego żona znowu zapłakała, ale tym razem z ulgi.

Mag wstał i zaczął kłaniać się teatralnie. Goście i personel restauracji bili brawo. A jakże by inaczej – nie co dzień zdarza się widzieć, jak ktoś wskrzesza umarłego, mając do dyspozycji tylko nóż.

Rozległo się pstryknięcie aparatu fotograficznego. Kreol drgnął, ale natychmiast zorientował się, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa, więc zaczął czyścić marynarkę.

– Proszę mnie przepuścić! Proszę mnie przepuścić! Jestem jego lekarzem prowadzącym! – rozległ się głos z tłumu. Z trudem łapiąc oddech, do staruszka zbliżył się leciwy mężczyzna z torbą lekarską. – Alec, co z tobą? Wszystko w porządku?

– Wiesz, John, czuję się tak, jakbym dopiero co zmartwychwstał… – słabym głosem odpowiedział pacjent Kreola.

Doktor, tym razem prawdziwy, zbadał go sprawnie, osłuchał serce stetoskopem, przeciągnął palcem po świeżej bliźnie, a potem powoli zapytał:

– Alec, miałeś przeszczep…?

– Co? – zdumiał się pacjent.

– Jesteś całkiem zdrowy, Alec – stwierdził lekarz, sam sobie nie wierząc. – Serce masz jak dzwon! Ani śladu choroby!

– Matko Przenajświętsza, to cud! – krzyknęła żona Aleca, rzucając się Kreolowi na szyję. Ten odsunął się z obrzydzeniem.

– Jak pan to zrobił? – zapytał doktor, zorientowawszy się w przebiegu zdarzeń. – Na Boga, jak?!

– Mój mąż jest genialnym chirurgiem! – odpowiedziała z dumą Vanessa, ujmując Kreola pod rękę. Tym razem się nie odsunął, chociaż popatrzył na nią nieco podejrzliwie.

– Ale to niemożliwe! – obstawał przy swoim zdaniu doktor. – Niemożliwe! I rana… Rany nie goją się tak szybko!

– Proszę nas przepuścić, spieszymy się – wykręciła się od odpowiedzi Vanessa, odpychając doktora na bok.

– Nie, nie puszczę pana! Nie wiem, jak to się panu udało, ale ta metoda może uratować tysiące… nie, dziesiątki, setki tysięcy istnień ludzkich! Pan nie ma prawa milczeć!

– Słyszałeś?! – wrzasnął wyprowadzony z równowagi Kreol, wyciągając zza paska laskę. – Precz z drogi, robaku, jeśli nie chcesz zmienić się w popiół!

Doktor cofnął się ze strachem. Kreol w przypływie wściekłości mógł wystraszyć każdego, a do tego z wyglądu magiczna laska wydawała się bardzo ciężka.

– Mój mąż i tak robi wszystko, co w jego mocy – powiedziała Van z godnością na pożegnanie. – Nie ma w tym żadnej tajemnicy, po prostu ma złote ręce!

Taka odpowiedź wyraźnie nie zadowoliła lekarza, ale na więcej nie mógł liczyć.

– Zapomnieliśmy zapłacić rachunek… – z wyraźnym zadowoleniem zauważyła Vanessa, gdy już zbliżali się do domu.

– Niech płaci wyleczony – sucho powiedział Kreol. – W Sumerze takie uzdrowienie kosztowało dwanaście złotych monet!

Z opowiadań Kreola i Hubaksisa Vanessa mniej więcej dowiedziała się, jaki był kurs złotej sumeryjskiej monety, szybko obliczyła, ile byłoby to w dolarach amerykańskich i gwizdnęła ze zdziwienia.

– Moja dwumiesięczna pensja… – Pokiwała głową. – Ale mieliście ceny…

– Wyleczyć zawał serca PO tym, jak już się zdarzył, w całym Imperium Sumeryjskim umiało tylko pięciu magów – wyjaśnił Kreol z dumą. – Jednym z nich byłem ja. Magowie niższej rangi babrali się, łatali po kawałku, a i to nie zawsze im się udawało.

– W takim razie rozumiem… U nas takie operacje kosztują jeszcze drożej. A propos, ilu was było wszystkich… magów?

– Zależy kiedy… Tego roku, gdy umarłem, było nas trochę ponad cztery setki. W pełni wykształconych, oczywiście – wyjaśnił Kreol. – Z tego piętnastu arcymistrzów, pół setki mistrzów, a pozostali – czeladnicy. I oczywiście czterech arcymagów…

– Oprócz ciebie?

– Razem ze mną.

– Ale przecież mówiłeś…

– Mówiłem, że uzdrawiaczy najwyższego stopnia było pięciu – poprawił ją mag. – Nie wszyscy byli jeszcze arcymagami. Tylko dwóch.

– A w ogóle, dlaczego tak trudno jest wyleczyć serce? Według mnie, robiłeś trudniejsze sztuczki…

– Uczennico! – oburzył się Kreol. – Czy kiedykolwiek widziałaś serce, które na przykład przeszyła strzała? Czy wiesz, jak trudno doprowadzić je do poprzedniej postaci, zmusić, by znowu biło i zdążyć z tym wszystkim w ciągu kilku minut?! Najgorszemu wrogowi czegoś takiego się nie życzy… Łatwiej już wyhodować nową nogę! I w ogóle, ze wszystkich chorób trudniejsza jest tylko słabość rozumu. Za mojej pamięci był tylko jeden mag, zdolny dokonać takiego uzdrowienia…

– Ty? – Vanessa figlarnie trąciła go łokciem.

– Nie, nie ja – zaprzeczył Kreol niechętnie. – Dlatego, jeśli zobaczysz kogoś poszkodowanego na umyśle, nie proś mnie, żebym go wyleczył! Nie potrafię…

Rozdział 11

Po powrocie do domu Kreol przebrał się i natychmiast przystąpił do ostatniej fazy bitewnych przygotowań. Yir miał przybyć już za kilka godzin.

Butt-Krillachowi rozkazał siedzieć przy drzwiach frontowych i stróżować. Hubertowi – obserwować ściany i okna. Hubaksisa odprawił do Oka Ureja i nakazał prowadzić wraz z nim obserwacje.

– Patrzcie obojgiem oczu! – Kreol zachichotał, dziecinnie ciesząc się swym niezbyt wymyślnym żartem.

– Aha, rozumiem… – Mao z mądrą miną pokiwał głową. – Chodzi o to, że Hubaksis i Oko Ureja mają do spółki akurat dwoje oczu?

– Tato…! – jęknęła Vanessa. – Chociaż ty przestań!

– Jak chcesz, córeczko. A propos, jak tam wasza randka?

– Randka? – Kreol nastroszył się momentalnie. – Co znowu za…

– Tata żartuje! – Van ostro spojrzała na rodzica. – Idź spać, tato, co…?

– Ale może ja też się do czegoś przydam?

Kreol i Vanessa jednocześnie pokręcili głowami.

– Służyłem w wojsku! – Mao był urażony.

– Tato, pracowałeś w biurze, w magazynie! – westchnęła Vanessa. – Nie kłóć się, ja i Kreol sami damy sobie radę!