– Augustyn? – Dziewczyna uniosła lekko brwi.
– Mama się uparła… Proszę mnie nazywać po prostu Albert.
– A więc, w czym mogę pomóc… Albercie? – zagaił Mao delikatnie. Kreol zachowywał lodowate milczenie, ściskając rękojeść laski.
– Pomyślałem sobie, że… – nieskładnie zaczął Albert. – Ja… widzicie… jestem bardzo wdzięczny za to, co zrobiliście… chociaż nie wiem, jak wam się udało. Jeśli jakoś mógłbym…
– Przejdźmy do rzeczy – poprosiła Vanessa.
– A więc ja… w ogóle… no…
Albert schylił się i podniósł coś z ziemi. Coś okazało się młodą i, prawdopodobnie, ładną dziewczyną. Prawdopodobnie, bo w obecnym stanie mogła spodobać się tylko zboczeńcowi – w naszych czasach niektóre trupy wyglądają lepiej.
– Cz…czeeeeeść! – wybełkotała panienka.
– Co to? – Vanessa cofnęła się z obrzydzeniem. – To znaczy, kto to? Boże, Albercie, co z nią zrobiłeś?!
– Wygląda jak ja zaraz po zmartwychwstaniu – oznajmił Kreol zimno. Na szczęście Albert nie zwrócił uwagi na jego słowa albo po prostu ich nie zrozumiał.
– To prawda… – zgodziła się Vanessa.
– To… moja dziewczyna… – nieśmiało przyznał się Albert. – Widzicie, zaczęła ćpać jeszcze wcześniej i mnie wciągnęła… ale mimo wszystko… Proszę… bardzo proszę…
– Przepraszam, ma’am, nie wiedziałem, że pan Rex nie mieszka sam – wyszeptał Van do ucha niewidoczny Hubert.
– A dlaczego nie widzieliśmy jej eee… tam… w domu? – Vanessa podejrzliwie zmrużyła oczy.
– Była w łazience… ona przez cały czas… rozumiecie? Pomożecie?
– Jego zapytaj. – Vanessa pokazała ręką Kreola. – To on leczy…
Albert wbił w maga tak błagalne spojrzenie, że ten nie wytrzymał.
– Dobrze! – warknął. – Posadź ją gdzieś…
Nową pacjentkę dość długo próbowano usadowić na kanapie, a potem bezskutecznie namówić, by z niej nie schodziła i wytarła usta. Vanessa patrzyła na to wszystko z obrzydzeniem, myśląc, że z wielką przyjemnością wystrzelałaby wszystkich dilerów narkotyków.
– Kiedyś – Kreol bez pośpiechu wyjął magiczną czarę – do Wielkiego Ur przyszedł święty pielgrzym z północy. Był bardzo dobry i umiał leczyć wszystkie choroby, oznajmił więc, że będzie bezpłatnie pomagał wszystkim potrzebującym. I rzeczywiście, nigdy nie odmawiał i nikt nie wracał od niego chory. Wieści o nim rozeszły się bardzo szybko… – mag nasypał do czary szarego proszku -…i z każdym dniem przychodziło coraz więcej, i więcej chorych. Z czasem święty mąż okazał się tak potrzebny, że wokół jego siedziby dniem i nocą tłoczyli się ludzie. Błagał, by pozwolili mu się chociaż przespać, ale chorzy odpowiadali przekleństwami i pogróżkami. – Kreol przejechał nożem po palcu dziewczyny. Albert rzucił się w jego stronę, ale spojrzał na własny palec ze świeżą raną i uspokoił się. – A potem jeden z chorych umarł w trakcie uzdrawiania. Był bardzo stary i cierpiał na niezliczone słabości, tak że cała wiedza świętego nie mogła mu pomóc. Jednak miał wielu krewnych, którzy go kochali… – tym razem Kreol nie tracił many na stworzenie wody z niczego, a po prostu skorzystał ze stojącej na stole karafki -…dlatego od razu oskarżyli uzdrawiacza o spowodowanie śmierci i zapragnęli zemsty. Jak już mówiłem, święty pielgrzym był bardzo dobry. Umiał nie tylko uzdrawiać, ale i ranić, jednakże nie chciał czynić szkody żywym stworzeniom, dlatego po prostu uciekł. Tej samej nocy opuścił nasze miasto, ale przedtem odwiedził moją skromną siedzibę i przyznał się, że obszedł pół ekumeny, ale nigdy i nigdzie nie spotkał się z taką czarną niewdzięcznością.
– Pouczająca historia… – powiedział Albert z wahaniem, obserwując, jak Kreol mamrocze zaklęcia nad cudowną mieszaniną.
– Pouczająca… – zgodził się mag. – A jaki z niej płynie morał?
– Morał? Nie wiem…
– Morał jest taki, że jeśli przyprowadzisz do mnie jeszcze kogoś takiego jak ona, to wsadzę ci nóż w brzuch. – Kreol rzucił mu lodowate spojrzenie, wlewając przy pomocy Vanessy eliksir do gardła pacjentki.
Przestraszony Albert głośno przełknął ślinę, patrząc na zakrwawione ostrze rytualnego noża. Z pewnością nie wyróżniał się nadmierną odwagą.
W tym czasie jego dziewczyna podskoczyła jak oparzona, otwarła oczy i dziko wrzasnęła. Zachowywała się dokładnie tak samo, jak wcześniej Albert. Kreol obserwował to z nadzwyczaj zadowolonym wyrazem twarzy.
– Działa, jak zawsze – mruknął. – Możesz zabrać swoją kobietę, robaku, jest całkiem wyleczona. I pamiętaj, o czym cię uprzedzałem.
– Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję! – powtarzał uszczęśliwiony Albert, wypchnięty za próg wspólnymi siłami Vanessy i Kreola. W oczach dziewczyny, której imię pozostało nieznane, powoli zaczynały odbijać się myśli, a otaczająca jej umysł mgła po prostu rozpływała się.
– Jutro idę do pracy… – ze smutkiem w głosie powiedziała Vanessa, gdy już za gośćmi zamknęły się drzwi.
– Ach tak! – fuknął Kreol. – W takim razie ja też pójdę popracować. Leng sam z siebie nie padnie… Niewolniku, za mną!
Rozdział 13
Po raz pierwszy od czterech tygodni Vanessę obudziło pikanie budzika. Po długiej przerwie znienawidzony dźwięk był jeszcze bardziej nienawistny. Z obrzydzeniem pomyślała, że będzie musiała jeszcze jakoś wytłumaczyć „zgubienie” odznaki, przekopać się przez zaległe sprawy… Koledzy mieli okropny zwyczaj nie wykonywać pracy za osoby przebywające na urlopie, po prostu odkładali papiery na biurko delikwenta, by tam sobie czekały na załatwienie. Oczywiście, nie dotyczyło to rzeczywiście pilnych spraw, ale i tak zwykle gromadziła się ogromna sterta wszelkich drobiazgów. Zresztą sama Vanessa zawsze postępowała tak samo, a więc nie miała powodów żeby się skarżyć. Do tego jej dotychczasowa partnerka dwa tygodnie temu przeprowadziła się do innego miasta i szefowa obiecała poszukać kogoś innego. A nowy partner zawsze oznacza mnóstwo kłopotów…
Vanessa zastanawiała się nawet, jakby tu sprytnie namówić na tę pracę Kreola. Mieć za partnera prawdziwego maga – o czymś takim można tylko pomarzyć…
Przed bandycką kulą osłoni magiczną tarczą, przypadkową ranę wyleczy od razu na miejscu… Może sparaliżować przestępcę, uśpić go albo zahipnotyzować, by ten przekazał wszystkie potrzebne informacje. Mag może iść po śladach lepiej niż pies myśliwski, może określić do kogo należała ta albo inna rzecz, spojrzawszy tylko na aurę… Do tego potrafi otworzyć każdy zamek, umie latać, stawać się niewidzialny, i wiele, wiele więcej… A i Hubaksis mógłby się przydać – maleńki dżinn potrafi przechodzić przez ściany, może kogoś śledzić, sam pozostając całkiem niezauważonym…
Ale, przerwała sama sobie, Kreol za nic nie zgodzi się na coś takiego. Z jego opowiadań wynikało, że w starożytnym Sumerze magowie czasami zajmowali się wykrywaniem przestępstw, ale robili to wyłącznie na polecenie wysoko postawionych osób i za wysoką opłatą. Ani jeden mag nie zniżył się do tego, żeby zostać policjantem, czy jak się tam oni nazywali w Babilonie. Poza tym Kreol nie ma do tego głowy – wypełnia kolejny punkt Wielkiego Planu.
Skądinąd zbytnio się nie spieszy… w ogóle nie lubi się spieszyć.
– Dzień dobry, ma’am – przywitał się Hubert, gdy tylko otworzyła oczy.
Vanessę początkowo krępował jego zwyczaj pojawiania się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach w najbardziej zaskakujących momentach, także wtedy, gdy nie była ubrana, ale gdy Kreol się o tym dowiedział, postukał tylko palcem w czoło i oznajmił, że wstydzić się skrzata nie ma sensu, bo on i tak widzi wszystko, co dzieje się na terytorium jego domu. Do tego anatomicznie różnią się od ludzi bardziej niż gady, dlatego Vanessa jest dla Huberta równie straszna, jak on dla niej. I w ogóle, wstydzić się skrzata to jakby wstydzić się własnego kota.
– Herbata, kawa? – Lekko skłonił głowę urisk. – Co pani życzy sobie na śniadanie?
– Dzisiaj poproszę herbatę… – odpowiedziała Van po namyśle. – I bułeczkę z dżemem.
– W tej chwili, ma’am – rzekł skrzat uprzejmie, rozpływając się w powietrzu.