Выбрать главу

Vanessa błogo się przeciągnęła. Bułeczki Hubert piekł sam i wychodziły mu rzeczywiście wspaniale – miękkie, puszyste, po prostu rozpływały się w ustach. A gdy on szykuje śniadanie, ona akurat zdąży się ubrać.

Od razu pierwszego dnia Vanessa wpadła na pomysł, aby przekazać Hubertowi Sługę. W końcu jemu był on potrzebny bardziej niż komukolwiek innemu. Jednakże Hubert grzecznie odmówił, wyjaśniając, że skrzaty nie mogą korzystać z ludzkiej magii, więc Magiczny Sługa jest dla niego zupełnie nieprzydatny.

– Dziękuję, Hubercie – podziękowała po kilku minutach, gdy taca z zamówieniem pojawiła się na stoliku. Z powodu takiego drobiazgu skrzat nie zrobił się nawet widoczny.

– Obudziłaś się, uczennico? – Kreol wszedł bez pukania. Akurat jego Vanessa niejeden raz starała się nauczyć pukania, ale tylko patrzył na nią tępo, nie rozumiejąc, dlaczego ma pukać we własnym domu. – Mam dla ciebie niewielki prezent…

Vanessa o mało co się nie udławiła, tak nieoczekiwane to było. Ale jednocześnie ucieszyła się – oznaka zainteresowania ze strony Kreola nie mogła jej nie ucieszyć.

– Prezent? – wykrztusiła z trudem, przełykając to, co miała w ustach. – Jaki?

– Najpierw weź z powrotem swój pierścionek – zaproponował Kreol, wyciągając w jej stronę pierścionek, który pożyczyła mu, gdy polował na yira.

– Zabrałeś z niego to stworzenie? – zainteresowała się, wkładając ozdobę.

– Nie.

Vanessa znowu o mało co się nie udławiła i zaczęła nerwowo zdejmować pierścionek. Bez względu na to, jak bardzo go lubiła, nie zmierzała nosić przy sobie energetycznego demona.

– Zamieniłem go w artefakt – ciągnął Kreol. – Popatrz, z lewej strony pojawiła się na nim niewielka wypukłość. Jeśli naciśniesz na nią opuszkiem kciuka i wypowiesz w myśli słowo „Piorun!” z pierścionka wystrzeli piorun. Moim zdaniem to bardzo przydatna rzecz.

– No tak… – zgodziła się Van, zostawiając pierścionek w spokoju. Bez względu na to, jak nieprzyjemnie było nosić COŚ takiego na ręce, sama myśl o tym, że może teraz strzelać piorunami z palca sprawiła, że niemalże oblizała się z zadowolenia. Vanessa od dziecka lubiła komiksy, a w przeważającej większości głównymi bohaterami tych zeszycików byli odważni młodzieńcy o nadprzyrodzonych zdolnościach. A teraz coś takiego trafiło w jej ręce!

– Bardzo sprytne, dziękuję. A co jeszcze?

– Jeszcze to. – Była to jej własna puderniczka. – Otwórz.

Vanessa posłusznie otworzyła, ciekawa, w jaką superbroń Kreol zmienił niewinny przedmiot damskiej toalety. Jednak w środku nie było nic ciekawego.

– I co dalej? – zapytała, nieco rozczarowana.

– Dotknij lusterka i pomyśl moje imię.

Vanessa tak zrobiła. Jej odbicie w malutkim lusterku zakołysało się, rozpłynęło, a jego miejsce zajęła podobizna Kreola. Popatrzyła na niego, potem znowu na lusterko, potem znowu na niego… Jak miniaturowa kamera.

– Co to takiego? – zaczęła już się powoli domyślać, ale wolała upewnić się.

– Lusterko-rozmównica. – Kreol uśmiechnął się z satysfakcją. Głos dobiegł jednocześnie i z jego ust i z puderniczki. – Jeśli zechcesz coś mi powiedzieć albo o coś mnie zapytać… A jeśli z tobą będzie coś nie tak, ja też to poczuję.

Vanessa była wzruszona. Czyżby rzeczywiście dbał o nią?

– I co jeszcze?

– To wszystko! – oburzył się Kreol. – Ty co, uczennico, myślisz, że rodzę te artefakty czy co? Zrobić przez jeden wieczór aż dwa, to i tak bardzo dużo, może tego dokonać tylko arcymag!

– Dobrze, dobrze! – Van wyciągnęła w jego stronę obie ręce. – Nie szalej, tak tylko zapytałam!

Na posterunku, gdzie służyła Vanessa nadkomisarzem była kobieta. Przodkowie Florence Iovich pochodzili z Odessy, ale było to tak dawno, że nawet ich nazwisko zmieniło się nie do poznania.

– O, Van, co u ciebie? – przywitała się z Vanessą uprzejmie. – Dobrze odpoczęłaś?

– Jak by to powiedzieć… – zająknęła się Van.

– Wyjeżdżałaś gdzieś? – zapytała Florence bez szczególnej ciekawości.

– Do Lengu i do Inkwanok – odpowiedziała Vanessa, zanim ugryzła się w język.

– No, proszę… A gdzie to jest?

– W Kanadzie. To kurort narciarski. – Vanessa odzyskała rezon.

– No, nie wiem… Ja wolę plażę. Na Hawajach jest teraz bardzo przyjemnie… ale dobrze, nieważne. Wezwałam cię, żeby przedstawić ci nowego partnera. Gdzież on się podział…?

Florence otwarła szufladę biurka, jakby tam właśnie spodziewała się odnaleźć zagubionego policjanta, postukała palcem w blat, zdjęła i przetarła okulary… Nie wiadomo, co miała zamiar zrobić dalej, bo ktoś cichutko zastukał do drzwi.

– O, to właśnie on! – ucieszyła się Florence. – Poznajcie się…

Vanessa starannie obejrzała młodzieńca. Ten z kolei obejrzał ją.

No cóż, egzemplarz nie był taki zły. Trochę więcej niż średniego wzrostu, rudawy, znaków szczególnych brak, twarz miał nieco bez wyrazu.

– Vanessa Lee – przedstawiła się Van. – Dla przyjaciół po prostu Van.

– Michael Shepard Jackson – odpowiedział jej nowy partner. – Lub po prostu Mike, ale lepiej Shep – tak mi się bardziej podoba.

– Nie jestem z nim w żaden sposób spokrewniony – pospiesznie dodał Shep, uśmiechając się szeroko. – Po prostu zbieżność nazwisk.

– To co, poznaliście się? – zapytała znudzona Florence. – W takim razie proszę przystąpić do pełnienia obowiązków.

Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Shep rzekł z niepokojem:

– Jestem w San Francisco dopiero trzeci dzień, w ogóle to… Żonie zaproponowali nową pracę i awans, więc się przeprowadziliśmy. Przedtem służyłem w Detroit, co prawda niedługo, bo tylko pół roku… Tak więc z doświadczeniem u mnie krucho – przyznał się szczerze.

– Jesteś żonaty? – zdziwiła się Van. Wydawało jej się, że Shep jest na to zdecydowanie za młody.

– Dopiero kilka lat… – wzruszył ramionami. – A ty od dawna tu jesteś?

– Urodziłam się tu… A niech to diabli, co znowu?

Ostatnie zdanie wykrzyknęła, bo coś dziwnego działo się w jej kieszeni. Coś tam szurało jak rozzłoszczony kociak, dygotało… dobrze chociaż, że nie drapało.

Okazało się, że to puderniczka zmieniona przez Kreola w wideofon. Vanessa otworzyła ją i na gładkiej powierzchni lustra pojawiła się twarz maga.

– Gdzie się podziewałaś? – zapytał. – Wywołuję cię już od dziesięciu minut!

– A niech mnie! – zachwycił się Shep, zaglądając jej przez ramię. – Kapitalna rzecz! Co to, telefon z kamerą?,!

– Mniej więcej… Po co dzwonisz?

– Tak po prostu… A kto to stoi obok ciebie? – Kreol zmarszczył brwi.

– Mój partner. A co? Jesteś zazdrosny? – kokieteryjnie mrugnęła Van.

– I co jeszcze?! – prychnął mag, wyłączając się.

Obrażona Vanessa pociągnęła nosem, chowając puderniczkę do kieszeni. Jak zwykle, wycisnąć z Kreola jakieś ciepłe słowo było niezwykle trudno…

– To twój… – Shep szukał odpowiedniego słowa.

– Coś w tym rodzaju – zgodziła się Van. – Dobrze, idziemy, pokażę ci naszą komendę. A potem pójdziemy na próbny patrol…

Po drodze Vanessa niezgrabnie przeprosiła, wpadła do toalety i natychmiast wyciągnęła puderniczkę.

– Po co dzwoniłeś? – wyszeptała, gdy tylko twarz Kreola pojawiła się w lusterku.

– Możesz przyjąć, że po nic – burknął obrażony mag. Sam Kreol do nawiązania kontaktu nie korzystał z żadnych artefaktów, więc w lusterku odbijała się tylko i wyłącznie jego twarz – jakby płynęła samotnie w ciemnym kosmosie. – A ty po co dzwonisz?

– Zapytać, po co ty dzwoniłeś – odparła zdezorientowana Vanessa. – Tfu, całkiem mnie skołowałeś. No więc?

– Niepokoiłem się – niechętnie burknął Kreol, spuszczając oczy.

– O mnie?! – zachwyciła się dziewczyna. – Oj, Kreolu, jakie to miłe…

– Nie ma w tym nic miłego! – wybuchnął mag. – Jesteś moją uczennicą, jestem twoim nauczycielem, więc się niepokoję. Co w tym dziwnego?!

Van uśmiechnęła się skromnie. Kreol zawstydził się jeszcze bardziej.