Выбрать главу

– A w ogóle, dlaczego mówisz „dzwoniłeś” – spróbował zmienić temat. – Nie widzę żadnych dzwoneczków.

– Tak się mówi – zbagatelizowała Van. – Co porabiasz?

– Podlewam kwiaty. Obok stoi twój ojciec, przekazać mu coś?

– Nooo… Zawołaj go, sama z nim porozmawiam.

– Uczennico… – Kreol uśmiechnął się z wyższością. – Jak mam go zawołać, jeśli nie włada magią? Nie ma takiego artefaktu – zrobiłem tylko jeden. Możesz rozmawiać tylko ze mną.

– Szkoda… No dobrze, słuchaj, muszę już lecieć, jak by nie było – jestem w pracy… I w ogóle – nie naruszaj konspiracji! Umówmy się, że będziesz dzwonił tylko wtedy, gdy będziesz miał coś naprawdę ważnego do powiedzenia, okej? No to świetnie, na razie!

Kreol chciał coś odpowiedzieć, ale nie zdążył – Vanessa zatrzasnęła wieczko.

– Ej, Van, weź trzeci radiowóz i pędź pod ten adres; mamy morderstwo! – wesoło zawołał do niej dyżurny.

– Masz ci los, właśnie chciałam pokazać partnerowi komendę… – powiedziała rozczarowana Vanessa.

– Nic się nie stało, potem zobaczymy – wzruszył ramionami Shep.

– Co, Van, rozleniwiłaś się? – Dyżurny chytrze zmrużył oczy. – W kurorcie pewnie lepiej niż w pracy, co? No cóż, przyzwyczajaj się, przyzwyczajaj…

Vanessa spojrzała na niego złym wzrokiem. Miał na imię Lester, nie znosiła go. Kiedyś próbował ją podrywać, ale szybko zorientował się, że nic z tego nie będzie i dał sobie spokój. Ale wzajemna niechęć została, chociaż zazwyczaj nie przekraczali przyjętych norm.

– Dawaj no to. – Wyrwała Lesterowi kartkę z adresem, obrzucając go na pożegnanie pełnym pogardy spojrzeniem. – Jedziemy, Shep.

– Jak chcesz, ty tu jesteś szefem. – Shep uśmiechnął się blado.

Uspokojona Vanessa westchnęła z zadowoleniem, sadowiąc się za kierownicą policyjnego samochodu. Lubiła swoją toyotę, ale wozy policyjne przewyższały ten model pod każdym względem. Szkoda, że nie można mieć ich na własność.

Po dziesięciu minutach byli na miejscu. Zabójstwa dokonano w domu czynszowym, w jednym z odnajmowanych mieszkań. Praca szła tam już pełną parą – starannie oglądano ciało i miejsce zbrodni, specjaliści od medycyny sądowej próbowali z grubsza określić czas śmierci.

– Co my tu mamy? – rzeczowo zapytała Vanessa. Shep, jako młodszy w patrolu, posłusznie trzymał się z tyłu, bacznie przyglądając się zabitemu.

– O, Van, wróciłaś? – uśmiechnął się ekspert. – Jak odpoczęłaś?

– Nie odchodź od tematu, Lucas.

– Mężczyzna, biały, wiek czterdzieści dziewięć lat – wyrecytował Lucas monotonnie. – Nazwisko: Carlo Toscani, włoski imigrant. Rozwiedziony, dwoje dzieci, mieszkają z matką. Zabity strzałem w pierś. Kula przeszła na wylot, przeszyła lewe płuco i serce. Biorąc pod uwagę, że w chwili wystrzału ofiara siedziała przy stole, a przestępca, sądząc po ranie wlotowej, naprzeciwko, musieli się znać. Sądząc po stężeniu i plamach opadowych, śmierć nastąpiła jakieś dwa dni temu, na razie nie mogę powiedzieć dokładniej. Łapiduchy wyciągną więcej przy sekcji.

– Kto znalazł ciało?

– Siostra zamordowanego. Przyjechała odwiedzić brata, a tu…

– Rozumiem. Podejrzani?

– Na razie brak. Nieboszczyk pracował jako kierownik dostaw w firmie kosmetycznej, prowadził spokojne, ustabilizowane życie.

– Rozumiem. – Vanessa kiwnęła głową. – Muszę zadzwonić. Jest tu jakiś spokojny kąt?

– Możesz iść do łazienki. Technicy już tam skończyli – odpowiedział Lucas.

– Aha… Shep, poczekaj tu chwilę, zaraz wracam.

Vanessa świetnie rozumiała, że proszenie Kreola o pomoc byłoby bezczelnością. Nie w stosunku do Kreola – w końcu miał wobec niej spory dług wdzięczności. Chodziło o konspirację. Zachowanie tajemnicy i inne takie… Ale mimo wszystko strasznie ją korciło!

W łazience wszędzie był porozsypywany proszek do zdejmowania odcisków palców. Vanessa zamknęła się od środka i otworzyła puderniczkę. W lusterku pojawiła się niezadowolona twarz Kreola. Najwyraźniej Van oderwała go od czegoś ważnego.

– Czego? – zapytał nieprzyjaźnie. Vanessa szybko naświetliła sytuację.

– Masz jakiś pomysł?

– Czego właściwie ode mnie chcesz? – zdziwił się Kreol.

– No, oczywiście dowiedzieć się, kto to zrobił… Nie mógłbyś go wskrzesić?

– A kiedy umarł?

– Jakieś dwa dni temu.

– W takim razie nie. Mózg już zaczął się rozkładać. Mógłbym tylko częściowo.

– Czyli jak?

– Zombi – krótko wyjaśnił mag.

– Nie, dziękuję! – przestraszyła się Van. – Jeszcze mi tylko zombi tu brakuje! Inne propozycje?

– Przynieś mi jego głowę, uczennico – zażądał Kreol. – Ożywię ją i sam wszystko opowie.

– Aha! A jak ty to sobie wyobrażasz? „Przepraszam chłopaki, potrzebna mi głowa tego gościa. Mój znajomy mag chce poznać imię zabójcy bezpośrednio z ust ofiary. Nie macie czasem piły?” Natychmiast zamknęliby mnie w psychiatryku!

– U nas zawsze tak robiono i nikt się nie dziwił – burknął Kreol. – To najpewniejszy sposób…

– A u nas nie! Potrafisz jakoś inaczej?

– Wiesz, jak się nazywa?

– Oczywiście.

– W takim razie przynieś mi kilka kropli krwi. Albo chociaż włos. Wywołam jego ducha – niechętnie zaproponował Kreol. – Ale to jest trudniejsze niż ożywienie głowy!

– Za to mnie będzie łatwiej. – Vanessa uśmiechnęła się złośliwie. – Jak długo to potrwa?

– Jeśli zacznę się szykować od razu, to jakieś dwadzieścia pięć minut.

– Świetnie, czekaj na mnie.

Vanessa wyszła z łazienki w świetnym humorze.

– Lucas, przygotuj mi szybciutko próbkę na wzór DNA, co? – poprosiła.

– Po co? – spytał ekspert. – Nasi już wzięli do labu. Wyniki będą jutro…

– No, pobierz trochę krwi pipetką. Co ci szkodzi? – Van zaczęła się denerwować. – Słuchaj, ja się nie wtrącam do waszej roboty…

– Dobrze, dobrze… Tylko po co ci to?

– A tak, potrzebne mi… Shep, nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli podskoczymy na pół godziny w jedno miejsce?

Shep tylko rozłożył ręce – na Boga, dlaczego by nie.

– Ej, Van, sprawa jest twoja! – krzyknął w ślad za nią Lucas. – Nie marudź za bardzo, Iovich nie lubi czekać!

– Wiem! – zbagatelizowała Vanessa. – Lucas, założysz się, że za godzinę będę wiedziała, kto zabił?

– Za godzinę? Van, nie wygłupiaj się… A o co się założymy?

– O dwadzieścia baksów.

– Stoi. Czas start, jeśli nie zadzwonisz w ciągu godziny – przegrałaś.

– A dokąd jedziemy? – zainteresował się Shep, gdy już siedzieli w samochodzie.

– Do jednego znajomego. Jest specjalistą w takich sprawach.

– Ktoś w rodzaju Nero Wolfe’a? Rozwiązuje zagadki kryminalne bez wychodzenia z domu?

– Nie, to już szybciej ktoś w rodzaju Nostradamusa… Dobrze, potem ci opowiem, jesteśmy na miejscu.

Shep, jak wiele osób przed nim, patrzył na dom Katzenjammera z niemym zachwytem. Dzięki wysiłkom Vanessy i Huberta wstrętna willa stała się trochę mniej wstrętna, ale niestety, tylko trochę.

– Kto tu mieszka? – zapytał, oszołomiony. – Doktor Frankenstein?

– Prawie… – wymamrotała Vanessa. – Wiesz, lepiej poczekaj na mnie w samochodzie. Ten facet… ma dość nieprzyjemny charakter.

– A czy on w ogóle jest normalny? – upewnił się zaniepokojony Shep. – Może to wariat?

– Absolutnie normalny! – ucięła Van. – Czekaj!

Shep wzruszył ramionami i sięgnął po papierosa.

Kreol czekał na Vanessę w progu. Hubaksis, jak zwykle, siedział mu na ramieniu.

– Jestem gotowy – oznajmił, nie tracąc czasu na powitania. – A ty?

– Tutaj. – Van pokazała szklaną rurkę z krwią.

– Świetnie. – Pokiwał głową Kreol, rzucając okiem na czerwoną ciecz. – Chodźmy na strych.

Zdążył przygotować wszystko do planowanego wywołania ducha.

Narysował na podłodze niewielki okrąg, w którym mógł się zmieścić człowiek, a wokół niego pięć symboli: trzy faliste linie, płomień, dwa trójkąty – jeden częściowo nachodził na drugi, trzy równolegle kreski i koło z boku, a także dwie gwiazdki i prostą linię między nimi. W środku okręgu narysował stylizowaną ludzką czaszkę.