Rozmyślania Vanessy przerwał słaby, ledwie dosłyszalny pisk dochodzący z szuflady biurka. Vanessa wysunęła ją i z trudem powstrzymała okrzyk zdziwienia. Wewnątrz siedział Hubaksis.
– Cześć, Van! – pisnął cichutko. – Nie spóźniłem się?
– Nie, zdążyłeś. – Vanessa odwróciła się mimowolnie w stronę okna z weneckim lustrem. Shep i Fletcher przeszywali się nawzajem pełnymi złości spojrzeniami.
– Jak mnie tu znalazłeś?
– Dzięki lusterku. Pan wbudował w nie nadajnik. A więc to tutaj pracujesz?
– Tak, tak – przytaknęła dziewczyna niecierpliwie. – Gdzie serum?
– Co takiego? – zdziwił się dżinn.
– Serum prawdy! Kreol mi obiecał!
Hubaksis fuknął, zdejmując z grzbietu ogromny plecak. Ogromny jak na jego filigranowe rozmiary, oczywiście. Vanessa szczerze się zdziwiła, że nie zauważyła go w pierwszym momencie.
– Serum… – wymamrotał posłaniec, przekazując ładunek. – Nie ma tu żadnego sera, do czego mógłby się przydać? A więc tak: proszek prawdy jest bezbarwny i nie ma zapachu. Można go podać w jedzeniu, w piciu albo podpalić i dać dym do powąchania. Osoba, która zje proszek lub wchłonie dym, nie może kłamać ani przemilczeć niczego, co wie i wygada wszystko. To wszystko? – zapytał sam siebie Hubaksis, niepewny, czy wystarczająco dokładnie przekazał instrukcję.
– Dziękuję. – Van uśmiechnęła się, oglądając proszek. Z wyglądu przypominał najzwyklejszą drobnoziarnistą sól kuchenną, tyle że trochę ciemniejszą.
– Van, mogę zostać tu trochę? – poprosił Hubaksis. – Jestem zmęczony, chce mi się spać, a w domu pan znowu mnie gdzieś pośle…
– Zostań, tylko nie wyłaź z szuflady, bo nie daj Boże, ktoś cię zobaczy! – pozwoliła Vanessa i zaczęła majstrować przy ekspresie do kawy, który na szczęście stał w zasięgu ręki. – A ile tego dać? – zaniepokoiła się, szykując swoją ulubioną kawę bez cukru.
– Wystarczy szczypta – oznajmił dżinn, oceniając wielkość styropianowego kubeczka. – Nie musi działać długo?
– Nawet lepiej jeśli się szybko ulotni. Najważniejsze, żeby zdążył się przyznać, a potem niech się dzieje co chce…
– Słuchajcie, to już przechodzi wszelkie granice! – Podejrzany z oburzeniem podniósł głos, gdy Vanessa weszła do pokoju przesłuchań. – Albo mnie wypuścicie, albo przynajmniej wezwijcie mojego adwokata! Zdaje się, że mam prawo do jednego telefonu, a może demokracja już nic nie znaczy w naszym kraju?!
– Nie ma co się denerwować bez powodu. – Vanessa uśmiechnęła się przymilnie. – Lepiej napijmy się kawy.
– Dziękuję – burknął Fletcher ze złością, biorąc kubek. – Wydaje mi się, że wypadła pani z roli.
– To znaczy?
– O ile zrozumiałem, pan – wskazał na Shepa – jest dobrym gliną, a pani – przesunął palec w kierunku Vanessy – złym. Jeśli wcześniej podzieliliście role, to przynajmniej trzymajcie się ich konsekwentnie…
– Dobrze, dobrze… – Van nie kontynuowała sporu, z radością obserwując, jak pochłania napój z niespodzianką. – A teraz proszę powiedzieć, czy to pan zabił Toscaniego?
– Tak, to ja. – Fletcher pokiwał głową. Rozległ się trzask włącznika dyktafonu. – Przecież uprzedzałem, żeby trzymał się z daleka od Dorothy! Mówiłem, że ten kozioł jest dla niej za stary! Ale nie chciał mnie słuchać – czyli sam jest sobie winien… Co tu się wyrabia, do diabła?
– Proszę nie zmieniać tematu – zażądała Van tonem ostrym jak brzytwa. – Proszę opowiedzieć wszystko szczegółowo.
Fletcher zaczął mleć językiem. Wypaplał wszystko: jak obmyślił cały plan, jak kupił u jakiegoś czarnoskórego nastolatka pistolet – gówniany, sklecony byle jak gdzieś w Tajlandii, ale wystarczający dla jego celów, jak zorganizował sobie alibi – bardzo sprytnie, trzeba przyznać, jak zabił Toscaniego i zadbał o to, by nikt go nie zauważył, jak pozbył się pistoletu, i tak dalej, i tak dalej… Przez cały czas miał przy tym oczy pełne strachu i zdziwienia, a Shep patrzył na Vanessę z niemym zachwytem.
– Policja San Francisco dziękuje za współpracę i życzy miłego dnia – przyjaźnie uśmiechnęła się Van. – Szczere przyznanie się do winy zostanie uwzględnione przez sąd. Ej, chłopaki, zaprowadźcie go do celi! Myślę, że nie będzie się pan nadal upierał przy natychmiastowym zwolnieniu.
Vanessa już zbierała się do domu, gdy wezwano ją do gabinetu szefowej. Dziewczyna zmełła w ustach przekleństwo, wpychając Hubaksisa do kieszeni. Malutki dżinn uparł się, że nie opuści pomieszczenia inaczej, jak tylko z nią, i przez cały czas siedział w szufladzie. Najwyraźniej coś tam palił – Van doskonale czuła zapach dymu.
– Wzywała mnie pani? – zapytała Vanessa wsuwając głowę przez uchylone drzwi.
– Tak, Van, wejdź – kiwnęła głową Florence. Na biurku leżały dokumenty sprawy Fletchera. – Siadaj.
Vanessa usiadła. Komendantka uparcie nie odrywała wzroku od papierów i napięcie w gabinecie powoli rosło.
– Taaa… – westchnęła w końcu. – Wiesz, dzwoniła dziś do mnie moja daleka kuzynka, zdaje się, że szwagierka krewnego mojego teścia, czy coś w tym rodzaju… nieważne. Skarżyła się, że jej przyjaciółkę zahipnotyzował jakiś podstępny kosmita i od tego czasu nie jest już sobą. A przejawia się to tym, że nie chce się zadawać z nią – swoją najlepszą przyjaciółką. Według mnie, ta jej przyjaciółką, wręcz przeciwnie, wyzdrowiała, ale… co o tym sądzisz?
– A co mogę o tym sądzić? – Van wzruszyła ramionami. – Co to ma wspólnego z policją?
– Nie, oczywiście… – Zmarszczyła się Florence. – W ogóle to już się przyzwyczaiłam, bo ta wróżka co tydzień wyskakuje z czymś… takim. A to UFO jej ląduje w ogródku z tyłu domu, a to Yeti grzebie w śmietniku, a to wampir ofiaruje rękę i serce, a to leprechaun podrzuci garnek ze złotem… Ale chodzi o to, że tym razem wskazała konkretny adres, pod którym zamieszkuje „kosmita”. Twój adres! To ty wprowadziłaś się niedawno do domu Katzenjammera? Już kiedyś przyszła do nas w tej sprawie…
Vanessa szybko zamknęła usta, które już zaczęła otwierać, by wygłosić kolejną replikę. Paniusia-medium okazała się kuzynką jej szefowej. Jaki ten świat mały…
– Co zamierzasz z tym zrobić? – zapytała ostrożnie.
– Oczywiście, nic… – wzruszyła ramionami Florence. – Kto zwraca uwagi na takie skargi? Absolutnie nic, ale… Van, nie chcesz mi czegoś powiedzieć?
Vanessa powoli pokręciła głową.
– Dobrze… – Florence pokiwała głową, cały czas patrząc jej podejrzliwie w oczy. – W takim razie przejdźmy do bardziej namacalnych zagadnień. Jak ci się to udało?
– Ale co? – Van niewinnie zamrugała oczętami.
– Fletcher złożył na ciebie skargę. Utrzymuje, że naszpikowano go jakimś świństwem i zmuszono do złożenia obciążających zeznań. Możesz mieć kłopoty.
– Więc to tak? – Wargi Vanessy ścisnęły się w cieniutką kreskę. – A co wykazały badania?
– Kompletnie nic. Żadnych psychotropów. Znaleźli nawet szklankę whisky, którą wypił wczoraj, ale…
– Ale?
– Sama słyszałam jego przyznanie się do winy. Van, powiedz szczerze, jak ci się to udało? Hipnoza? Pranie mózgu? Według mnie ustanowiłaś rekord – przestępstwo bez żadnego punktu zaczepienia, sprawca wykryty w ciągu dwóch i pół godziny… Niczego takiego nie pamiętam, jak długo tu pracuję.
– Nie rozumiem, o co chodzi – odparła Vanessa sztywno.
– Dobrze. – Florence wzruszyła ramionami. – Ale musisz wiedzieć, że taśma z nagraniem nie jest dowodem w sądzie i każdy adwokat natychmiast udowodni, że to podróbka. Dlatego mam do ciebie tylko jedno pytanie.
– Tak?
– Czy możesz zmusić tego bydlaka, żeby jeszcze raz to powtórzył? Przed ławą przysięgłych?
– Jeśli to konieczne… – Van zrobiła buzię w ciup. – Przyzna się, aż miło.
Florence po raz pierwszy podniosła głowę i popatrzyła prosto na rozmówczynię. W oczach igrały jej wesołe iskierki.
– Może jednak powiesz? – zapytała z nadzieją w głosie. – Chociaż tyle: hipnoza czy serum?
– Serum… – westchnęła Van. – Ale jest zupełnie nieszkodliwe! Po prostu zmusza do mówienia prawdy.