Vanessa pamiętała. Kilka dni temu odkryła koło płotu dziwne pałki, ale wtedy Kreol nie chciał wyjaśnić, co to takiego. Powiedział tylko, że są mu potrzebne. Teraz przypomniała sobie, że były zrobione z tego samego dziwnego metalu co i piwnica.
– Teoretycznie, można wystartować choćby jutro. Tutaj zostanie tylko solidna, okrągła dziura…
Hubaksis cicho zachichotał, a Butt-Krillach uśmiechnął się uprzejmie.
– Powiedz no, geniuszu, czy zastanowiłeś się, co powiedzą ludzie, gdy zobaczą latający dom? – sucho zapytała Van. – Nie boisz się, że zaczną nas ostrzeliwać z helikopterów?
– Właśnie dlatego ustawiłem obktameron – spokojnie powiedział Kreol. – Widzisz?
– A cóż to takiego? – Najwyraźniej nazwał obktameronem biały kamień.
– Generator niewidzialności. Jednostronny – wewnątrz dom zostanie taki, jak dotąd, a z zewnątrz będzie niewidoczny.
Vanessa powoli pokiwała głową. Plan Kreola stopniowo rozwijał się przed nią w całej krasie. Co więcej, ożyło jej marzenie z dzieciństwa! Latający dom – o czymś takim Van nie czytała nawet w bajkach (o „Czarnoksiężniku z krainy Oz” chwilowo nie pamiętała). Co prawda było jedno „ale”. Niezbyt ważne, ale zawsze…
– Chcesz być włóczęgą? – niepewnie zapytała Van. – Jak Cyganie…? Nie, to oczywiście super, ale mimo wszystko…
– Po pierwsze, potrzebuję tego nie dla zabawy – tylko patrzeć jak dopadnie mnie wojna! Po drugie, możemy nigdzie nie lecieć – rozsądnie odpowiedział Kreol. – Jak widzisz, ten maleńki zameczek stoi tam, gdzie stał i, jeśli tak bardzo tego chcesz, może tu zostać. Mam nadzieję, że strata części piwnicy nie zmartwi cię za bardzo? Po trzecie, nikt nas nie zmusza, byśmy zawsze prowadzili taki tryb życia – przynajmniej ja nie mam takiego zamiaru. Zrealizuję plan… mam nadzieję, że zrealizuję… Zdaje się, że nie protestowałaś, gdy podróżowaliśmy po Lengu? O ile pamiętam, sama się wprosiłaś.
– A jeśli nie uda nam się tu wrócić? – Van popatrzyła na niego rozkojarzonym wzrokiem.
– Dokładnie tutaj na pewno się nie uda – zgodził się mag. – Ale co takiego atrakcyjnego jest w tym akurat punkcie? Możemy zatrzymać się o milę stąd, na miejscu jakiegoś zburzonego domu.
– A co powiedzą ludzie, gdy zobaczą dom, który pojawił się w ciągu jednej nocy, do tego stojący na ogromnej, brązowej monecie? – sceptycznie zapytała Van.
– To akurat zupełnie mnie nie martwi, są po temu trzy powody. Pierwszy – dom może pozostać niewidoczny. Właściwa osoba znajdzie drzwi. Drugi powód – kocebu można pogrążyć w ziemi i będzie się wydawało, że dom zawsze tu stał…
– Aha, a jakże! – Vanessa postukała się palcem w czoło. – Kogo chcesz w ten sposób nabrać?
– Uczennico… – Kreol pokiwał głową z politowaniem. – Gdybyś zobaczyła dom, którego jeszcze wczoraj nie było, co byś pomyślała?
Vanessa zastanowiła się. Potem odpowiedziała bez przekonania:
– Pewnie… Prawdopodobnie pomyślę coś takiego: dziwne, że wcześniej go nie zauważyłam.
– Bardzo dobrze, uczennico, idealnie – rzekł Kreol z aprobatą. – Dziewięć osób na dziesięć tak właśnie pomyśli. A nawet jeśli nie – kto zgadnie, co się naprawdę zdarzyło? Nie, ludziom znacznie łatwiej jest uwierzyć we własny brak spostrzegawczości niż w rzeczy niezwykle i nadprzyrodzone. Tak było za moich czasów, tak jest i teraz.
– Dobrze, przekonałeś mnie. A jaki jest trzeci powód?
– Trzeci… – Kreol uśmiechnął się z ironią. – Trzecim powodem jest to, że mam w nosie co sobie pomyśli pospólstwo!
– Van, przecież to jest super! – pisnął Hubaksis. – Jeszcze w tamtych czasach pan próbował zrobić kocebu, ale nie miał dość sił na Szachszanor – był za duży. A potem zajęliśmy się projektem „Tymczasowa Śmierć”…
– Cicho, niewolniku… – leniwie rozkazał mag.
– I Butt będzie mógł wrócić do domu! – Dżinn nie chciał się uspokoić.
– Jak to? – nie zrozumiała Van, wspominając, dlaczego Ten-Który-Otwiera-Drzwi-Nogą nie może wrócić do swojego wymiaru. – W czym może tu pomóc twoje kocebu?
– Ha! – Kreol uniósł palec. – Całkiem zapomniałem wspomnieć o jednej bardzo przydatnej właściwości kocebu. Tej właściwości, która pomoże mi w wojnie. Pamiętasz Kamień Wrót?
Wyjął z kieszeni dysk z gwiazdą, który podarował mu Yog-Sothoth i pozwolił Vanessie jeszcze raz go obejrzeć.
– Stworzyłem związek między tym dyskiem a tym. – Mag postukał obcasem w podłogę. – Teraz mogę przemieszczać się między wymiarami razem z moim domem!
– Świetnie! – zachwyciła się Van.
– Właśnie tak. Istnieje tyle światów… tyle światów, a ja byłem tylko w ośmiu… a może jednak w dziewięciu?
– W dziewięciu, panie. Pamiętasz Ejszę?
– Tak, w dziewięciu. Teraz rozumiesz jak Butt-Krillach może wrócić do domu, uczennico?
– Na razie nie bardzo.
– No, przecież to proste – zniecierpliwił się Kreol. – Nie może opuścić naszego wymiaru dlatego, że jest związany z pentagramem na strychu. Jednak jeśli pentagram wyruszy w podróż razem z nami, wszystko się zmieni! Na miejscu wytniemy kawałek podłogi i zostawimy tam.
– Jestem bardzo wdzięczny, panie Kreolu – skłonił się demon.
– Wystarczy – skrzywił się mag. – Jesteś z Kvetzol-Inn?
– Słusznie!
– Pewnie, że słusznie! – fuknął Kreol. – W takich sprawach się nie mylę!
Vanessa obeszła pokój dookoła. Teraz rozumiała, po co było potrzebne koło sterowe na balkonie. – Kreol zamierzał sterować domem tak, jak zwykłym okrętem.
– Oko Ureja zainstaluję na bocianim gnieździe – rozmyślał na głos Kreol. – Nie może się lenić, nie przynosząc żadnej korzyści… Ducha postawię za kołem sterowym – specjalnie zrobiłem takie, by mógł go używać… Na strychu umieszczę bojowe kryształy, i to jak się da najwięcej… Jeden już tam ulokowałem…
– A Hubert wie o tym wszystkim? – zaniepokoiła się Van.
– Jest z tego powodu szczęśliwy! – uspokoił ją Hubaksis. – To najszczęśliwszy skrzat na świecie.
– W takim razie, wszystko w porządku.
– Oczywiście, że w porządku, uczennico! Ha! Jeśli nie mogę zostać Pierwszym Magiem w tym świecie, zostanę nim w innym! Mój pierwszy nauczyciel Hałaj Dżi Besz zawsze powtarzał, że nie zostaje się dobrym magiem, siedząc na miejscu. A dla prawdziwego maga nie ma większego szczęścia, niż zwiększyć jeszcze trochę swoją moc…
– A dlaczego nie możesz tutaj zostać Pierwszym Magiem? – obraziła się Vanessa.
– A kim by tutaj rządził? – fuknął Hubaksis.
– Niestety, ma rację… – skrzywił się Kreol. – Co za przyjemność być Pierwszym, jeśli podlega ci tylko żałosna garstka dyletantów? Załóżmy, że założyłbym swoją Gildię. Ile dziesięcioleci musiałbym czekać, zanim napełniłaby się mistrzami i czeladnikami? Wasz świat jest prawie pusty – prawdziwych magów można w nim policzyć na palcach… Prawdę mówiąc, nie zamierzam ogłaszać się Pierwszym Magiem! Mam teraz na głowie ważniejsze sprawy – dokończę kocebu i natychmiast przystępuję do piątego punktu planu… W naszym świecie, niestety, nie da się go wypełnić. A muszę się spieszyć! Troy żyje, Cthulhu się budzi… Nie, muszę stąd odejść…
– A dokąd to?
– Najpierw muszę zajrzeć do pewnej starej znajomej. Wypytać o nowiny, zasięgnąć rady, no i po prostu dowiedzieć się, czy nie zmieniła zdania… A ty jesteś ze mną czy nie? – zapytał mag, nie mogąc ukryć lęku. Najwyraźniej nie chciał stracić jedynej uczennicy. – Dopiero zaczęłaś naukę. I w ogóle jesteś mi potrzebna.
– Pomyślę nad tym… – wymijająco odpowiedziała Vanessa.
Ostatnie zdanie brzmiało bardzo pochlebnie, ale ton wyraźnie wskazywał, że Kreol nie miał na myśli nic romantycznego. Czysty pragmatyzm, nic więcej – Vanessa mimo wszystko mogła okazać się przydatna w jego krucjacie. Mówiąc szczerze, do tej pory nie rozumiała, jak Kreol zamierza zabrać się do tego, wyglądającego na niewykonalne, zadania – zniszczenia całego świata. Bo jak można zrobić coś takiego? Gdy pytała wprost, Kreol tylko chrząkał i mówił wymijająco, że na wszystko znajdzie się sposób… Jako przykład przytaczał biblijną opowieść o Dawidzie i Goliacie – czasem wystarczy jedno celne uderzenie, żeby zwalić z nóg potężnego giganta. A jeśli jest to kolos na glinianych nogach, taki jak Leng… Nic więcej Van nie mogła z niego wydobyć i w końcu dała mu spokój.