– Szefie, ładować roleksy?! – krzyknął niewysoki chłopak. – Niedużo ich zostało…
– Powiedziałem, ładować wszystko! – wrzasnął na niego. – Ty, [piiip…], czego nie rozumiesz [piiip…], co? Mętownia siedzi nam na ogonie, trzeba natychmiast [piiip…] wszystko i [piiip…] stąd!
– Eeee… szefie, co nam siedzi na ogonie? – niepewnie dopytywał się malutki przemytnik.
– Męty, [piiip…]! – Wyszczerzył się duży. – Psy! Oni! – Wskazał na związaną Vanessę i Shepa.
– Aaaa, gliny… – Ze zrozumieniem pokiwał głową mały.
– [piiip…] [piiip…]! – Z oburzeniem postukał się palcem w czoło duży. – Tak, gliny! Amerykańcy [piiip…], prostych słów nie [piiip…], wszystko trzeba tłumaczyć jak [piiip…]!
– Rozumiesz coś z tego? – wyszeptał Shep, nachylając się w stronę Vanessy. – Czy oni w ogóle mówią po angielsku? Jeśli to slang, to jakiś nowy…
– Przypomina mi to wkurzoną Florence – mruknęła Van pod nosem.
– Wróćmy więc do was. – Duży uśmiechnął się nieprzyjemnie, odwracając się z powrotem do policjantów. – Pozwólcie, że się przedstawię – Arkadij Kiriłłowicz Polakow, Amerykańcy [piiip…] cały czas przekręcają moje nazwisko…
– Wpadliśmy w ręce rosyjskiej mafii? – zdziwiła się Vanessa.
– Nieee! – zachichotał Polaków. – Nie jesteśmy z mafii, my tylko tak, zajmujemy się drobiazgami… Ci dookoła to sami Amerykańcy. Ja jestem Rosjaninem, dlatego jestem tu szefem. A wszystko dlatego, że w waszej [piiip…] Ameryce nie ma normalnych kryminalistów, ze świecą nie znajdziesz, nawet [piiip…] nie potraficie. Z tymi [piiip…] [piiip…] można co najwyżej sprzedawać podróbki zegarków…
O tym, że dookoła są wyłącznie „Amerykańcy” Vanessa już zdążyła sama się przekonać. Czterech spośród obecnych było czarnoskórych, jeden – skośnooki typ, być może taki sam pół-Chińczyk jak ona.
Polakow energicznie zacisnął pięść, wziął zamach i rąbnął Shepa w twarz. Ten zazgrzytał zębami, ale milczał, z nienawiścią patrząc na przywódcę bandy. Lewe oko policjanta szybko puchło. Prawego już nie było widać – najwidoczniej bandyta zaczął egzekucję, zanim Shep odzyskał przytomność.
– Myślę, że ciekawi cię, [piiip…] Amerykańcu, dlaczego ja ciebie tak? – znudzonym głosem zapytał Polakow. – A dlatego, [piiip…], że ty, [piiip…], dopiero co załatwiłeś mojego brata! I teraz w tej waszej [piiip…] Ameryce, zostałem sam jeden, ostatni normalny gość! No i po [piiip…] musiałeś strzelać, psie [piiip…]? Wszystkich bym was pozabijał, jankesów [piiip…]!
– Jestem półkrwi Chinką – oznajmiła Van na wszelki wypadek.
– Nieważne – odparł Polaków. – W trumnie wszyscy leżą tak samo: i Amerykańcy, i Chinole, i Żydzi, i Czukcze. A więc tak, z tobą sprawa jest jasna. – Jeszcze raz uderzył Shepa. – Żyjesz tylko dlatego, że jeszcze nie zdecydowałem, jak mam cię zabić. Chcę, rozumiesz, żebyś [piiip…], pomęczył się przed śmiercią. Są jakieś propozycje? Powinno bardzo boleć i trwać długo, ale czysto – nie będę [piiip…] [piiip…] zostawiać dowodów.
– Cóż za oszczędność! – ironicznie zachwyciła się Van. – A może w takim razie przerobisz nas na nawóz, po co ma się dobro marnować?
– Podoba mi się twój sposób myślenia, madame – fuknął Polaków. – Gdybym miał tu daczę, tak bym właśnie zrobił. Ale obawiam się, że trzeba będzie wepchnąć was do betonu. Tu niedaleko jest budowa – zawieziemy was tam w nocy i zakopiemy pod fundamentami… Szybko i pewnie… Przykro mi, ale musimy się spieszyć, przez was, psy [piiip…] wszystkie plany [piiip…]. Więc nie narzekajcie.
– A gdzie mój pierścionek? – nie wytrzymała Vanessa, cały czas bezskutecznie obmacująca palec wskazujący. Miała straszną ochotę postąpić z tym draniem tak samo jak z demonem, który zniszczył jej toyotę, ale strzelająca piorunami biżuteria rozpłynęła się bez śladu.
– Co znowu za [piiip…] pierścionek? – nie zrozumiał Polaków. – Nie zmieniaj tematu, madame. Ten [piiip…], bez wątpienia będzie się męczył przed śmiercią, ale ty masz niewielką szansę pozostać przy życiu albo przynajmniej umrzeć szybko. Wybór jest prosty: albo współpracujesz ze mną i to od razu, a wtedy zabiję cię szybko… a może nawet wypuszczę na [piiip…], albo… Albo nie współpracujesz i wtedy zabawię się z tobą [piiip…]. I wtedy [piiip…] cię [piiip…], aż [piiip…] nie [piiip…]…
Vanessa nie całkiem zrozumiała, co obiecał jej ten Rosjanin, ale sądząc po jego gębie, nie było to nic przyjemnego.
– Biorąc pod uwagę, że nie krzyczysz: „Strzelaj faszysto, i tak nic nie powiem!”, myślę, że postanowiłaś współpracować? – złośliwie upewnił się Polakow. – W takim razie, pytanie pierwsze: ile mamy czasu? Biorąc pod uwagę, że nie słyszę wycia syren, mamy go jeszcze trochę, prawda? Dawno byśmy stąd [piiip…], ale widzisz, nawalone tu jest towaru, nie [piiip…] zostawić… Chciwość mnie kiedyś zgubi… I nawet nie myśl, żeby mnie [piiip…]; bez względu na wszystko, zdążę was zastrzelić [piiip…].
Vanessa wzruszyła ramionami, a potem uczciwie odpowiedziała, że nie ma pojęcia, kiedy nadejdzie pomoc. I czy w ogóle nadejdzie – wygląda na to, że Florence szczerze wierzyła, że posyła Vanessę i Shepa do prostego zadania i nie ma się czym przejmować. Na Kreola też nie było co liczyć – jak miał ich znaleźć, skoro puderniczka z wbudowanym nadajnikiem rozbiła się w drobny mak?
– Odpowiedź niepoprawna, kara: śmierć. – Polakow zacisnął wargi. – Druga szansa. Z czego strzelałaś w korytarzu?
– Z pistoletu… – odpowiedział za nią Shep.
– Nie ciebie pytam [piiip…]! – warknął bandyta, uderzając go kolejny raz. – Twój [piiip…] pistolet nie [piiip…] mnie! Pytam, co to był za fajerwerk z porażeniem prądem?!
Vanessa znowu wzruszyła ramionami. Pierścionek z yirem gdzieś wyparował i nie miała pojęcia, co się z nim stało. A nawet jeśli nadal miałaby go na ręce i tak nie powiedziałaby o tym temu typowi. Zresztą wątpliwe, czy by uwierzył, że była to najzwyklejsza magia…
– Drugi błąd… – Polakow z udawanym smutkiem pokiwał głową. – Trzecia i ostatnia szansa. Co TO jest?
Gestem sztukmistrza zerwał zasłonę z czegoś dużego, na co Vanessa do tej pory nie zwracała w ogóle uwagi. Przedmiot okazał się demonem, którego spopieliła piorunem. Teraz k’ul wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem – zgasł jego naturalny ogień, ciało sflaczało, jakby ktoś spuścił z niego powietrze, a z otworów po kulach nadal powolutku ciekła gęsta, czarna krew.
– Daję ci jeszcze kilka [piiip…] minut, madame – mrocznie obiecał Polakow. – A póki się zastanawiasz, zrobię porządek z twoim [piiip…]. Może zrobisz się bardziej skora do współpracy…
Polakow z nieukrywaną przyjemnością znów uderzył Shepa, popatrzył na niego z radością i oznajmił:
– Wygląda na to, że wymyśliłem. Założę ci [piiip…] na głowę foliową torbę i będę patrzył, jak się dusisz. Powoli, boleśnie i nikt się nie będzie nudził. Ej, Pitt, daj mi [piiip…] reklamówkę!
– Już się robi, szefie – wychrząkał jeden z czarnoskórych, tłusty chłopak o niskim czole. – Nie szkodzi, że brudna?
– To nic, nawet lepiej. – Polaków uśmiechnął się złośliwie, nakładając broniącemu się rozpaczliwie Shepowi torbę na głowę. – Śpij spokojnie, drogi [piiip…], na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci…
W tym samym momencie podłoga pod nogami zadrżała, z półek posypały się rzeczy, dwóch bandytów nie zdołało utrzymać się na nogach, jakby część magazynu wyleciała w powietrze. Shep także się przewrócił wraz z krzesłem. Vanessa z trudem zachowała równowagę.
– A to co znowu? – burknął Polakow z lekkim niezadowoleniem. – Trzęsienie ziemi? Zobacz, jaki masz fart, pożyjesz kilka minut dłużej. Najwyraźniej Bóg cię kocha…
Magazyn zatrząsł się ponownie, tym razem jeszcze silniej. Polakow cierpliwie podniósł krzesło z Shepem, podniósł foliówkę i zaczął znowu wkładać ją na głowę ofiary. Całą procedurą wykonania wyroku zajmował się sam, nie chcąc dzielić tej przyjemności z pomocnikami.