Выбрать главу

— Po śniadaniu zajrzę do Yaritoma. Upewnię się, czy rytuał chöd przebiega pomyślnie.

Gabriela wzruszyła jej troskliwość.

— On powinien samotnie stawić czoło daimōnowi.

— Nawet bez trenera?

— Walka ma się toczyć wewnątrz. Formy zewnętrzne to tylko podpórki.

— Ale przecież ty sam przed chwilą dawałeś mu wskazówki?

— No, wiesz. — Zaśmiał się cynicznie. — Jestem Aristosem i mogę łamać wszelkie reguły.

Wyłonili się na słońce, otaczał ich delikatny zapach kwiatów. Między rządami kwiecia pracowali ogrodnicy. Niektórzy z nich, nadzorcy, byli ludźmi, pozostali albo maszynami, albo wyposażonymi w implanty gorylami górskimi. Goryle uwielbiały zajmować się roślinami, robiły to dobrze i starannie. Ponadto ich praca miała dodatkowy aspekt praktyczny — rozmaite szkodniki, pędraki i chrząszcze stanowiły ich pożywienie.

W górze, na niebie nieskazitelnym jak oneirochronon, unosiły się dwie sylwetki — szybowce z nanologicznymi skrzydłami ważki. Wyostrzone i usystematyzowane postrzeganie Cyrusa i Wiosennej Śliwy przepłynęło przez zmysły Gabriela. Poczuł w sercu uniesienie, gdy wspomniał:

Wczesne lato, wokół mego domu Trawa i wysokie rośliny, drzewa w rozkwicie, Ptaków mnogość, radująca się ze schronienia.

Przez chwilę Clancy miała nieobecny wyraz twarzy. Pytała Hiperlogosu, skąd ten cytat. Z Tao Chiena. Oczy jej zabłysły, gdy kończyła strofę:

Podnoszę wzrok ku niebu, patrzę na ziemię. Szczęście? A czy mógłbym być nieszczęśliwy?

Gabriel wziął Clancy w ramiona i pocałował. Dotyk jej ciała sprawił mu przyjemność. Ogrodnicy-ludzie z profesjonalnym przyzwyczajeniem udawali, że niczego nie widzą.

— To dzień narodzin — powiedziała Clancy chwilę potem. — Płonący Tygrys i twoje dziecko z Czarnookim Duchem, i… — zakończyła myśl pocałunkiem.

Zaprowadził ją do pokoju Psyche w Jesiennym Pawilonie. Było to przytulne pomieszczenie o wysokim sklepieniu. Budowla wznosiła się do nieba, tworzyła kopułę o świetnej akustyce. Ściany pokryto białą sztukaterią ze złotymi akcentami, podłogę zaś złotobrązowymi i purpurowymi kafelkami. Stało tam łóżko i dwie kanapy, jasne drewniane biurko, na nim pióra, pędzelki i papier. Nad łóżkiem wisiał autoportret Psyche. Zaledwie parę delikatnych pociągnięć: miedziana linia to włosy, ciemniejszy cień — policzki; zaznaczone brwi, lecz bez oczu; usta, lecz brak podbródka. Prawie nic, a jednak widać w tym było zarys całkowitej osobowości. Dusza w locie złapana na płótno.

Gabriel zawezwał muzykę i kochał się z Clancy. Melodia pizzicato szarpała jego nerwy. Cyrus szeptał mu w wewnętrznym uchu pochwałę skóry, krzywizny ud, piersi i brzucha dziewczyny. Wiosenna Śliwa podpowiadała, jak najlepiej sprawić przyjemność Clancy. Utrzymującym się w jego świadomości posmakiem Psyche upijał się jak winem.

Kiedyś jedynie święci i szaleńcy rozmawiali z daimonami, wsłuchiwali się w szepty osobowości zasiedlających ich umysły. Zjawisko takie pojawiało się wskutek zakłócenia chemii mózgu; traumatycznych przeżyć we wczesnym dzieciństwie, tak silnych, że osobowość rozpadała się; specjalnie spowodowanych cierpień; duchowych mąk w rodzaju Kavandi, słonecznego tańca, lub wieloletniego siedzenia na słupie, jak w przypadku świętego Szymona. Głosy niesłusznie określano mianem aniołów, poprzednich wcieleń, umarłych duchów, demonów.

Były to bowiem oddzielne osobowości z ich własnymi myślami, umiejętnościami, triumfami, owinięte w pierwotną osobowość, jak niemowlę w becik, gotowe wyjść i igrać w umyśle… Starożytni zgodnie nie doceniali chwały swoich dusz, woleli traktować te cechy własnej duszy jako przejawy sił niewidzialnych, sił boskich lub demonicznych.

Daimones, to stare sokratejskie określenie. Inne nazwy zawierały w sobie ocenę, były zbyt obciążone przestarzałymi przesądami. Daimones oznaczało bóstwa, małych bogów wyzwolonego umysłu. Słowo, pozbawione teraz wielowiekowych przesądów i ignorancji, stało się wolne jak te wszystkie małe dusze, dla których było określeniem.

Ilu kochało się na łóżku Psyche? — zastanawiał się Gabriel. Ile daimonów, jego i Clancy, poznało to doświadczenie przez wzbogaconą percepcję?

W każdym razie było ich zbyt wiele, by je teraz liczyć.

Głosy śpiewały w jego umyśle, unosiły się jak kwietne pyłki w niebo.

2

PABST:

Bodziec — reakcja, reakcja — bodziec Ustaw ich sobie Pociągnij za sznurki, a zrobią, co chcesz. Bo tak reagują na bodziec.

Dźwięki fletu unosiły się nad krążącymi po sali Aristoi.

Gabriel stanął w pobliżu stołu i przekazał wyrazy uszanowania Pan Wengongowi, głównemu architektowi wskrzeszonej Ziemi2. Najstarszy Brat był najmłodszym, lecz jedynym żyjącym członkiem pierwszej dzielnej generacji Aristoi, którzy w burzliwych i niebezpiecznych wiekach po zagładzie Ziemi1 skupili się wokół kapitana Yuana i bez trwogi stosując swą doskonałą wiedzę techniczną, wyznaczyli nowe perspektywy ludzkości.

Pan Wengong nie wyglądał na swoje tysiące lat. Był pulchny, pyzaty i ciągle wesół. Miał ugruntowaną pozycję wśród Aristoi i w historii. Cieszyło go, że przez tak długo udało mu się uniknąć prawa średnich. Ziemia2 i zamieszkane układy gwiezdne wokół wchodziły w skład jego domeny. Przez wieki po wielkiej rekonstrukcji nie przejmował się zbytnio obowiązkami administratora — Theráponi wykonywali za niego większość pracy, a Najstarszy Brat odpoczywał w którejś z kopuł przyjemności skonstruowanych przez niego na Ziemi lub w jej pobliżu. Jako jeden z nielicznych Aristoi był teraz fizycznie obecny w Persepolis, w oneirochrononie zaś miał połączenie ze wszystkimi innymi. Korzystał z tego, co najlepsze w obu światach: z towarzystwa równych sobie oraz z możliwości rzeczywistego jedzenia i picia.

Pan mówił coś do Saiga, surowego i ponurego mężczyzny, który zwykle nie pojawiał się na przyjęciach. Saigo, specjalista od ewolucji zarówno ludzkiej, jak i gwiezdnej, przetransmitował swego skiagénosa z większej odległości niż inni goście. Sam Saigo znajdował się daleko od zamieszkanego kosmosu, w odległym rejonie przestrzeni zwanej Sferą Gaal, gdzie samotnie prowadził badania.

Popatrzył na Gabriela swymi smutnymi oczyma, przyjął Postawę Formalnego Szacunku i oddalił się szybko. Gabriel i Pan wymienili uściski i najnowsze dowcipy. Pan zaproponował Gabrielowi widmowego drinka, ale Gabriel odmówił, choć wiedział, że doznanie zostałoby fachowo przygotowane. Będąc w oneirochrononie, unikał jedzenia i picia, gdyż w przeciwnym razie dręczyło go tylko łaknienie, którego nie mógł zaspokoić.

Podchodzili inni Aristoi, by wyrazić szacunek Pan Wengongowi. Gabriel porozmawiał krótko z Maryandroidem, potem zbliżyła się do niego Cressida.

— Aristos kai Athánatos — użyła formalnego tytułu. — Wybacz, że ci przerywam.

— Wybaczam — odparł Gabriel nieco zdziwiony.

Cressida była starszą Ariste. Zdała egzaminy ponad trzysta lat temu i ograniczyła zasięg swej domeny, poświęcając się wyłącznie badaniom. Była szanowana, niedostępna, ekscentryczna. Podczas kilkakrotnych spotkań z Gabrielem traktowała go z kurtuazją, brakło jej jednak cierpliwości.