Выбрать главу

— Nie obrażaj się. Byłam tylko praktyczna.

— Jak sobie życzysz, panienko. — Bestia milczał przez chwilę, na tyle długo, by Antoinette poczuła się nieprzyjemnie i miała wyrzuty sumienia. — Zlokalizowało się procedury. Zwraca się uwagę, że ostatnio używano ich sześćdziesiąt trzy lata temu, a od tamtego czasu dokonano pewnych zmian sylwetki, co może wpływać na efektywność…

— Dobrze. Jestem pewna, że coś wymyślisz.

Niełatwo jednak nakłonić operujący w próżni statek do wejścia w atmosferę, nawet jeśli chodziło o górne warstwy gazowego giganta, a statek był tak bogato wyposażony i opływowy jak „Burzyk”. W najlepszym wypadku statek wyjdzie z tego z poważnie uszkodzonym kadłubem, ale jakoś dobrnie do Pasa Złomu; w najgorszym wypadku nigdy więcej nie zobaczy otwartego kosmosu.

I Antoinette też już kosmosu nie zobaczy.

Jest przynajmniej jedna poociecha, pomyślała. Jeśli rozwalę statek, nie będę musiała przekazywać złych wiadomości Xavierowi.

Dzięki Pannie i za to.

Z panelu dobiegł stłumiony sygnał.

— Bestio?… Czy to jest to, co podejrzewam?

— Bardzo możliwe, panienko. Kontakt radarowy, odległość osiemnaście tysięcy klików, trzy stopnie od naszego kursu, dwa stopnie od północy ekliptycznej.

— Cholera! Jesteś pewien, że to nie latarnia albo platforma zbrojeniowa?

— Za duże, panienko.

Nie musiała specjalnie główkować, żeby zrozumieć, co to znaczy. Na drodze między jej statkiem a gazowym gigantem znajdował się inny statek, blisko atmosfery planety.

— Co o nim wiesz?

— Poruszają się powoli, panienko, prosto w atmosferę. Planują chyba podobny manewr, jaki ty chcesz przeprowadzić, ale poruszają się kilka klików na sekundę szybciej i wejdą pod większym kątem.

— Czy to wygląda na zombi? — powiedziała szybko, mając nadzieję, że jest inaczej.

— Nie ma sensu spekulować, panienko. Właśnie skierowali na nas wąski promień. Protokół wiadomości jest rzeczywiście demarchistowski.

— Dlaczego, do cholery, mieliby się trudzić i przesyłać nam wiadomość wąskim promieniem?

— Uprzejmie się sugeruje, żebyś to wyjaśniła.

Wąski promień był niepotrzebnie pracochłonnym środkiem komunikacji, skoro statki znajdowały się tak blisko. Wystarczyłby prosty przekaz radiowy i statek zombi nie musiałby precyzyjnie kierować lasera na znajdującego się w ruchu „Burzyka”.

— Przyjmij, bez względu na to, kto to jest — poleciła. — Możemy im odpowiedzieć również wąskim promieniem?

— Panienko, musielibyśmy ponownie wysunąć pewne urządzenia, które z takimi problemami wciągaliśmy do środka.

— Zrób to, ale nie zapomnij wciągnąć z powrotem.

Usłyszała, jak maszyneria wypycha w próżnię jeden z kolców.

Rozległo się szybkie ćwierkanie protokołów komunikacji między dwoma statkami i nagle Antoinette miała przed sobą twarz jakiejś kobiety, która — o ile to możliwe — wyglądała na jeszcze bardziej od niej zmęczoną, zmizerowaną i rozdrażnioną.

— Cześć — powiedziała Antoinette. — Czy ty mnie również widzisz?

Kobieta ledwo zauważalnie skinęła głową. Usta miała mocno zaciśnięte, co sugerowało niezmierne zapasy powstrzymywanej wściekłości, spiętrzonej jak woda za tamą.

— Tak, widzę cię.

— Nie spodziewałam się tu kogokolwiek spotkać — zaczęła rozmowę Antoinette. — Doszłam do wniosku, że najlepiej odpowiedzieć również wąskim promieniem.

— Nie musiałaś się fatygować.

— Nie musiałam? — powtórzyła Antoinette.

— Nie, bo twój radar już nas oświetlił. — Ogolona czaszka kobiety błysnęła niebiesko, gdy kobieta spojrzała na coś w dole. Nie była o wiele starsza od Antoinette, ale z zombi nigdy nic nie wiadomo.

— Noo… a to problem, co?

— Tak, jeśli próbujesz się przed czymś ukryć. Nie wiem, po co tu jesteś, i prawdę mówiąc niewiele mnie to obchodzi. Sugeruję, żebyś porzuciła swoje plany. Planeta jest Rejonem Spornym i mam pełne prawo natychmiast zestrzelić cię z nieba.

— Nie mam problemów z zom… z demarchistami — stwierdziła Antoinette.

— Miło mi to słyszeć. A teraz zawróć.

Antoinette znów spojrzała w dół na strzępek papieru, który wyjęła z kieszeni bluzy. Na rysunku mężczyzna w dawnym skafandrze kosmicznym, takim z harmonijkowymi złączami, trzymał butelkę na wysokości oczu. Pierścień szyjny, który powinien łączyć hełm z korpusem, był zagiętą elipsą z błyszczącego srebra. Mężczyzna uśmiechał się, patrząc na butelkę z migoczącym złotym płynem. Nie, pomyślała Antoinette. Czas wykazać zdecydowanie.

— Nie zawrócę — oznajmiła. — Ale obiecuję, że niczego nie ukradnę z planety. Nie zamierzam zbliżać się ani do waszych rafinerii, ani do innych tego typu instalacji. Nie otworzę nawet swoich czerpaków. Chcę tylko wlecieć i wylecieć, a potem już nie będę was niepokoić.

— Cieszę się, że to słyszę — odparła kobieta — ale problem polega na tym, że to nie mnie powinnaś się obawiać.

— A kogo?

Kobieta uśmiechnęła się przyjacielsko.

— Za tobą jest statek, którego chyba nawet nie zauważyłaś.

— Za mną?

— Masz pająki na ogonie.

I wtedy Antoinette zrozumiała, że jest w prawdziwych tarapatach.

DWA

Gdy uruchomił się alarm, Skade tkwiła wklinowana między dwie czarne zakrzywione masy maszynerii. Jeden z jej czułków wykrył zmianę w atakującej pozycji statku, wzmocnienie stanu gotowości bojowej. Nie była to może sytuacja kryzysowa, ale wymagała natychmiastowej reakcji.

Skade odłączyła swój kompnotes od maszynerii; pępowina z włókna optycznego trzasnęła jak bicz w obudowie kompnotesu. Skade przycisnęła do brzucha pustą płytkę kompnotesu — zgiął się i przyczepił do wyściełanej czarnej tkaniny kamizelki. Prawie od razu kompnotes zaczął przesyłać dane ze schowka na bezpieczną partycję długoterminowej pamięci Skade.

Skade przeczołgała się wąskim przesmykiem między częściami maszyny, wyginając się i wkręcając w najciaśniejszych miejscach. Po dwudziestu metrach dotarła do końca i wysunęła się częściowo przez wąski okrągły otwór, który przed chwilą otworzył się w ścianie. Zastygła bezgłośnie, bez ruchu, zniknęły nawet barwne fale na grzebieniu. Wiązki implantów w jej głowie nie wykryły innych Hybrydowców w promieniu pięćdziesięciu metrów i potwierdziły, że żadne urządzenie monitorujące w tym korytarzu nie zauważyło jej wynurzenia. Mimo to zachowywała ostrożność, zerkała w lewo i w prawo, jak kot zapuszczający się na nieznany teren.

W polu widzenia nikogo nie było.

Skade wyciągnęła całe swoje ciało z otworu i wydała myślowe polecenie zwieraczowi, by się zamknął; na ścianie został tylko ślad uszczelnienia, tak drobny, że niewidoczny. Tylko Skade wiedziała, gdzie znajdują się te otwory wejściowe, a one ujawniały się tylko przed nią. Nawet gdyby Clavain odkrył obecność ukrytych maszyn, żeby do nich dotrzeć, musiałby użyć brutalnej siły, a to by z kolei spowodowało ich samozniszczenie.

Statek nadal spadał swobodnie — Skade przypuszczała, że przysuwa się do wrogiego statku, za którym gonił. Nieważkość jej odpowiadała. Skade mknęła korytarzem, skacząc na czworakach od jednego punktu kontaktowego do drugiego. Ruchy miała tak precyzyjne i oszczędne, że czasami wydawało się, że sunie we własnej bańce grawitacyjnej.

[Skade, jakie wyniki?]

Nigdy dokładnie nie wiedziała, kiedy Rada Nocna wyskoczy w jej głowie, ale już od dawna nie reagowała zaskoczeniem na ich nagłe pojawianie się.

Problemów nie ma. Nawet nie zaczęliśmy się dogrzebywać do tego, co ta maszyna potrafi, ale dotychczas wszystko działa tak, jak przewidywaliśmy.