— Więc udało ci się osiągnąć prędkość ucieczki? Czy też mimo wszystko jakoś weszłaś na orbitę?
— Ani to, ani to. Spadaliśmy na planetę, zrobiłam więc jedyne, co mogłam: poprosiłam o pomoc. — Skończyła swoje piwo i obserwowała reakcję Xaviera.
— O pomoc?
— Poprosiłam pająki o pomoc.
— Nie zalewasz? Odważyłaś się? Miałaś jaja?
— Nie jestem pewna co do jaj… ale tak, odważyłam się. — Szeroko się uśmiechnęła. — A co miałam robić? Tkwić tam i umrzeć? Z mojego punktu widzenia, gdy chmury przybliżały się cholernie szybko, wydawało mi się, że są gorsze rzeczy niż być zwerbowanym do umysłu-ula.
— Trudno uwierzyć. I to wszystko mimo snu, który ci się odtwarzał?
— Doszłam do wniosku, że to propaganda. Prawda nie może być aż tak zła.
— Ale może prawie tak zła.
— Gdy śmierć na ciebie czyha, bierzesz, co dają.
Kiwnął w jej stronę szyjką otwartej butelki.
— Ale…
Antoinette czytała mu w myślach.
— Jestem nadal tu, tak. Cieszę się, że to zauważyłeś.
— Co się tam wydarzyło?
— Uratowały mnie — powtórzyła, jakby sama chciała się upewnić. — Pająki mnie uratowały. Wystrzeliły dronę lub holownik, czy coś w tym rodzaju. To coś przywarło do kadłuba i pchnęło mnie, i to mocno, aż wydostałam się ze studni grawitacyjnej Mandarynkowego Snu. Wiem tylko, że potem spadałam ku Yellowstone. Musiałam co prawda jeszcze uruchomić tokamak, ale przynajmniej miałam na to trochę więcej czasu.
— A pająki zniknęły?
Energicznie skinęła głową.
— Ich szef, ten stary piernik, mówił do mnie przed wysłaniem drony. Ostrzegał mnie, i to ostro. Powiedział, że jeśli jeszcze raz nasze drogi się spotkają, to mnie zabije. Sądzę, że mówił to poważnie.
— Powinnaś się uznać za szczęściarę. Rzadko się zdarza, żeby ludzie wykręcili się ostrzeżeniem przy spotkaniach z pająkami.
— Chyba masz rację, Xave.
— Ten starzec… ten pająk… słyszeliśmy już o nim? Antoinette pokręciła głową.
— Przedstawił się jako Clavain. Nic mi to nie mówi.
— To oczywiście nie ten Clavain? Przestała się bawić podkładką pod szklankę.
— A „ten Clavain” to kto?
Spojrzał na nią, jakby była głuptasem albo osobą o niepokojąco słabej pamięci.
— Antoinette, chodzi o historię — wiesz, to całe nudziarstwo na temat przeszłości. To wszystko sprzed parchowej zarazy i inne duperele.
— Nie było mnie wtedy na świecie. Nawet teoretycznie mnie to nie interesuje. — Podniosła butelkę do światła. — Potrzebna mi jeszcze jedna. Czy jest nadzieja, że przyniosą mi piwo w ciągu godziny?
Xavier pstryknął palcami na serwitora. Maszyna obróciła się, zesztywniała, zrobiła krok w stronę stolika i przewróciła się.
Jednak po powrocie do domu Antoinette zaczęła drążyć temat. Wieczorem, gdy ustąpiły skutki picia i umysł miała jasny, choć jeszcze lekko wyostrzony, wślizgnęła się do biura Xaviera, włączyła zabytkowy terminal i buszowała po karuzelowych magazynach danych. Szukała informacji o Clavainie. Dopiero teraz mogła zaspokoić ciekawość, przeszukując ogólnoświatowe archiwa. Wysłanie kwerendy z „Burzyka” podczas podróży powrotnej z gazowego giganta wiązałoby się ze zbyt dużym ryzykiem, a własna pamięć statku nie była najbogatsza.
Antoinette znała tylko świat po zarazie; nie miała nadziei na znalezienie naprawdę użytecznych informacji, nawet jeśli wcześniej w ogóle istniały interesujące ją dane. Po zarazie sieci informacyjne układu zbudowano prawie od nowa; poprzednie archiwa uległy zniekształceniu lub zatarciu w czasie kryzysu.
Ku swemu zdziwieniu Antoinette znalazła sporo materiałów o Clavainie — a przynajmniej o jakimś Clavainie. Ten słynny Clavain, o którym wspominał Xavier, urodził się na Ziemi w dwudziestym drugim wieku, podczas wspaniałego lata — jednego z ostatnich przed zlodowaceniem, wskutek którego planeta zmieniła się w dziewiczą kulę śnieżną. Powędrował na Marsa i walczył przeciw Hybrydowcom w jednym z ich wcześniejszych wcieleń. Antoinette czytała to ze zdumieniem. Przeciw Hybrydowcom? Clavain zyskał sławę podczas swej służby na Marsie, zmienił przebieg decydującej bitwy o przyczółek. Nazwali go Rzeźnikiem z Tharsis. Zatwierdził użycie przeciw pająkom czerwonej rtęci, broni nuklearnej i pianowej, które spowodowały powstanie na powierzchni Marsa szklistych kraterów o kilometrowej średnicy. Niektóre kroniki traktowały jego czyny jako przestępstwa wojenne, ale mniej stronnicze relacje uznawały, że uratował miliony istot — pająków i aliantów — które inaczej zginęłyby w wyczerpującej wojnie lądowej. Mówiono o jego bohaterstwie: ratował życie żołnierzy i cywili; sam wielokrotnie ranny, gdy się z ran wylizywał, wracał prosto na front. Gdy pająki zburzyły wieżę dokowania powietrznego w Chryse, znalazł się pod jej gruzami, przeżył osiemnaście dni bez dostępu do jedzenia i wody — korzystał tylko z zapasów w swym skafandrze. Gdy go wyciągnięto z rumowiska, trzymał w objęciach kota, który również uwiązł w ruinach i z przetrąconym kręgosłupem przeżył — Clavain karmił go swoimi skąpymi tackami. Tydzień później kot zdechł.
Clavain wyzdrowiał: dopiero po trzech miesiącach.
Na tym jego kariera się nie skończyła. Został pojmany przez Galianę, królową pająków. To ona stworzyła ten cały pajęczy chłam. Więziła Clavaina przez wiele miesięcy i uwolniła dopiero po zawieszeniu broni. Potem między tymi dwoma dawnymi przeciwnikami powstała dziwna więź. Gdy kruchy pokój zaczynał pękać, to właśnie Clavain próbował załagodzić sprawy z królową pająków. I najprawdopodobniej podczas tej misji „zbiegł”, związał się z Hybrydowcami, przyjął ich maszyny remodelujące do swojej czaszki i stał się jednym z pająków mózgu-ula.
I wtedy Clavain w zasadzie zniknął z historii. Antoinette przejrzała resztę archiwów i znalazła opowiastki o tym, jak przez czterysta lat pojawiał się to tu, to tam. Możliwe, nie sposób było temu zaprzeczyć. Zanim zniknął, nieco się postarzał, ale zważywszy zamrażanie i podróże kosmiczne, w ciągu tych czterech wieków przeżył nie więcej niż kilkadziesiąt lat. W tej kalkulacji nie uwzględniła terapii odmładzających, jakie stosowano przed zarazą. Tak, to mógł być Clavain, ale również mógł to być ktoś inny o tym samym imieniu. Czy to prawdopodobne, że przecięły się drogi Antoinette Bax i znamienitej postaci historycznej? Takie rzeczy Antoinette po prostu się nie zdarzały.
Sprzed gabinetu Xaviera dobiegły odgłosy spadających i wyrywanych przedmiotów oraz protesty Xaviera. Antoinette zgasiła terminal i wyszła z pokoju.
Z wrażenia nie mogła złapać tchu. Xavier wisiał parę centymetrów nad podłogą, przyszpilony do ściany — chyba boleśnie — przez manipulator wieloramiennego policyjnego proksy. Czarna błyszcząca maszyna wtargnęła do pomieszczenia, przewracając szafki i doniczki z kwiatami. Proksy wyglądał jak koszmarna plątanina olbrzymich czarnych nożyc.
Antoinette przyjrzała się proksy. Wszystkie wyglądały niemal identycznie, ale Antoinette była pewna, że ten sam proksy, sterowany przez tego samego pilota, wchodził wcześniej na pokład „Burzyka”.
— Cholera! — zaklęła Antoinette.
— Panno Bax. — Maszyna niezbyt delikatnie opuściła Xaviera na podłogę. Ten zakasłał i dysząc, masował sobie zaczerwienioną szyję. Usiłował coś powiedzieć, ale udało mu się wydobyć tylko kilka szorstkich, gardłowych dźwięków.
— Pan Liu utrudniał mi przeszukanie — oznajmił proksy.
Xavier zakasłał.
— Po… po prostu nie dość szybko się usunąłem.
— Nic ci się nie stało, Xave? — spytała Antoinette.