— Czuję się dobrze — odparł. Jego twarz odzyskiwała normalny kolor. Odwrócił się do maszyny, która zajmowała większą część pomieszczenia; przeglądała rzeczy, przerzucając je licznymi odnóżami.
— Czego chcesz, do diabła?
— Informacji, panie Liu. Odpowiedzi na te pytania, które nurtują mnie od czasu mojej ostatniej wizyty.
Antoinette spojrzała wściekle na maszynę.
— Ten złom tu przychodził, kiedy byłam w podróży?
Proksy udzielił odpowiedzi:
— Jak najbardziej, panno Bax. Skoro pani nie wracała, uznałem to za konieczne.
Xavier spojrzał na Antoinette, która skinęła głową.
— Tak, był na pokładzie „Burzyka”.
— I?…
Proksy przewrócił szafkę na akta i ze znudzeniem zaczął przeglądać wysypane dokumenty.
— Panna Bax pokazała mi pasażera w kasecie zimnego snu. Powiedziała, że nastąpiła jakaś urzędnicza pomyłka, a wersję tę potwierdziło Hospicjum Idlewild. Ciało jakoby transportowano z powrotem do Hospicjum.
Antoinette wzruszyła ramionami, wiedząc, że musi zachować się bezczelnie, by z tego wybrnąć.
— No i co?
— Ciało było martwe. A pani w ogóle nie dotarła do Hospicjum. Gdy tylko opuściłem statek, poleciała pani od razu w przestrzeń międzyplanetarną.
— A po co miałabym to robić?
— Właśnie to chciałbym wiedzieć, panno Bax. — Proksy porzucił papiery i kopnął szafkę jednym szybkim ruchem hydraulicznej kończyny o ostrych krawędziach. — Pytałem pana Liu, ale on zupełnie nie chciał mi pomóc, prawda, panie Liu?
— Powiedziałem, co wiedziałem.
— Panie Liu, również panem powinieniem się bliżej zainteresować, nie sądzi pan? Ma pan bardzo ciekawą przeszłość, sądząc po kartotekach policyjnych. Dobrze pan znał Jamesa Baxa, prawda?
— A kto go nie znał? — Xavier wzruszył ramionami.
— Pracował pan dla niego. Przyzna pan, że wskazuje to na coś więcej niż tylko przelotną znajomość?
— Łączyły nas interesy. Naprawiłem mu statek. Dużo statków naprawiam. Ślubu z nim nie brałem.
— Ale z pewnością miał pan świadomość, panie Liu, że James Bax pozostaje w kręgu naszych zainteresowań. Ten człowiek niespecjalnie dbał o to, co dobre, a co złe. Niezbyt go obchodziły sprawy tak błahe jak prawo.
— A skąd miał je znać? — odparł Xavier. — Wy, złamańcy, stanowicie prawo na bieżąco.
Proksy ruszył z oszałamiającą prędkością, Antoinette dostrzegła tylko wirującą czarną smugę i poczuła powiew. Potem zobaczyła Xaviera przyszpilonego do ściany wyżej niż poprzednio, i to ze znacznie większą siłą. Dławił się i rozpaczliwie starał się uwolnić, chwytając za manipulatory maszyny.
— Czy wiedział pan, panie Liu, że sprawa Merricka nie została pomyślnie zamknięta?
Xavier nie odpowiadał.
— Sprawa Merricka? — spytała Antoinette.
— Lyle’a Merricka — odparł proksy. — Znała go pani. To handlarz, jak pani ojciec. Łamał prawo.
— Lyle Merrick umarł…
Xavier zaczynał sinieć.
— Ale jego sprawy nie zamykano, panno Bax. Pozostały nierozwiązane wątki. Zna pani orzeczenie w sprawie Mandelstama?
— Czy to znowu jakieś wasze pieprzone nowe prawo?
Maszyna opuściła Xaviera na podłogę. Stracił przytomność.
Antoinette miała nadzieję, że tylko stracił przytomność.
— Pani ojciec znał Lyle’a Merricka. Xavier Liu znał pani ojca. Pan Liu prawie na pewno znał Lyle’a Merricka. Uwzględniając te okoliczności oraz pani zwyczaj transportowania zwłok w strefę wojenną nie należy się dziwić, że bardzo się wami interesujemy.
— Jeśli jeszcze raz tkniesz Xaviera…
— To co, panno Bax?
— To ja…
— Nic pani nie zrobi. Jest tu pani bezsilna. W tym pomieszczeniu nie ma żadnych kamer bezpieczeństwa czy choćby najmniejszej pluskwy. Wiem, bo wcześniej wszystko sprawdziłem.
— Ty kutasie!
Maszyna zbliżyła się do niej.
— Oczywiście mogła pani ukryć na sobie jakieś urządzenie.
Antoinette oparła się plecami o ścianę.
— Co?
Proksy wsunął manipulator. Antoinette mocniej przywarła do ściany, zaczerpnęła tchu, ale to nic nie pomogło. Proksy przesunął manipulatorem po jej policzku, dość delikatnie, ale Antoinette wiedziała, że gdyby chciał, mógłby jej zrobić krzywdę. Teraz manipulator głaskał jej szyję, a sunąc w dół, zatrzymał się dłużej na piersiach.
— Ty pieprzony draniu!
— Podejrzewam, że może pani mieć przy sobie broń albo narkotyki.
Metalowa dłoń śmignęła i Antoinette znów poczuła złowrogi powiew. Uchyliła się, ale po sekundzie było po wszystkim: proksy szarpnął i w ułamku sekundy ulubiony śliwkowy żakiet Antoinette wisiał w strzępach. Pod żakietem miała obcisłą czarną kamizelkę z kieszeniami na różne urządzenia. Antoinette wita się i klęła, ale maszyna trzymała ją mocno, manipulatorem rysowała linie na kamizelce i jednocześnie odciągała ją od ciała dziewczyny.
— Muszę się upewnić, panno Bak.
Pomyślała o pilocie wkomponowanym chirurgicznie w stalowym pojemniku we wnętrznościach policyjnego kutra, który musiał gdzieś w pobliżu parkować. Pilot — zaledwie centralny układ nerwowy i trochę nieciekawych dodatków.
— Ty zboczony kutasie.
— Jestem po prostu… dokładny, panno Bax.
Za maszyną rozległ się trzask i stukot. Proksy zamarł. Antoinette, również zaskoczona, wstrzymała oddech. Zastanawiali się, czy pilot zawiadomił innych proksy, że zapowiada się niezła zabawa.
Maszyna cofnęła się i powoli odwróciła. Stała teraz zwrócona twarzą do pomarańczowobrązowej i falująco czarnej ściany. Antoinette oceniła, że było ich kilkanaście: sześć czy siedem orangutanów i tyleż ulepszonych srebrzystogrzbietych goryli — wszystkie przerobione na pełną dwunożność i zaopatrzone w prowizoryczną — niektóre nawet nie w taką znowu prowizoryczną — broń.
Główny goryl miał w dłoniach karykaturalnie wielki klucz. Gdy przemówił, były to prawie poddźwięki i Antoinette odebrała ten głos bardziej brzuchem niż słuchem. — Puść ją.
Proksy ocenił swoje szanse. Prawdopodobnie udałoby mu się zlikwidować całą tę grupę naczelnych. Miał tasery, strzelby klejowe i inne draństwo, ale zrobiłby tu straszną jatkę — z czego potem musiałby się strasznie tłumaczyć — a nie miał gwarancji, że zanim zdąży unieszkodliwić te małpy, sam nie zostanie poszkodowany.
Nie warto wdawać się w bójkę, tym bardziej że naczelne miały za sobą wpływowe związki zawodowe i grupy polityczne. Konwencji Ferrisvillskiej znacznie trudniej będzie wyjaśnić śmierć goryla czy orangutana niż człowieka, zwłaszcza na Karuzeli Nowa Kopenhaga. Proksy wycofał się, schował większość kończyn. Przez chwilę ściana naczelnych nie ustępowała i Antoinette bała się, że dojdzie do rozlewu krwi, ale jej wybawcy chcieli tylko zademonstrować siłę. Ściana rozstąpiła się i proksy dał nogę.
Antoinette westchnęła z ulgą. Chciała podziękować naczelnym, choć teraz najbardziej niepokoiła się o Xaviera. Uklękła przy nim, dotknęła jego szyi. Za plecami czuła oddechy zwierząt.
— Zdrowy?
Antoinette spojrzała na wspaniałe oblicze goryla, jakby wyrzeźbione w węglu.
— Chyba tak. Skąd wiedzieliście?
— Xavier nacisnął guzik alarmu. Przyszliśmy — odparł imponująco niskim głosem.
— Dziękuję.
Srebrzysty powstał, górował nad Antoinette.
— Lubimy Xavier. On dla nas dobry.