Po wyjściu małp Antoinette obejrzała resztki swojej kamizelki. Dostała ją od ojca na siedemnaste urodziny. Kamizelka, zawsze dla niej nieco przyciasna, przypominała żakiet matadora, ale Antoinette bardzo ją lubiła. Teraz była tak zniszczona, że już nie dałoby się jej zreperować.
Gdy Xavier podniósł się z podłogi — drżał, ale w zasadzie nic mu nie było — zaczęli sprzątać biuro. Zajęło im to kilka godzin, najdłużej — porządkowanie papierów. Xavier zawsze dbał o dokumenty. Nawet gdy firmie groziło bankructwo, uważał, że nie należy dostarczać chciwym wierzycielom dodatkowych argumentów.
O północy pomieszczenie znów wyglądało przyzwoicie, ale Antoinette wiedziała, że to nie koniec. Proksy tu wróci i tym razem postara się, żeby oddział małp nie przyszedł Xavierowi z pomocą. Nawet jeśli proksy nie odkryją prawdziwego celu wyprawy Antoinette w rejon wojny, znajdą tysiące sposobów na zniszczenie firmy. Może już sekwestrowali „Burzyka”? Proksy igrał z nią, usiłował utrudnić jej życie, stwarzając ustawiczne zagrożenie, podczas gdy sam — a Antoinette cały czas musiała sobie przypominać, że stoi za nim ludzki pilot — traktuje to jako zabawę, kiedy akurat nie ma innego obiektu prześladowań.
Zamierzała zapytać Xaviera, dlaczego proksy tak interesuje się wspólnikami ojca, zwłaszcza sprawą Lyle’a Merricka, ale postanowiła do rana o tym nie myśleć.
Xavier wyszedł po piwo i potem wypili parę butelek, kończąc porządki.
— Wszystko się ułoży, Antoinette — powiedział Xavier.
— Jesteś pewien?
— Zasługujesz na to, jesteś dobrym człowiekiem. Chciałaś tylko wypełnić wolę ojca.
— Ale dlaczego czuję się jak ostatnia idiotka?
— Niesłusznie — odparł i pocałował ją.
Znów się kochali — wydawało im się, że poprzednio robili to wiele dni temu. Potem Antoinette zasnęła, nurkując przez warstwy coraz bardziej mglistego niepokoju, aż osiągnęła stan nieświadomości. Wtedy zawładnął nią propagandowy sen Demarchistów, ten sen, w którym liniowcem zaatakowanym przez pająki leciała do ich bazy kometarnej i została poddana operacji chirurgicznej, mającej wcielić ją do umysłu-ula.
Tym razem jednak było inaczej. Gdy Hybrydowcy przyszli otworzyć jej czaszkę i zatopić tam swoje maszyny, osobnik, który się nad nią pochylił, zdjął białą maskę chirurga, odsłaniając twarz — Antoinette znała ją z tekstów historycznych i z opowieści o ostatnich jego pojawieniach; twarz sędziwego patriarchy, siwego, brodatego, poorana zmarszczakmi, wyrazista, jednocześnie smutna i radosna, która w innych okolicznościach mogłaby się wydawać twarzą dobrotliwego, mądrego dziadka.
Twarz Nevila Clavaina.
— Mówiłem ci, żebyś już nigdy więcej nie wchodziła mi w drogę.
Matczyne Gniazdo znajdowało się minutę świetlną z tyłu, gdy Clavain kazał korwecie odwrócić się i rozpocząć hamowanie według przekazanych przez Skade danych nawigacyjnych. Niebo wirowało, jakby wprawione w ruch dobrze naoliwionym mechanizmem. To blade światło, to cienie spadały na Clavaina i jego dwóch leżących pasażerów. Korweta należała do najzwinniejszych statków śródukładowej floty Hybrydowców, ale upchnięcie w niej trzech osób przypominało rozwiązywanie matematycznego zadania optymalnego załadunku. Clavain tkwił w uprzęży na stanowisku pilota, kontrolki miał w zasięgu rąk, a wskaźniki optyczne w zasięgu wzroku. Statek mógł lecieć bez najmniejszego udziału pilota, ale równocześnie był przystosowany do przetrzymania ataku cybernetycznego, który potrafiłby zakłócić procedury komend neuralnych. Clavain w każdym razie sterował nią dotykiem, choć od wielu godzin nawet nie poruszył palcem. Raporty taktyczne pchały mu się w pole widzenia, rywalizując o jego uwagę; w promieniu sześciu godzin świetlnych nie było absolutnie żadnej wrogiej działalności.
Tuż za Clavainem, z kolanami na wysokości jego ramion, leżeli Remontoire i Skade, wepchnięci w człekokształtne miejsce między gondole pocisków a balony z paliwem, ubrani — jak Clavain — w lekkie skafandry próżniowe. Czarne zbrojone powierzchnie skafandrów sprawiały, że oboje tworzyli abstrakcyjne przedłużenie wnętrza korwety. Ledwie wystarczyło miejsca na skafandry, ale na ich wkładanie miejsca nie było w zasadzie — wcale.
Skade?
[Słucham, Clavainie?]
Chyba teraz możesz mi bez obawy powiedzieć, dokąd lecimy.
[Kieruj się planem lotu, to dotrzemy na czas. Mistrz warsztatów będzie na nas czekał]
Mistrz warsztatów? Znam go?
Clavain pochwycił ukradkowy uśmiech Skade, odbity w oknie korwety.
[Wkrótce będziesz miał przyjemność go poznać]
Nikt nie musiał Clavainowi mówić, że zmierzają do tej samej części kometarnego halo, w której znajdowało się Matczyne Gniazdo. W tym rejonie kosmosu była tylko próżnia oraz komety, i to dość rzadko rozmieszczone. Hybrydowcy przekształcili niektóre komety w atrapy, wabiące wroga, na innych rozmieścili czujniki, pułapki i zagłuszacze, ale Clavain nie słyszał o takich działaniach tak blisko Gniazda.
Podczas lotu podłączył się do układowych wiadomości. Tylko najbardziej wrogo nastawione agencje utrzymywały, że Demarchiści mają teraz szanse zwycięstwa. Większość otwarcie przewidywała porażkę, choć ubierano to w mniej jednoznaczne określenia: „zaniechanie wrogich działań”, „ustępstwo co do niektórych żądań przeciwnika”, „ponowne otwarcie rokowań z Hybrydowcami” i tak dalej w tym duchu, ale między wierszami wyraźnie przezierał właściwy sens.
Coraz rzadziej przeprowadzano ataki na zasoby Hybrydowców i coraz rzadziej kończyły się one powodzeniem. Teraz wróg zajmował się głównie obroną własnych baz i umocnień, ale nawet w tej sferze ponosił porażki. Bazy wymagały zaopatrzenia i broni z głównych ośrodków produkcji; dostawy realizowały samotne konwoje automatycznych statków, pokonujące długie trasy przez system. Hybrydowcy z łatwością je przechwytywali i nawet nie opłacało im się przejmować ładunku. Demarchiści uruchomili awaryjny program rekonstrukcji nanotechnik używanych przed parchową zarazą, ale z laboratoriów wojskowych dochodziły tylko wieści o makabrycznych porażkach: naukowcy zmieniali się w szarą maź, zainfekowani przez replikatory, które wymknęły się spod kontroli. Powrócił dwudziesty pierwszy wiek.
Im bardziej desperackie stawały się ich wysiłki, tym dotkliwsze okazywały się porażki.
Siły okupacyjne Hybrydowców zdołały zająć kilka peryferyjnych osiedli i sprawnie zainstalować tam marionetkowe reżimy, dzięki czemu codzienne życie powróciło do dawnych norm. Jak dotychczas nie rozpoczęli programu masowej konwersji neuralnej, ale krytycy twierdzili, że jest to tylko kwestia czasu, kiedy ludność zostanie podporządkowana hybrydowskim implantom i wszyscy popadną w niewolę przerażająco jednolitego mózgu-ula. Przeciw marionetkowym rządom wystąpiły grupy oporu, luźne alianse Porywaczy, świń, banshee i innych ogólnoukładowych nicponi, tworzących bandy przeciwne nowej władzy. Clavain uważał, że swymi działaniami zwiększają tylko prawdopodobieństwo zastosowania jakiejś formy przymusowego neuralnego wcielenia, wdrożonego po prostu dla dobra ogółu.
Dotychczas nie prowadzono potyczek o Yellowstone i o jej najbliższe otoczenie — Pas Złomu, wysokoorbitowe habitaty oraz o karuzele i stada zacumowanych statków kosmicznych. Konwencja Ferrisvillska, nie pozbawiona własnych problemów, utrzymywała pozory władzy. Obu stronom odpowiadało istnienie obszaru neutralnego, gdzie szpiedzy wymieniali informacje, a tajni agenci wtopieni w tłum mogli werbować współpracowników i zdrajców. Niektórzy twierdzili, że to stan tymczasowy i Hybrydowcy nie cofną się przed zajęciem niemal całego układu. Władali Yellowstone przez parę dekad i nie zrezygnują z okazji odzyskania planety na dobre. Pierwsza okupacja była techniczną interwencją na zaproszenie Demarchistów, ale druga będzie totalitarną kontrolą, jakiej od wieków nigdzie nie doświadczono.