Выбрать главу

— Rem, nie rozumiesz, że ona chce zabrać tę broń? A dwanaście statków? To nie sa siły operacyjne, to flota ewakuacyjna.

Poczuł szarpnięcie, gdy puściła druga lina, smagając kometę z dziką energią.

— No i co z tego? — spytała Skade.

— A reszta ludzkości? Co zrobią ci nieszczęśni biedacy, gdy przyjdą wilki? Będą się ratować jak kto może?

— To świat darwinowski.

— Zła odpowiedź, Skade.

W tej chwili puściła ostatnia lina i korweta odleciała z pełnym przyśpieszeniem. Wciśnięty w fotel Clavain krzyknął, tak go bolały stłuczone żebra. Widział, jak stabilizują się wskaźniki, strzałki wracają na zielone czy białe pola. Wysokie wycie silnika przestało być słyszalne, drgania kadłuba ustały. Kometa Skade malała.

Clavain skierował wzrok na punkcik jasnego światła — na Epsilon Eridani.

JEDENAŚCIE

Ilia Volyova stała w głębi „Nostalgii za Nieskończonością”, w epicentrum czegoś, co kiedyś było jej kapitanem, co w innym życiu mówiło o sobie: John Armstrong Brannigan. Nie drżała nerwowo i ów własny spokój uznała za rzecz nieodpowiednią. Wyprawy do kapitana zawsze wiązały się z wielkim dyskomfortem fizycznym, przypominały pielgrzymki pokutne. Kapitana odwiedzali albo po to, by zmierzyć tempo ekspansji narośli — które potrafili spowolnić, ale nie zatrzymać — albo by zasięgnąć jego opinii w różnych sprawach. Wypadało i warto było nieco pocierpieć, choć rady kapitana nie zawsze cechowała słuszność, a niekiedy nawet miały w sobie coś z szaleństwa.

Utrzymywali niską temperaturę, by powstrzymać postępy parchowej zarazy. Przez pewien czas kaseta zimnego snu, w której leżał kapitan, potrafiła mrozić, ale uporczywa narośl wylała się w końcu z kasety, podporządkowała sobie jej układy i wcieliła w swój pączkujący organizm. Kaseta nadal w pewnym sensie funkcjonowała, ale w całym otaczającym ją rejonie musieli zapewnić bardzo niskie temperatury. Na wyprawę do kapitana trzeba było wkładać warstwy ubrań termicznych. Niełatwo się tam oddychało, każde zaczerpnięcie tchu groziło rozerwaniem płuc na milion lodowych odłamków. Volyova paliła papierosa za papierosem, choć znosiła te wizyty łatwiej od innych. Nie miała wewnętrznych implantów, które zaraza mogła opanować i zniszczyć. Z tego powodu inni załoganci — obecnie wszyscy nie żyli — uważali ją za wydelikaconą i słabą. W ich oczach dostrzegała jednak zazdrość, gdy zmuszeni do przebywania w pobliżu kapitana pragnęli przynajmniej przez chwilę być takimi, jak ona. Pragnęli rozpaczliwie.

Sajaki, Hegazi, Sudjic… słabo pamiętała ich imiona. Wydawało się to tak dawno temu.

Teraz w tym miejscu nie było zimniej niż w innych częściach statku. Wprost przeciwnie — było cieplej. Panowała tu wilgoć i bezruch. Wszystkie powierzchnie pokrywały połyskujące błony. Skroplona para wodna ściekała strumykami po ścianach, skapywała wokół węźlastych złogów. Od czasu do czasu, z wulgarnym czknięciem, z jakiejś statkowej wnęki wytryskiwał potok obrzydliwości i rzygał na podłogę. Statkowe procesy biochemicznego recyklingu już dawno wymknęły się spod kontroli człowieka. Nie uległy awarii, lecz ewoluowały, tworzyły pętle sprzężenia zwrotnego i wściekłe wykwity. Volyova toczyła stałą, nużącą walkę w obronie statku przed zalaniem przez jego własne ścieki. W tysiącach miejsc zainstalowała pompy zęzowe, tłoczące śluz do głównych kadzi technicznych, gdzie był rozkładany na proste substancje chemiczne. Brzęczenie pomp akompaniowało jej wszystkim myślom, jak pojedynczy przedłużony dźwięk organowej piszczałki. Zawsze był obecny, więc przestała go już zauważać.

Jeśli ktoś wiedział, gdzie patrzeć, i potrafił wzrokiem wyławiać wzorce z chaosu, dostrzegał miejsce, w którym wcześniej znajdowała się kaseta. Gdy Volyova pozwoliła kapitanowi na ogrzanie się — po prostu strzeliła w kontrolki kasety — kapitan coraz szybciej zaczął pochłaniać okoliczne fragmenty statku, odzierał materię atom po atomie i wcielał ją w siebie. Powstawało przy tym ciepło jak w piecu. Volyova nie czekała na skutki tej transformacji, ale przewidywała, że kapitan będzie się nadal rozrastał, aż wchłonie większą część statku. Ten potworny proces był jednak korzystniejszy od zdania statku na pastwę innego potwora: Złodzieja Słońca. Miała nadzieję, że kapitan wyrwie część władzy tej pasożytniczej inteligencji, która opanowała „Nostalgię za Nieskończonością”.

Prognozy nadzwyczajnie się sprawdziły: kapitan pochłonął w końcu cały statek, deformując go szaleńczo. Volyova wiedziała, że ten przypadek infekcji jest szczególny. Powszechnie uważano, że istnieje tylko jeden szczep parchowej zarazy i statek jest skażony tym samym co układ Yellowstone i inne miejsca świata. Volyova widziała obrazy z Chasm City po zarazie, poskręcane groteskowo budowle jak z szalonego snu. Jeśli nawet te transformacje miały czasami w sobie jakiś porządek czy artystyczny polot, to nie dało się wykryć w ich strukturze żadnej inteligencji. Kształty budowli były z góry zdeterminowane założeniami bioprojektu. Na „Nieskończoności” wyglądało to inaczej. Zaraza, uśpiona w kapitanie, dopiero po wielu latach zaczęła go przekształcać. Czyżby nastąpiła pewna symbioza i gdy zaraza w końcu wymknęła się spod kontroli i zaczęła pożerać i zmieniać statek, transformacje były w jakimś sensie wyrazem podświadomości kapitana?

Volyova przypuszczała, że tak mogło być, a równocześnie miała nadzieję, że tak nie jest. Statek — pod każdym względem — stał się czymś potwornym. Gdy Khouri przybyła z Resurgamu, Volyova usiłowała bagatelizować problem deformacji; robiła to zarówno dla siebie, jak i dla Khouri. Statek ją denerwował. Zanim pozwoliła się kapitanowi ogrzać, zrozumiała jego zbrodnie, zaglądając w tworzące jego umysł krużganki winy i nienawiści. Teraz ten umysł bardzo się rozszerzył i Volyova mogła sobie spacerować w jego wnętrzu. Kapitan stał się statkiem, a statek odziedziczył jego zbrodnie i został pomnikiem własnego łajdactwa.

Obejrzała dokładnie zarys miejsca, gdzie przedtem znajdowała się kaseta. W ostatniej fazie choroby kapitana jednostka zimnego snu, przygnieciona do ściany, zaczęła wypuszczać srebrzyste fraktalne liście. Ich bieg można było prześledzić wstecz, przez popękaną obudowę kasety, do samego kapitana — zakorzeniały się głęboko w jego układzie nerwowym. Teraz te czułki obejmowały cały statek. Wiły się, rozdwajały i ponownie łączyły jak aksony olbrzymiej ośmiornicy. Istniało kilkadziesiąt punktów, w których srebrne czułki spotykały się w fantastycznie skomplikowanej plątaninie; Volyova uważała te miejsca za główne węzły ganglialne. Obecnie nic nie pozostało z dawnego fizycznego ciała kapitana, ale jego inteligencja — rozdęta, poskręcana i widmowa — na pewno zamieszkiwała statek. Volyova nie wiedziała, czy te węzły, to rozproszone mózgi, czy tylko małe składowe znacznie większego statkowego rozumu. Jednego była pewna: John Brannigan nadal był obecny.

Pewnego razu, gdy przebywała na rozbitym statku w pobliżu Hadesu i sądziła, że Khouri zginęła, czekała, aż „Nieskończoność” ją zgładzi. Spodziewała się tego. Ogrzała wtedy kapitana i powiedziała mu o odkrytych zbrodniach, dostarczając powodów, by ją ukarał.

Oszczędził ją jednak, a potem uratował. Pozwolił jej wrócić na statek, ciągle znajdujący się w fazie pochłaniania i transformacji. Ignorował wszystkie próby komunikacji ze strony Volyovej, ale pozwolił jej przeżyć. Znalazła izolowane przestrzenie, gdzie deformacje nie były tak radykalne i gdzie dało się mieszkać. Odkryła nawet, że te przestrzenie się przesuwały, gdy chciała się przenieść do innej części statku. Zatem Brannigan, czy też ten, kto sterował statkiem, wiedział, że Volyova jest na pokładzie i czego potrzebuje do życia. Później, gdy Volyova odnalazła Khouri, statek również pozwolił jej wejść na pokład.