Volyova czuła się tak, jakby mieszkały w domu nawiedzanym przez zjawy, zajętym przez samotnego opiekuńczego duszka. Jeśli czegoś potrzebowały — w granicach rozsądku — statek tego dostarczał. Nie oddał jednak sterowania. Nie podróżował, wykonywał najwyżej krótkie loty śródukładowe. Nie dawał dostępu do swoich broni, a już na pewno nie do broni kazamatowych.
Volyova ponawiała próby komunikacji. Bezowocnie. Mówiła do statku — nie reagował. Przekazywała pisemne wiadomości — ten sam efekt. A jednak miała przekonanie, że jej słucha. Był w katatonii, wycofany do własnej przepastnej jaskini wyrzutów sumienia i samooskarżeń.
Statek gardził sobą.
Potem Khouri wróciła na Resurgam, by przeniknąć do Domu Inkwizycji i poprowadzić cholerny rząd tej planety na polowanie za własnym ogonem, aby wraz z Volyovą mogły docierać wszędzie, gdzie chcą.
Pierwsze miesiące samotności były trudne do zniesienia nawet dla Ilii Volyovej. Musiała w końcu przyznać, że odpowiada jej ludzkie towarzystwo. Mając za kompana tylko ponury, cichy, pełen nienawiści umysł, omal nie wariowała.
Potem statek zaczął na swój sposób reagować. Początkowo Volyova nawet nie zauważyła tych wysiłków. Każdego dnia musiała zrobić setki rzeczy i nie miała czasu na nasłuchiwanie i wypatrywanie niezręcznych gestów pojednania. Miała na głowie plagę szczurów, awarie pomp, stałą konieczność przeganiania zarazy z krytycznych obszarów, zwalczanie jej z pomocą nanoagentów, ognia, mrożenia i spryskiwania substancjami chemicznymi.
Pewnego dnia serwitory zaczęły się dziwnie zachowywać. Jak szczury, które się zbiesiły, serwitory też należały do statkowej infrastruktury napraw i modyfikacji. Najinteligentniejsze z nich padły ofiarą zarazy, ale najstarsze, najgłupsze przetrwały. Wykonywały przydzielone zadania, prawie nie zdając sobie sprawy z tego, że statek się zmienił. Przeważnie ani nie przeszkadzały, ani nie pomagały Volyovej, więc zostawiała je w spokoju. Czasami okazywały się użyteczne, ale zdarzało się to tak rzadko, że już dawno przestała na nie liczyć.
Nagle jednak serwitory zaczęły jej pomagać, po raz pierwszy przy naprawie pompy zęzowej. Volyova odkryła awarię i udała się na dół statku, by zbadać przyczynę. Na miejscu ze zdumieniem zobaczyła serwitora — czekał na nią z przydatnymi narzędziami.
Najpierw musiała uruchomić pompę. Gdy ustąpił lokalny potop, usiadła i zebrała myśli. Statek nadal wyglądał tak, jak wtedy, gdy się obudziła. Ciągnące się w dal korytarze przypominały obrośnięte śluzem rury. Ze wszystkich szczelin statku kapała wstrętna maź. Powietrze nadal było mdłe, a w tyle głowy Volyova słyszała gregoriańskie śpiewy pozostałych pomp.
Stanowczo coś się jednak zmieniło.
Odłożyła narzędzia do kosza, który niósł serwitor. Gdy skończyła naprawę, maszyna obróciła się błyskawicznie na gąsienicach i zniknęła w żebrowanym zakrzywionym korytarzu.
— Chyba mnie słyszysz — powiedziała głośno. — Słyszysz i widzisz. Wiesz również, że nie zamierzam ci zrobić krzywdy. Mógłbyś mnie już do tej pory zabić, John, zwłaszcza jeśli sterujesz serwitorami — bo sterujesz nimi, prawda?
Zupełnie się nie zdziwiła, gdy nie usłyszała żadnej odpowiedzi, ale mówiła nadal.
— Oczywiście pamiętasz, kim jestem. To ja cię ogrzałam. To ja się domyśliłam, co zrobiłeś. Może sądzisz, że chciałam cię ukarać za twoje czyny. Mylisz się. To nie w moim stylu, sadyzm mnie nudzi. Gdybym cię chciała ukarać, zabiłabym cię, a mogłam to zrobić na tysiąc sposobów. Nie miałam takiego zamiaru. Dowiedz się, jaki jest mój pogląd: dość się nacierpiałeś. Przyznasz, że cierpiałeś? — Zamilkła, wsłuchując się w muzykę pompy, zadowolona, że urządzenie nie psuje się od razu.
— Zasłużyłeś na to — ciągnęła. — Zasłużyłeś na pobyt w piekle za to, co zrobiłeś. Jedynie ty wiesz, co to znaczy żyć tak długo w takim stanie, jak żyłeś. Jedynie ty wiesz, czy twój obecny stan to jakieś polepszenie.
Do Volyovej dotarł odległy wstrząs, odebrała go przez podłogę. Zastanawiała się, czy to gdzieś na statku planowo włączyły się pompy, czy też kapitan właśnie reaguje na jej uwagi.
— Teraz jest lepiej, prawda? Musi być lepiej. Uciekłeś i stałeś się duchem statku, którym kiedyś dowodziłeś. Jaki kapitan mógłby pragnąć czegoś więcej?
Nie było odpowiedzi. Volyova czekała kilka minut na drgnięcie czy inny tajemniczy sygnał. Nic nie nadeszło.
— Jestem ci wdzięczna za serwitora. Dziękuję, pomógł mi.
Statek jednak nic nie mówił.
Od tamtego czasu serwitory, jeśli mogły, stawiały się na miejscu, oferując wsparcie. Jeśli dawało się odgadnąć jej zamiary, maszyny śpieszyły po narzędzia i potrzebny sprzęt. Gdy prace trwały dłużej, przynosiły jej nawet jedzenie i wodę z któregoś z działających automatów żywnościowych. Gdy bezpośrednio zwracała się o to do statku, nie uzyskiwała pomocy, ale gdy mówiąc głośno do siebie, wyliczała, co by się przydało, statek ochoczo spełniał prośby. Nie wszystkie, ale Volyova miała wrażenie, że statek bardzo się stara.
A może się myliła? Może to nie John Brannigan ją prześladował, ale jakaś inteligencja znacznie niższego poziomu? Może statek chciał jej służyć dlatego, że jego umysł był tylko tak złożony jak umysł serwitora, załadowany tymi samymi procedurami posłuszeństwa. Może zwracając swe myśli bezpośrednio do Brannigana, z nadzieją, że słucha, wyobrażała sobie, że ma do czynienia z większą inteligencją, niż miała w rzeczywistości.
Nieoczekiwanie pojawiły się papierosy.
Nie prosiła o nie, sądziła nawet, że nigdzie na statku już ich nie ma, całkowicie zużyła przecież swoje zapasy. Obejrzała paczkę z ciekawością, podejrzliwie. Wyglądały jak wyprodukowane w jednej z kolonii handlowych, z którymi statek utrzymywał kontakty dekady temu, a nie jak wyrób statkowy. Zbyt dobrze pachniały. A gdy Volyova wypaliła do końca jednego papierosa, przekonała się, że również zbyt dobrze smakuje jak na produkt z miejscowych surowców.
— Do diabła, skąd je wytrzasnąłeś? — spytała, zaciągając się, napełniając płuca po raz pierwszy od tygodni czymś innym niż statkowe powietrze. — Nieważne. Nie muszę wiedzieć. Jestem wdzięczna.
Od tego czasu straciła wszelkie wątpliwości: miała do czynienia z Branniganem. Tylko członek załogi mógł wiedzieć o tytoniowym nałogu Volyovej. Żadna maszyna nie wpadłaby na pomysł, by zrobić jej taki prezent, nawet gdyby miała wbudowany głęboki instynkt służalczości. Zatem statek chciał pojednania.
Postęp odbywał się powoli. Od czasu do czasu wydarzało się coś, co zmuszało statek do wycofania się w skorupę, serwitory wyłączały się i odmawiały współpracy przez wiele dni. Zdarzało się to po tym, jak Volyova zbyt swobodnie zwracała się do kapitana, próbując sztuczkami psychologicznymi wywabić go z ciszy. Nie jestem dobrym psychologiem, stwierdziła smętnie. To całe straszne zamieszanie zaczęło się wtedy, gdy eksperymenty Volyovej ze zbrojmistrzem Nagornym doprowadziły go do szaleństwa. Gdyby nie tamta sprawa, Volyova nie musiałaby przyjmować Khouri i wszystko potoczyłoby się inaczej…
Potem, gdy życie na statku wróciło do względnej normalności i serwitory podjęły współpracę, Volyova postępowała ostrożnie i uważała na to, co mówi. Przez całe tygodnie nie próbowała otwarcie nawiązać łączności. Ale zamierzała kontynuować wysiłki, powoli prowadząc do następnego epizodu katatonii. Nie poddawała się, ponieważ miała wrażenie, że między kolejnymi załamaniami robi małe, lecz mierzalne postępy.