Ostatnie załamanie miało miejsce sześć tygodni przed przybyciem Khouri, a stan katatonii trwał osiem tygodni, dłużej niż kiedykolwiek przedtem. Od tej pory upłynęło dziesięć tygodni i dopiero teraz Volyova była gotowa zaryzykować ponownie.
— Kapitanie, posłuchaj, wiele razy usiłowałam do ciebie dotrzeć i chyba parę razy mi się udało. Miałam wrażenie, że całkowicie rozumiesz, co mówiłam. Nie byłeś gotów rozmawiać. W pełni to rozumiem. Ale teraz koniecznie muszę ci o czymś powiedzieć. Chodzi o świat zewnętrzny, o to, co się dzieje w innych miejscach tego układu planetarnego.
Volyova stała w wielkiej kopule mostku. Przemawiała głosem donośniejszym niżby wymagała normalna rozmowa. Prawdopodobnie mogłaby wygłosić swoje oświadczenie w dowolnym miejscu i kapitan by ją słyszał, ale tu, gdzie przedtem skupiała się cała władza statku, monolog wydawał się mniej absurdalny. Akustyka pomieszczenia przydawała słowom przyjemnego pogłosu. Volyova gestykulowała teatralnie dłonią z papierosem.
— Może już sam o tym wiesz. Masz przecież połączenia synaptyczne z czujnikami i kamerami kadłuba. Nie wiem tylko, na ile dobrze interpretujesz nadchodzące dane. Nie urodziłeś się przecież z odpowiednimi umiejętnościami. Nawet dla ciebie to nietypowe: postrzeganie świata oczami i uszami czterokilometrowego urządzenia. Zawsze jednak byłeś elastycznym draniem. Stawiam na to, że w końcu przystosujesz się i do tego.
Kapitan nie odpowiadał. Jednak statek nie popadł natychmiast w katatonię. Monitor bransolety na ręce Volyovej wskazywał na normalną aktywność serwitorów na całym statku.
— Zakładam jednak, że jeszcze nie wiesz o maszynach, z wyjątkiem tego, co ci się udało usłyszeć podczas ostatniej bytności Khouri. Jakie to maszyny? — zapytasz. Są obce. Nie wiemy, skąd pochodzą, wiemy tylko, że są tu, w układzie Delty Pavonis. Przypuszczamy, że Sylveste — pamiętasz go? — niechcący je przywołał, kiedy wszedł do Hadesu — artefaktu.
Oczywiście kapitan pamiętał Sylveste’a, jeśli w ogóle był w stanie cokolwiek sobie przypomnieć ze swego poprzedniego życia. To Sylveste został sprowadzony na statek, by wyleczyć kapitana, ale Sylveste tylko się migał, zainteresowany wyłącznie Hadesem.
— Oczywiście — ciągnęła Volyova — to jedynie domysły, pasują jednak do faktów. Khouri wiele wie o tych maszynach, więcej ode mnie, ale swoją wiedzę zdobyła w taki sposób, że nie może jej łatwo wyartykułować. Błądzimy w ciemnościach.
Powiedziała kapitanowi, co się dotychczas stało, demonstrując obserwacje na kopule displeju. Wyjaśniła, jak roje maszyn Inhibitorów rozmontowały trzy mniejsze światy, wyssały ich jądra i przetworzyły uzyskaną materię w pasy bardzo uszlachetnionego materiału orbitalnego.
— To robi wrażenie, ale ich dotychczasowe dokonania nie są poza naszymi możliwościami — kontynuowała Volyova. — Jeszcze nie. Przeraża mnie to, co zamierzają zrobić po następnym kroku.
Dwa tygodnie temu operacje wydobywcze nagle przerwano. Sztuczne wulkany, którymi były wysadzone równiki trzech światów, przestały rzygać materią. Resztki materiału, w ostatnich obciętych łukach, kierowały się ku orbicie.
Według ocen Volyovej przynajmniej połowę materii każdego z księżyców wyekspediowano do orbitalnego magazynu. Poniżej zostały tylko wypatroszone światy. Fascynujący był widok księżycowych łupin, zapadających się do zwartej pomarańczowej kuli z radioaktywnej szlaki. Niektóre maszyny oddzieliły się od powierzchni, ale wiele chyba spełniło swoje zadania i zostawiono je, by zniszczały. Ta wyraźna rozrzutność przerażała Volyovą, świadczyła o tym, że maszynom obojętne są koszty poniesione we wcześniejszych cyklach replikacyjnych i że w pewnym sensie nie są istotne w skali planowanego projektu.
Jednak miliony mniejszych maszyn pozostały nietknięte. Pierścienie gruzu posiadały znaczną własną grawitację i wymagały stałego nadzoru. Urządzenia rozmaitych typów uwijały się ścieżkami materii, wchłaniając ją i wydalając. Volyova wykrywała sporadyczne rozbłyski egzotycznego promieniowania w pobliżu warsztatów. Inicjowano tam jakieś niesamowite reakcje alchemiczne. Surowiec z księżyców przekształcano w wyspecjalizowane i rzadkie formy materii, nieistniejące w naturze.
Wulkany jeszcze nie przestały pluć, a już wszczęto nowy proces. Z otoczki każdego świata wystartował strumień przerobionej materii i rozciągnął się w kosmos nicią długości kilku sekund świetlnych. Uwijające się maszyny musiały nadać im energię wystarczającą do pokonania studni grawitacyjnej poszczególnych światów. Języki materii sunęły teraz po międzyplanetarnej trajektorii w kształcie gałęzi łagodnej paraboli tuż przy płaszczyźnie ekliptyki. Wyciągały się, aż osiągnęły długość kilku godzin świetlnych. Volyova przeprowadziła obliczenia dla trzech paraboli i stwierdziła, że zbiegną się one w przestrzeni w tym samym punkcie, dokładnie w tej samej chwili.
Obecnie nic w tamtym miejscu nie było, ale gdy strumienie tam dotrą, równocześnie dotrze tam największy gazowy gigant układu. Volyova uznała tę koniunkcję za rzecz nieprzypadkową.
— Oto moja hipoteza: dotychczas widzieliśmy gromadzenie materiału, a teraz zaczną prawdziwe prace. Mają projekty co do Roka. Jakie — nie wiem, ale to na pewno część ich planu.
Na kopule displeju pojawił się schemat gazowego giganta: Rok przekrojony jak jabłko, z odsłoniętymi warstwami i opisem. Na schemacie ukazano zanurzenie się w zadziwiającą głębię dziwnej chemii i upiornego ciśnienia. Niesamowicie ściśnięte gazy nakładały się na ocean czystego wodoru, rozpościerający się tuż pod zewnętrzną warstwą planety. Głębiej rozciągał się ocean wodoru w stanie metalicznym. Na samą myśl o tym Volyovą zaczynała boleć głowa. Nigdy nie lubiła planet, a gazowe giganty wydawały jej się bezsensowną zniewagą ludzkiej skali i ludzkiej słabości. Pod tym względem były niemal tak złe jak gwiazdy.
Rok nie wyróżniał się jednak niczym szczególnym. Miał stadko księżyców, w większości lodowych i silnie związanych z centralną planetą. Na powierzchni gorętszych satelitów kipiały jony, tworząc wielkie torusowate pasy plazmy, otaczające giganta, trzymane na wodzy przez jego dziką magnetosferę. Wśród księżyców nie było obiektów skalistych i prawdopodobnie dlatego pierwotną operację pobrania materii maszyny zaczęły na innych światach. Istniał tam również układ pierścienny o interesującej wyrazistej strukturze koła rowerowego ze szprychami i węzłami, ale i takie rzeczy Volyova widziała już w innych miejscach.
Czego chcą Inhibitorzy? Co zamierzają zrobić, gdy strumień materii dotrze do Roka?
— Rozumiesz moje złe przeczucia, kapitanie? Na pewno rozumiesz. Cokolwiek te maszyny planują, nie jest to dla naszego dobra. To napędy wymierania. Chcą zmieść życie rozumne. Pozostaje pytanie, czy możemy temu zapobiec.
Przerwała i zaczęła rozmyślać. Nie spowodowała katatonii, co uznała za zjawisko pozytywne. Kapitan wykazywał przynajmniej gotowość słuchania o wydarzeniach świata zewnętrznego. Volyova musiała jednak podnieść problem, który zwykle wywoływał gwałtowne załamanie. Teraz albo nigdy.
— Myślę, że możemy, kapitanie. Może nie definitywnie powstrzymać maszyny, ale przynajmniej włożyć im duży kij w szprychy. — Spojrzała na bransoletę i przekonała się, że na statku nie dzieje się nic szczególnego. — Oczywiście myślę o ataku militarnym. Nie sądzę, by rozumne argumenty przekonały kogoś, kto rozmontowuje twoje trzy planety, nawet nie prosząc na wstępie o zgodę.
Teraz nastąpiła reakcja — tak się przynajmniej Volyovej wydawało. Z głębi statku dotarło do niej drżenie. Już wcześniej to przeżywała, choć nie potrafiła tego jednoznacznie zinterpretować. Z pewnością inteligencja zarządzająca statkiem usiłowała się skomunikować, choć dla Volyovej brzmiało to raczej jak oznaka irytacji, jak warczenie psa, niezadowolonego, że mu przeszkadzają.