Выбрать главу

— Kapitanie… przysięgam, rozumiem, że to trudne, ale coś musimy zrobić, i to szybko. Widzę jedną opcję: rozmieszczenie broni kazamatowych. Zostały nam trzydzieści trzy sztuki… trzydzieści dziewięć, jeśli uda nam się uratować i ponownie uzbroić te sześć, które rozmieściłam wokół Hadesu, ale oceniam, że trzydzieści trzy wystarczą, jeśli je odpowiednio i szybko zastosujemy.

Drżenie się wzmogło i osłabło. Dotknęłam naprawdę czułego miejsca, pomyślała. Ale kapitan nadal słuchał.

— Broń utracona na skraju układu mogła być najsilniejsza, jaką mieliśmy, ale według mnie ta szóstka, którą wyrzuciliśmy, składała się z najsłabszych sztuk. Powinniśmy spróbować, kapitanie. Przedstawić ci swój plan? Uderzmy w trzy światy, skąd płyną strumienie materii. Dziewięćdziesiąt procent wydobytej masy nadal znajduje się na orbicie wokół zapadłych globów, choć cały czas coraz więcej odpływa w stronę Roka. Większość maszyn Inhibitorów nadal jest przy tamtych księżycach. Raczej nie przetrwają niespodziewanego ataku, a nawet jeśli przetrwają, możemy rozproszyć i zatruć te magazyny materii.

Teraz Volyova mówiła szybciej, podniecona planem, który powstawał w jej umyśle.

— Maszyny może zdołają się przegrupować, ale będą musiały znaleźć sobie nowe światy do demontażu. Na to też jest rada. Możemy innymi pociskami kazamatowymi rozerwać wiele potencjalnych źródeł materiału. Możemy zatruć ich studnie, powstrzymać ich przed dalszym górnictwem. To im utrudni, pokrzyżuje zamiary wobec gazowego giganta. Mamy szanse, ale jest jeden szkopuł, kapitanie. Musisz nam pomóc.

Spojrzała na bransoletę. Nic się nie działo i Volyova z ulgą odetchnęła. Teraz nie będzie go więcej naciskała. Samo stwierdzenie, że konieczna jest jego współpraca, poszło dalej, niż Volyova planowała.

Wreszcie odpowiedź nadeszła: dalekie, przybierające na sile warczenie wściekłego powietrza. Volyova słyszała, jak odgłos zbliża się do niej przez kilometry korytarzy.

— Kapitanie…

Było za późno. Poryw powietrza natarł na kopułę dowodzenia i brutalnie powalił Ilię na podłogę. Pet wypadł jej z dłoni i kilka razy okrążył pomieszczenie, pochwycony przez wir powietrza, a szczury i luźne przedmioty wirowały razem z nim.

Volyova z trudnością mówiła:

— Kapitanie, nie chodziło mi o…

Ale za chwilę nawet oddychanie stało się trudne. Młóciła rękami, wiatr pchał ją po podłodze. Rozległ się straszliwy dźwięk, jakby wzmocniony wyraz bólu, doświadczanego długo przez Johna Brannigana.

Potem wiatr ucichł i w sterowni zapanowała cisza. Aby osiągnąć ten efekt, kapitanowi wystarczyło jedynie gdzieś na statku otworzyć hermetyczną śluzę do pomieszczenia, w którym normalnie panowała próżnia. Najprawdopodobniej podczas tej demonstracji siły ani odrobina powietrza nie uciekła w kosmos, ale efekt był równie piorunujący, jakby nastąpiło rozerwanie kadłuba.

Ilia wstała. Nie miała złamań. Otrzepała się i zapaliła nowego papierosa. Paliła ze dwie minuty, aż nerwy powróciły do stanu względnej równowagi.

Potem znów przemówiła, spokojnie i cicho jak matka do dziecka, które miało napad złości.

— Dobrze, kapitanie. Skutecznie przedstawiłeś swoje racje. Nie chcesz rozmawiać o broni kazamatowej. Jasne, to twoje prawo i nie jestem zbyt zdziwiona. Zrozum jednak, że nie mówimy o jakiejś małej lokalnej sprawie. Te maszyny Inhibitorów nie przybyły do Delty Pawia, przybyły do kosmosu ludzi. To dopiero początek. I na tym nie poprzestaną, nawet jeśli drugi raz w ciągu ostatniego miliona lat zmiotą życie na Resurgamie. To dla nich jedynie rozgrzewka. Potem opanują inne miejsca. Może Skraj Nieba. Może Siwa-Parwati, Grand Teton, Spindrift, Zastrugę albo i Yellowstone. A może nawet Pierwszy Układ. Gdy padnie jeden, inne wkrótce pójdą w jego ślady. To będzie koniec. Nieważne, czy zajmie to dziesięciolecia, czy całe wieki. Nastąpi koniec wszystkiego, ostateczne zaprzeczenie wszelkich ludzkich czynów i myśli od zarania dziejów. Zostaniemy usunięci, a polowanie będzie straszne, choć jego wynik jest przesądzony. Ale nas przy tym nie będzie. I to mnie strasznie wkurza.

Zaciągnęła się papierosem. Szczury umknęły w ciemność i szlam. Statek zachowywał się normalnie. Kapitan najwyraźniej przebaczył jej poprzednie uchybienie.

— Dotychczas maszyny nie zwracały na nas zbytniej uwagi — mówiła Volyova. — Mogę się założyć, że to się zmieni. A chcesz usłyszeć moją hipotezę, dlaczego jeszcze nie zostaliśmy zaatakowani? Może nas nie widzą, ich zmysły są nastawione na wyławianie znacznie szerszych oznak życia niż pojedynczy statek. Albo nie chcą sobie zawracać nami głowy, unicestwienie nas indywidualnie to strata sił, skoro to, nad czym pracują, i tak nas skutecznie załatwi. Podejrzewam, kapitanie, że tak właśnie rozumują. Planują coś znacznie większego. Po co trudzić się zgnieceniem jednej muchy, skoro zamierza się eksterminować cały gatunek?

I jeśli mamy im stawić czoło, zacznijmy myśleć w podobny sposób. Potrzebujemy broni kazamatowej, kapitanie.

Pomieszczenie zadrżało. Światło displeju i lampy zgasły. Volyova spojrzała na bransoletę i nie zdziwiła się, że statek znowu przechodzi w stan katatonii. Serwitory wyłączały się na wszystkich poziomach, porzucały swoje zadania. Nawet niektóre pompy zęzowe przestawały pracować. Volyova usłyszała subtelną zmianę zaśpiewu, gdy poszczególne jednostki wypadały z chóru. Za chwilę labirynt korytarzy pogrąży się w ciemnościach, przywołane windy nie przyjadą, życie stanie się trudniejsze, a przez kilka dni, może nawet tygodni, samo przetrwanie na statku będzie pożerało większość energii Volyovej.

— Kapitanie… — powiedziała łagodnie, wątpiąc, czy ją słucha. — Musisz zrozumieć, że nie zamierzam uciekać. Oni też nie.

Volyova, stojąc samotnie w ciemnościach, dopalała papierosa. Potem wyjęła swoją latarkę, włączyła ją i zeszła z mostka. Miała wiele do zrobienia.

* * *

Remontoire stał na przylepnej powłoce komety Skade i machał do nadlatującego statku. Statek zbliżał się do ciemnej powierzchni podejrzliwie, z wyraźnym wahaniem. Był to mały obiekt, niewiele większy od korwety, która ich tu przywiozła. Z kadłuba wystawały kuliste wieżyczki, obracając się na wszystkie strony. Remontoire mrugał w czerwonym ostrym świetle lasera celowniczego. Potem promień ześlizgnął się na powierzchnię, szukając ewentualnych pułapek.

— Mówiłeś, że jest was dwoje, a widzę tu tylko ciebie. — Głos dowódcy statku brzęczał w hełmie Remontoire’a.

— Skade została ranna. Wewnątrz komety dogląda ją mistrz warsztatów. Dlaczego zwracasz się do mnie wokalnie?

— Możesz być pułapką.

— Jestem Remontoire. Nie poznajesz mnie?

— Obróć się trochę w lewo, żebym mógł zobaczyć twoją twarz przez szybę hełmu.

Przez chwilę statek marudził, przyglądając się uważnie Remontoire’owi. Potem podleciał niżej i wystrzelił chwytaki, zatapiając je mocno w podłoże, gdzie były już zakotwiczone trzy zerwane liny korwety. Remontoire poczuł uderzenie od spodu, epoksydowa warstwa mocniej przytrzymała go za podeszwy.

Usiłował nawiązać łączność neuralną z pilotem.

Potwierdzasz teraz, że jestem Remontoire?

Widział śluzę otwierającą się z przodu statku. Wyszedł z niej Hybrydowiec w pełnym rynsztunku bojowym. Ślizgiem opadł stopami na powierzchnię komety dwa metry od Remontoire’a. Miał pistolet, którym mierzył w jego głowę. Ze statku celowały w Remontoire’a karabiny, czuł, jak obserwują go szerokimi wylotami luf. Miał wrażenie, że wystarczy jego jeden nieostrożny ruch, a zaczną strzelać.