Выбрать главу

Hybrydowiec połączył się z nim neuralnie.

[Co tu robicie? Kim jest mistrz warsztatów?]

To sprawa Ścisłej Rady. Mogę powiedzieć tylko tyle, że Skade i ja byliśmy tu w sprawie dotyczącej bezpieczeństwa Hybrydowców. To jedna z naszych komet, jak się zapewne domyślacie.

[Wołając o pomoc, mówiłeś, że przyjechało was troje. Gdzie jest statek, którym przylecieliście?]

To trochę skomplikowane.

Remontoire próbował wcisnąć się do głowy mężczyzny — byłoby znacznie łatwiej, gdyby mógł po prostu przekazać mu bezpośrednio swoje wspomnienia — ale przeszkadzały mu ścisłe neuronowe blokady Hybrydowca.

[Powiedz]

Przyleciał z nami Clavain. Ukradł korwetę.

[Po co miałby to robić?]

Nie mogę wam tego powiedzieć, bo musiałbym zdradzić rolę tej komety.

[Domyślam się, że znów chodzi o sprawy Ścisłej Rady]

Wiesz, jak to jest.

[Dokąd skierował korwetę?]

Remontoire uśmiechnął się. Nie było sensu nadal grać w kotka i myszkę.

Prawdopodobnie do wnętrza układu. Bo gdzieżby indziej? Nie będzie przecież wracał do Matczynego Gniazda.

[Jak dawno się to wszystko wydarzyło?]

Ponad trzydzieści godzin temu.

[Dotarcie do Yellowstone zajmie mu mniej niż trzysta godzin. Dlaczego nie zawiadomiłeś nas wcześniej?]

Usiłowałem. Mieliśmy tu kryzys zdrowotny. I musiałem długo przekonywać mistrza warsztatów, żeby pozwolił mi wysłać sygnał do Matczynego Gniazda.

[Kryzys zdrowotny?]

Remontoire wskazał ciemną dziurę wejścia do wnętrza komety.

Jak mówiłem, Skade została ranna. Powinniśmy jak najszybciej zabrać ją do Matczynego Gniazda.

Remontoire zaczął uważnie iść, karabiny statkowe śledziły jego ostrożne kroki, gotowe zamienić go w miniaturowy krater, gdyby wykonał gwałtowniejszy ruch.

[Czy ona żyje?]

Remontoire pokręcił głową.

Nie w tej chwili.

DWANAŚCIE

Clavain obudził się z wymuszonego spoczynku, opuszczając sny o walących się budynkach i burzach piaskowych. Odzyskał na chwilę świadomość, synchronizując doznania z otoczeniem i pamięcią ostatnich wydarzeń. Przypomniał sobie sesję ze Ścisłą Radą, podróż na kometę, spotkanie z mistrzem warsztatów i widok ukrytej flotylli statków — najwyraźniej statków ewakuacyjnych. Pamiętał, jak porwał korwetę i jak z maksymalną prędkością ruszył w stronę układu wewnętrznego.

Nadal siedział w korwecie na miejscu pilota. Palcami przebiegał po kontrolkach dotykowych, wywołując ekrany displejów. Wyrosły wokół niego i otworzyły się jasne jak słoneczniki. Nie ufał neuralnej komunikacji korwety; podejrzewał, że Skade mogła wmontować blokującą procedurę w sieć sterującą statku. Nie uważał tego za zbyt prawdopodobne — dotychczas statek wykonywał bezwarunkowo jego polecenia — ale nie warto było ryzykować. Słonecznikowe ekrany wypełniły się wskaźnikami statusu i gorączkowo pulsującymi schematami rozmaitych podsystemów Clavain podwyższył swój współczynnik percepcji — kaskada obrazów ustabilizowała się i Clavain potrafił teraz zanalizować dane techniczne oraz raporty o uszkodzeniach doznanych przez korwetę podczas ucieczki. Żadne z nich nie zagrażało jego misji. Inna grupa sumarycznych danych dotyczyła sytuacji taktycznej — napływały z rozszerzającej się w postępie geometrycznym części kosmosu od miejsca, gdzie znajdowała się korweta. Clavain uważnie studiował ikony i opisy, oznaczające pozycje i odległości obiektów obu stron — Hybrydowców i Demarchistów — okrętów, dron, wędrujących min oraz większych jednostek. W odległości trzech godzin świetlnych toczyła się większa bitwa, bliżej było spokojnie. Matczyne Gniazdo nie wykazywało żadnej reakcji. Nie oznaczało to, że odpowiedzi nie było, ponieważ Clavain zdał się na dane taktyczne, które korweta przejmowała, wykorzystując pasywne czujniki i pobierając informacje z ogólnoukładowych sieci komunikacyjnych. Nie ryzykował natomiast używania własnych aktywnych sensorów, które zdradziłyby jego pozycję komuś, kto akurat by patrzył we właściwym kierunku. Przynajmniej jak dotychczas nie było oznak reakcji na jego ucieczkę.

Uśmiechnął się, wzruszył ramionami; natychmiast dał o sobie znać ból złamanego żebra, słabszy niż poprzednio, gdyż Clavain pamiętał o przyłożeniu przed snem leczniczego tabarda, który kierował na klatkę piersiową pola magnetyczne, stymulujące zrost kości. Mimo to Clavainowi nadal dokuczało bolesne ćmienie, upewniając go, że minione wydarzenia to nie wytwór jego wyobraźni. Na dłoni, w miejscu gdzie skaleczył się do kości nożem piezoelektrycznym, miał plaster. Rana goiła się czysto i nie sprawiała zbytniego bólu.

A więc zrobił to. Gdy się budził, mgliście powracając do rzeczywistości, myślał przez chwilę, że wspomnienia ostatnich wydarzeń to efekt przykrych snów, nawiedzających każdego żołnierza, który ma przynajmniej resztki sumienia, każdego, kto przeżył dostatecznie wiele wojen, uczestniczył w dostatecznie wielu wydarzeniach, by wiedzieć, że to, co w danym momencie wydaje się słuszne, później może się okazać błędem. On podjął działanie, zdradził swoich. To była prawdziwa zdrada, bez względu na szlachetność motywów. Powierzono mu przerażającą tajemnicę, a on nadużył zaufania.

Teraz miał czas jedynie na zgrubną ocenę tego aktu dezercji. Gdy zobaczył flotę ewakuacyjną, zrozumiał, że ma jedyną okazję ucieczki: musi porwać korwetę tam na miejscu. Gdyby z tym zwlekał, na przykład aż do powrotu do Gniazda, Skade na pewno przejrzałaby jego zamiary. I tak już miała pewne podejrzenia, ale trochę czasu zajęłoby jej wydobywanie informacji z jego mózgu — mózgu o nieznanej architekturze, z antycznymi implantami i niemal zapomnianymi protokołami interfejsów neuronowych. Clavain nie mógł jej dać tego dodatkowego czasu.

Działał szybko, świadom, że może już nigdy nie zobaczy Felki. Nie spodziewał się zostać wolnym człowiekiem — nawet żywym człowiekiem — gdy rozpoczął nowy i najniebezpieczniejszy okres swej ucieczki. Znacznie lepiej byłoby, gdyby mógł ją zobaczyć po raz ostatni. I tak by jej nie namówił, by z nim poszła, a nawet gdyby się zgodziła, nie byłby w stanie wszystkiego zorganizować, ale mógłby jej wyjaśnić swoje intencje, pewien, że tajemnica zostanie dochowana. Przypuszczał, że by go zrozumiała, choć niekoniecznie przyznała rację. Nie próbowałaby go jednak odwieść od planów. A przy ostatecznym pożegnaniu może by uzyskał odpowiedź na pytanie, którego nie śmiał nigdy zadać, pytanie, które dotyczy okresu gniazda Galiany i trudnych czasów wojny na Marsie, gdy po raz pierwszy się spotkali. Zapytałby, czy jest jego córką, a ona może by odpowiedziała.

Teraz musi żyć ze świadomością, że nigdy się tego nie dowie, i choć może nie zdobyłby się na odwagę — przecież przez te wszystkie lata tego nie zrobił — to perspektywa permanentnego wygnania i niemożność odkrycia prawdy wydawały mu się ponure i zimne jak kamień.

Muszę się nauczyć z tym żyć, pomyślał.

Już przedtem dopuścił się zdrady, odrzucił jedno życie, a jednak przetrwał to emocjonalnie i fizycznie. Obecnie był starszy, ale nie tak stary i znużony, by po raz wtóry tego nie zrobić. Teraz należało się skupić na sprawach bezpośrednich. Po pierwsze, Clavain przeżył, i to z niewielkimi obrażeniami. Zakładał, że pociski już lecą w jego stronę, ale jeśli je wystrzelono, to zrobiono to długo po porwaniu korwety, bo w innym wypadku pasywne czujniki już by je wykryły. Ktoś — najprawdopodobniej Remontoire — opóźnił akcję na tyle, by dać Clavainowi przewagę. Niewielką, ale to znacznie lepsze niż zmienić się w trupa, w rozszerzającą się chmurę własnych zjonizowanych szczątków. To zasługiwało na smętny uśmieszek. Mogli go jeszcze dopaść, ale przynajmniej nie w pobliżu domu.