Выбрать главу

Była przecięta na pół.

Lina smagnęła ją zapewne od lewego ramienia do prawego biodra, dokładnie po przekątnej korpusu, odcinając nogi i lewą rękę. Pancerze maszynerii otaczały ranę, bieluteńkie brzęczące kraby sprzętu medycznego jak wielkie wypełnione ropą pęcherze. Z maszynerii wychodziły rurki z płynami i znikały w białych panelach stojących obok. Wyglądało to tak, jakby Skade wystawała z białej stalowej poczwarki. Albo jakby była przez nią zjadana, przekształcana w fantasmagoryczne dziwadło.

Delmar…

[Współczuję ci, Skade, ale ostrzegałem…]

Nie rozumiesz. Swoim… stanem… wcale się nie przejmuję. Jesteśmy przecież Hybrydowcami. Wszystko potrafimy naprawić… z czasem. Wiem, że potrafisz mnie zreperować, choć to może potrwać.

Poczuła, że chirurg słucha tego z ulgą.

[To może potrwać…]

Ale mnie to nie urządza. Za parę dni, najwyżej trzy, muszę być na statku.

TRZYNAŚCIE

Ciernia wlekli siłą do gabinetu inkwizytora. Wielkie drzwi, otworzyły się ze skrzypieniem i oto ją zobaczył: stała przy oknie, odwrócona plecami do wejścia. Patrzył na nią spod opuchniętych powiek. Nie spodziewał się, że jest tak drobna i młoda — dziewczyna w stroju dorosłej kobiety. Była ubrana w ciemne spodnie, ciemną skórzaną, zapinaną z boku bluzę, sięgającą prawie do kolan i trochę za dużą. Na nogach miała wysokie lśniące buty, a na dłoniach rękawiczki. Czarne włosy zaczesane do tyłu na karku poskręcały się w małe loczki, przypominające odwrócone znaki zapytania. Ponieważ stała zwrócona do niego bokiem, zobaczył, że ma lekko garbaty nos. Jej karnacja była o ton ciemniejsza niż jego.

Odwróciła się i rzekła do strażnika w drzwiach:

— Możesz nas zostawić samych.

— Proszę pani…

— Powiedziałam, że możesz odejść.

Strażnik zostawił więźnia i wyszedł. Cierń lekko się chwiał. Widział kobietę raz wyraźnie, raz jak za mgłą. Długo patrzyła na niego. Potem przemówiła; ten głos słyszał już z głośnika.

— Dojdziesz do siebie? Przykro mi, że cię pobili.

— Mnie jest dużo bardziej przykro.

— Chciałam się z tobą tylko spotkać.

— W takim razie może powinnaś uważać na to, co się przytrafia twoim gościom — odparł, czując w ustach smak krwi.

— Przejdźmy, proszę. — Wskazała wejście do prywatnego pokoju. — Musimy coś przedyskutować.

— Dziękuję, tu mi dobrze.

— Cierniu, to nie było zaproszenie, nie interesuje mnie twoje samopoczucie.

Zastanawiał się, czy odczytała jego reakcję — minimalne zwężenie źrenic, zdradzające winę. Albo może miała przymocowany do karku laser, próbkujący poziom soli na jego skórze? Z pewnością dobrze się orientowała, co on sądzi o jej zapewnieniach. Może nawet gdzieś w budynku znajdował się trał — mówiono, że w Domu Inkwizycji jest przynajmniej jeden trał, doskonale konserwowany od początku istnienia kolonii.

— Nie wiem, za kogo mnie uważacie.

— Ależ wiesz. Po co te gierki? Chodź ze mną.

Wszedł do mniejszego pokoju bez okien. Rozejrzał się, ale nie zauważył żadnej pułapki, nic nie świadczyło o tym, że to zakamuflowany pokój przesłuchań. Pomieszczenie wyglądało dość przeciętnie. Przy trzech ścianach półki zapchane papierzyskami, na czwartej mapa Resurgamu upstrzona szpileczkami i lampkami. Inkwizytor wskazała mu krzesło przy wielkim biurku, zajmującym znaczną część pokoju. Po drugiej stronie biurka siedziała z lekko znudzoną miną inna kobieta, starsza od inkwizytor. Na szczupłe, ale muskularne ramiona miała narzucony ciężki szarobury płaszcz z kutnerowymi mankietami i kołnierzem. Była w czapce. Uderzyło go to, że obie kobiety mają nieco ptasie cechy — są chude, a jednocześnie zwinne i grubokościste. Nieznajoma za biurkiem paliła papierosa.

Usiadł na krześle, które wskazała mu inkwizytor.

— Kawy?

— Nie, dziękuję.

Kobieta pchnęła ku niemu paczkę papierosów.

— A może zapalisz?

— Bez tego też się obędę.

Podniósł jednak pudełko, odwrócił je i przyjrzał się dziwnym napisom i pieczęciom. Nie wyprodukowano ich w Cuvier. W ogóle nie wyglądały na towar z Resurgamu. Przesunął pudełko z powrotem w stronę kobiety.

— Mogę już iść?

— Nie. Nawet nie zaczęliśmy. — Inkwizytor usiadła na swoim krześle, obok drugiej kobiety, i nalała sobie kawy.

— Poznajmy się. My wiemy, kim jesteś, ale ty chyba niewiele wiesz o nas. Oczywiście masz jakieś informacje na mój temat, ale chyba niezbyt dokładne. Nazywam się Vuilleumier. A to moja współpracownica…

— Irina — wtrąciła starsza kobieta.

— Tak, Irina. A ty jesteś Cierń, człowiek, który ostatnio narobił tyle szkód.

— Nie jestem Cierniem. Władze nie mają pojęcia, kim jest Cierń.

— Skąd wiesz?

— Czytam gazety, jak wszyscy.

— Masz rację. Wydział Zagrożeń Wewnętrznych niezbyt się orientuje, kim jest Cierń, ale tylko dlatego, że bardzo się starałam, żeby ten wydział zmylić. Wyobrażasz sobie, ile wysiłku mnie to kosztowało? Ile starań?

Wzruszył ramionami, usiłował nie okazywać ani zainteresowania, ani zdziwienia.

— To wasz problem, nie mój.

— Oczekiwałam większej wdzięczności. Ale jakoś to przeżyjemy. Rozumiemy twoje uczucia, bo nie masz szerszej perspektywy.

— Szerszej perspektywy?

— Wkrótce do tego dojdziemy. Ale przez chwilę porozmawiajmy o tobie. — Poklepała gruby segregator leżący na brzegu biurka i przesunęła go ku Cierniowi. — Otwórz, proszę, i rzuć okiem.

Patrzył na inkwizytor przez kilka sekund, potem otworzył segregator w przypadkowym miejscu i zaczął chaotycznie przeglądać wpięte kartki. Miał wrażenie, że uchylił wieko koszyka pełnego węży. Była tam cała jego biografia ze szczegółowymi przypisami i odsyłaczami. Prawdziwe imię — Renzo. Życie osobiste, publiczna działalność z ostatnich pięciu lat, ważniejsze akcje antyrządowe, w których uczestniczył, zapisy wypowiedzi, fotografie, ekspertyzy, rozwlekłe raporty.

— Jest co poczytać, prawda? — zauważyła starsza kobieta.

Przerzucił resztę papierów, czując przerażenie, żołądek podszedł mu do gardła. Na podstawie tych materiałów mogliby go wielokrotnie skazać w dziesięciu oddzielnych procesach pokazowych.

— Nie rozumiem — rzekł niepewnie. Nie zamierzał się od razu poddawać, po tak długim czasie, ale nagle wszystko wydało mu się daremne.

— Czego nie rozumiesz, Cierniu? — spytała Vuilleumier.

— To Wydział… Zagrożeń Zewnętrznych, a nie Wewnętrznych. Tobie powierzono znalezienie triumwira. Nie jestem… Wy się nie interesujecie Cierniem.

— Teraz się interesujemy — odparła i upiła łyk kawy.

Druga kobieta zapaliła kolejnego papierosa.

— Chodzi o to, Cierniu, że wraz ze współpracowniczką prowadziłyśmy sabotaż działalności Wydziału Zagrożeń Wewnętrznych. Robiłyśmy wszystko, żeby cię nie schwytano. Dlatego musiałyśmy wiedzieć o tobie przynajmniej tyle co oni, jeśli nie więcej.

Miała dziwny akcent. Nie potrafił go zidentyfikować. Chyba… słyszał go już kiedyś w młodości. Przeczesał swą pamięć, ale bezskutecznie.

— Po co ten sabotaż? — spytał.

— Ponieważ chcemy cię żywego, a nie martwego. — Wykrzywiła twarz w krótkim uśmieszku.

— To mi dodaje otuchy.

— Zaraz ci wyjaśnię, dlaczego — powiedziała Vuilleumier. — Teraz musimy cię wprowadzić w temat, więc słuchaj uważnie.