Выбрать главу

— Czyli złe polecenie, prawda?

Volyova obróciła się, aż jej hełm znalazł się na jednej linii ze świetlną szczeliną.

— To sprawa bardziej fachowa. Jak otworzyłaś panel?

— Stara dobra brutalna siła. A może to nie dość fachowe?

Khouri wcisnęła łom z podręcznego wyposażenia skafandra w coś, co pierwotnie musiało być szeroką na włos szczeliną w poszyciu broni, a potem pchała łom, aż panel się otworzył.

— I jak długo to robiłaś?

— Próbowałam otworzyć, gdy tylko weszłaś do środka, ale dopiero teraz panel ustąpił.

Volyova skinęła głową — była pewna, że panel by nie zareagował, gdyby broń nie uznała, że właśnie należy więźnia wypuścić.

— Świetna robota, Khouri. Jak sądzisz, ile zajmie otwieranie tego na oścież?

Khouri zmieniła pozycję, by przyłożyć większą siłę do łomu.

— Za chwilę wydostanę cię stamtąd. Ale skoro już cię tu w pewnym sensie dopadłam, czy mogłybyśmy dojść do jakiegoś porozumienia w sprawie Ciernia?

— Posłuchaj, Khouri. On dopiero zaczął nam ufać. Pokaż mu ten statek, daj mu nawet najmniejszą wskazówkę na temat tego, kim jestem, a nie zobaczymy go do końca świata. Stracimy go, a wraz z nim jedyną szansę na przeprowadzenie ewakuacji planety w humanitarny sposób.

— Ale w ogóle przestanie nam ufać, jeśli wciąż będziemy szukać pretekstów i nie wpuścimy go na statek.

— Będzie musiał po prostu zaakceptować nasze wyjaśnienia.

Volyova czekała na odpowiedź, a potem zauważyła, że po drugiej stronie szczeliny nikogo nie ma. Znikło ostre niebieskie światło ze skafandra Khouri, a narzędzia nikt nie trzymał.

— Khouri?… — znowu zaczynała się denerwować.

— Ilio… — głos Khouri brzmiał słabo, jakby usiłowała złapać oddech. — Chyba mamy drobny problem.

— Cholera.

Volyova sięgnęła po łom i przeciągnęła narzędzie na swoją stronę luku. Zaparła się i poszerzała otwór, aż stał się na tyle szeroki, że mogła wsadzić w niego hełm. W migoczącym świetle zobaczyła, jak Khouri spada w ciemność, a uprząż skafandra coraz bardziej się od niej oddala. Zobaczyła też przykucniętą na broni wojowniczą sylwetkę serwitora ciężkiej konstrukcji. Modliszkowatą maszyną prawdopodobnie sterował bezpośrednio sam kapitan.

— Ty wredny sukinsynu! To ja zepsułam broń, nie ona…

Khouri znajdowała się teraz bardzo daleko, w połowie drogi do przeciwległej ściany. Jak szybko spadała? Może trzy, cztery metry na sekundę. Niezbyt szybko, ale powłoka skafandra nie ochroni przed uderzeniem. Jeśli Khouri walnie mocno…

Volyova silniej nacisnęła na łom, rozwierając luk jeszcze o kilka centymetrów. Uświadomiła sobie ponuro, że nie zdąży się wydostać. Zajmowało to za dużo czasu. Khouri dotrze do ściany znacznie wcześniej.

— Kapitanie… naprawdę, tym razem przekroczyłeś wszelkie granice.

Pchnęła mocniej. Łom wyślizgnął jej się z rąk, łupnął o bok hełmu i wirując, pomknął w ciemną głębię maszynerii. Volyova syknęła wściekle, wiedząc, że nie ma już czasu na szukanie utraconego narzędzia. Luk miał teraz wystarczającą szerokość — mogłaby się nim przecisnąć, ale musiałaby porzucić uprząż i pakiet podtrzymywania życia. Zdołałaby jakoś przeżyć, ale w żaden sposób nie ocaliłaby Khouri.

— Cholera — powiedziała. — Cholera, cholera, cholera.

Luk rozsunął się całkowicie.

Volyova przeszła przez dziurę i odbiła się nogami od boku broni, pozostawiwszy serwitora za sobą. Nie miała czasu dłużej rozmyślać o tym, co się wydarzyło, ale nasuwał się wniosek, że tylko Siedemnastka lub kapitan mogli otworzyć luk.

Nakazała hełmowi, by opuścił nasadkę radarową na przyłbicę. Wykonała obrót i złapała echo Khouri — dziewczyna spadała wzdłuż długiej osi komory, przez galerię broni. Sądząc z linii jej lotu, musiała już się otrzeć o jeden z torów jednoszynówki.

— Khouri… żyjesz?

— Nadal tu jestem… — Mówiła, jakby była ranna. — Nie mogę się zatrzymać.

— Nie musisz. Już lecę.

Volyova pomknęła za nią między egzemplarzami broni, które znała, ale które nadal były tajemnicze. Echo radarowe stało się wyraźniejsze, przyjęło kształt koziołkującego człowieka. Za nim nadciągała oddalona ściana. Volyova sprawdziła swą szybkość względem niej: sześć metrów na sekundę. Khouri spadała mniej więcej z tą samą szybkością.

Volyowa wydusiła z uprzęży większy ciąg. Dziesięć… dwadzieścia metrów na sekundę. Zobaczyła teraz Khouri — powiększającą się sylwetkę, szarą, lalkowatą, z jedną ręką bezładnie zwisającą. Volyova zastosowała wsteczny ciąg stopniowymi dźgnięciami. Czuła, jak rama potrzaskuje od przeciążeń, które miała przenosić. Pięćdziesiąt metrów od Khouri… czterdzieści. Khouri wyglądała niedobrze: ludzka ręka stanowczo nie powinna wyginąć się w ten sposób.

— Ilio… ta ściana zbliża się okropnie szybko.

— Ja też. Trzymaj się. Może nastąpić małe… — wpadła na nią — … zderzenie.

Na szczęście kolizja nie wyrzuciła Khouri na inny tor. Volyova przytrzymała ją za nieuszkodzoną rękę, odwinęła linę, przyczepiła do pasa Khouri, a potem puściła kobietę. Ściana znajdowała się teraz najwyżej pięćdziesiąt metrów od nich.

Volyova hamowała. Trzymała kciuk na włączniku dysz, nie bacząc na protesty podosoby skafandra. Lina z Khouri naprężyła się do granic wytrzymałości. Khouri wisiała między Volyovą a ścianą. Ale obie zwalniały. Ściana nie mknęła ku nim z tą samą nieuchronnością, co przed chwilą.

— Dobrze się czujesz? — spytała Volyova.

— Chyba coś złamałam. Jak wydostałaś się z broni? Kiedy maszyna mnie odrzuciła, luk był nadal prawie zamknięty.

— Zdołałam poszerzyć otwór. Ale myślę, że ktoś mi pomógł.

— Kapitan?

— Niewykluczone. Ale nie wiem, czy to znaczy, że mimo wszystko jest on całkowicie po naszej stronie.

Skupiła się przez chwilę na locie — zakręcała, utrzymując sztywno linę. Bladozielone duchy trzydziestu trzech sztuk broni kazamatowej wyłoniły się na radarze. Obliczyła trajektorię prowadzącą wśród nich z powrotem do śluzy powietrznej.

— Ciągle nie rozumiem, czemu poszczuł na ciebie serwitora — przyznała Volyova.

— Może chciał nas ostrzec, a nie zabić. Jak mówiłaś, zabić mógł nas już dawno. Możliwe, że po prostu chce nas mieć blisko.

— Wyciągasz daleko idące wnioski z paru faktów.

— Dlatego właśnie myślę, że nie powinniśmy liczyć na pomoc kapitana.

— Nie?

— Jeszcze do jednej osoby możemy się zwrócić o pomoc — zauważyła Volyova. — Do Sylveste’a.

— Och, nie.

— Spotkałaś go raz, wcześniej, w Hadesie.

— Ilio, musiałam umrzeć, by dostać się do tej pieprzonej rzeczy. Nie mam zamiaru tego powtarzać.

— Sylveste ma dostęp do zmagazynowanej wiedzy Amarantinów. Może wiedzieć, jak należy reagować na zagrożenie ze strony Inhibitorów, albo przynajmniej mieć jakieś pojęcie, ile mamy czasu na reakcję. Jego informacje mogą być bardzo istotne, nawet jeśli Sylveste nie zdoła nam pomóc w sensie materialnym.

— Nie ma mowy, Ilio.

— W istocie nie pamiętasz umierania, prawda? A teraz czujesz się doskonale. To nie pozostawia skutków ubocznych.

Głos Khouri brzmiał bardzo niewyraźnie, jak mamrotanie tuż przed zaśnięciem.

— Więc zrób to sama, do cholery, jeśli to takie proste.

Wkrótce — nareszcie! — Volyova zobaczyła blady prostokąt oznaczający śluzę. Zbliżyła się do niego powoli. Przyciągnęła Khouri i położyła ją w śluzie jako pierwszą — ranna kobieta była już nieprzytomna.