[Dla mnie również nie byłoby to przyjemne, zapewniam cię]
Co w takim razie robi ta machina? Czy cała materia w bańce ma zerową bezwładność?
[Nie, nie w obecnym trybie operacyjnym. Radialna skuteczność dławienia zależy od trybu, w którym działa urządzenie. W tej chwili jesteśmy w polu, które działa z odwrotnością kwadratu, czyli tłumienie bezwładności staje się cztery razy bardziej skuteczne za każdym razem, kiedy skracamy odległość od maszyny o połowę; w bezpośrednim sąsiedztwie maszyny mamy prawie nieskończone tłumienie, ale masa inercyjna nigdy nie spada do absolutnego zera. Nie w tym trybie]
Ale istnieją inne tryby?
[Tak. Nazywamy je innymi stanami. Są jednak znacznie mniej stabilne niż tryb obecny] Przerwała, zerkając na Remontoire’a. [Wyglądasz na chorego. Czy mamy wrócić na górę statku?]
Zaraz mi przejdzie. Opowiedz mi więcej o swej magicznej skrzynce.
Skade uśmiechnęła się, równie sztywno jak zwykle, ale, jak uznał Remontoire, z odcieniem dumy.
[Pierwszy przełom uzyskaliśmy w zakresie skutków odwrotnych — stworzyliśmy obszar zwiększonej fluktuacji próżni kwantowej. Nazwaliśmy to stanem jeden. Skutkiem była strefa hiperbezwładności: bańka, w której zamarł wszelki ruch. Była niestabilna i nigdy nie zdołaliśmy powiększyć pola do skali makroskopowej, ale otworzyły się perspektywiczne ścieżki dalszych badań. Gdybyśmy mogli zamrozić ruch, podnosząc bezwładność o wiele rzędów wielkości, otrzymalibyśmy pole zastoju, lub być może nieprzenikalną barierę obronną. Ale chłodzenie — stan dwa — okazało się prostsze technicznie. Niemal wszystkie części układanki trafiły na swoje miejsce]
Tak przypuszczam.
— A istnieje stan trzy? — spytała Felka.
[Stan trzy to osobliwość w naszych obliczeniach i nie spodziewamy się, by był realizowalny fizycznie. Cała masa inercyjna znika. Cała materia w bańce stanu trzy staje się fotonowa: czyste światło. Nie spodziewamy się takiego obrotu sprawy; w najlepszym wypadku pociągnęłoby to za sobą ogromne lokalne pogwałcenie prawa zachowania kwantowego momentu pędu]
— A dalej… po drugiej stronie osobliwości? Czy istnieje stan cztery?
[Teraz wydaje mi się, że usiłujemy prześcignąć samych siebie. Poznaliśmy własności urządzenia w dobrze zbadanej przestrzeni parametrów. Nie ma sensu wdawać się w dzikie spekulacje]
Dokładnie ile testów przeprowadzono?
[„Nocny Cień” wybrano na prototyp: pierwszy statek wyposażony w maszynerię dławiącą bezwładność. Przeprowadziłam kilka testów podczas wcześniejszego lotu, obniżając bezwładność o wielkość mierzalną — wystarczającą, by zmienić nasze zużycie paliwa i sprawdzić skuteczność pola, ale za małą, by przyciągnąć uwagę]
A teraz?
[Pole jest znacznie silniejsze. Efektywna masa statku wynosi dwadzieścia procent tej, którą miał przy opuszczaniu Matczynego Gniazda — stosunkowo mała część statku wystaje przed pole, ale możemy uzyskać lepsze wyniki, po prostu zwiększając siłę pola] Skade klasnęła dłońmi, zbroja skrzypnęła. [Pomyśl, Remontoire — możemy obniżyć naszą masę do jednego procenta albo jeszcze bardziej — rozwijać przyśpieszenie 100 g. Jeśli nasze ciała znajdą się w bańce zdławionej bezwładności, wytrzymamy to. Osiągnęlibyśmy podświetlną szybkość podróżną w parę dni. Subiektywny czas podróży między najbliższymi gwiazdami — poniżej tygodnia. Nie będzie potrzeby zamrażania ludzi. Galaktyka nagle stanie się mniejsza]
Ale nie dlatego to zbudowaliście.
Remontoire wstał. Nadal miał zawroty głowy, oparł się o ścianę. Czuł się tak, jakby był w stanie upojenia alkoholowego. Remontoire od bardzo dawna nie czuł nic podobnego. Wycieczka okazała się dość interesująca, ale teraz chciał już powrócić na górę statku, gdzie krew w jego ciele będzie się zachowywała normalnie.
[Nie jestem pewna, czy cię zrozumiałam, Remontoire]
To na wypadek przybycia wilków — z tej samej przyczyny zbudowałaś flotę ewakuacyjną.
[Nie rozumiem]
Nawet jeśli nie zdołamy z nimi podjąć walki, dostarczyłaś nam przynajmniej środków bardzo, bardzo szybkiej ucieczki.
Clavain otworzył oczy po kolejnym okresie wymuszonego snu. Marzenie o deszczowym spacerze przez szkockie lasy uwiodło go na kilka niebezpiecznych chwil. Powrót do bezprzytomności kusił, ale stare żołnierskie instynkty zmusiły do niechętnego przełączenia się w stan czujności. Musiały powstać jakieś problemy. Poinstruował przedtem korwetę, by go nie budziła, chyba że miała wiadomość użyteczną lub złowróżbną. Szybko rozpoznał sytuację — z całą pewnością zachodził ten drugi przypadek.
Coś go ścigało. Na żądanie korweta udostępniała szczegóły.
Clavain ziewnął i podrapał się po pokrytej bujnym zarostem brodzie. Przez chwilę widział swe odbicie w oknie kabiny i ten widok lekko go zaniepokoił. Miał szalone oczy — wyglądał na maniaka, który właśnie wygramolił się z głębi jaskini. Polecił korwecie przerwać na kilka minut przyśpieszanie, potem nabrał w dłonie nieco wody z kranu, zamknął amebowate krople między dłońmi i spróbował opryskać nimi twarz i ręce. Przygładził brodę oraz czuprynę, po czym znowu spojrzał na swe odbicie. Niewielka poprawa, ale przynajmniej nie sprawiał wrażenia dzikusa.
Wypiął się z uprzęży i zabrał do przygotowywania posiłku. Doświadczenie podpowiadało mu, że kryzysy w kosmosie można podzielić na dwie kategorie: te, które zabijają cię natychmiast, na ogół bez ostrzeżeń, i te, które zostawiają ci sporo czasu na analizę problemu, nawet jeśli znalezienie rozwiązania nie jest zbyt prawdopodobne. Wszelkie oznaki wskazywały, że bieżący kryzys, można analizować już po zaspokojeniu głodu.
Kabinę wypełniła muzyka, jedna z niedokończonych symfonii Quirrenbacha. Popijał kawę i przeglądał wpisy w logu korwety. Z zadowoleniem, lecz bez zdziwienia zobaczył, że od chwili odlotu z komety statek działał bez zarzutu. Ciągle miał dość paliwa na dotarcie do przestrzeni wokółyellowstońskiej, włączając w to przepisowe procedury wchodzenia na orbitę. Z korwetą nie było problemów.
Gdy tylko się dowiedziano o jego odlocie, wysłano przekazy z Matczynego Gniazda, maksymalnie zaszyfrowane, przesyłane na korwetę wąskim promieniem. Korweta odpakowała wiadomości i zmagazynowała w kolejności napływania.
Clavain ugryzł grzankę.
— Odegraj je. Najpierw najstarsze. Potem natychmiast je wymaż.
Zgadywał, jak będą wyglądały pierwsze przekazy: gorączkowe prośby z Matczynego Gniazda, by zawrócił i przyleciał do domu. Kilka pierwszych zaliczyło wątpliwości na jego korzyść. Zakładano w nich — a raczej bez przekonania udawano zrozumienie — że miał usprawiedliwione powody do tego, co wyglądało jak próba przejścia na stronę przeciwnika. Potem dano spokój tej taktyce i po prostu zaczęto mu grozić.
Z Matczynego Gniazda wystrzelono pociski. Zboczył z kursu i je zgubił. Założył, że na tym się skończy. Korweta była szybka. Nic więcej nie mogło go złapać, chyba żeby się skierował w przestrzeń międzygwiezdną.
Ale następny zestaw wiadomości nie pochodził wcale z Matczynego Gniazda. Wysyłano je z miejsca leżącego od Gniazda pod niewielkim, lecz dającym się zmierzyć kątem, a ich fala nośna cały czas przesuwała się ku niebieskiej części widma, jakby nadawano je z ruchomego źródła.
Obliczył przyśpieszenie: półtora g. Przeliczył dane na swym taktycznym symulatorze. Uzyskał potwierdzenie: żaden statek z takim przyśpieszeniem w lokalnym kosmosie nie mógł go dogonić. Poczuł ulgę i przez kilka minut rozważał cel tego pościgu. Czy to chwyt psychologiczny? Nieprawdopodobne. Hybrydowcy nie lubili czczych gestów.