Выбрать главу

Obie kobiety zaprowadziły Ciernia do pomieszczenia w trzewiach „Nostalgii za Nieskończonością”. Jego centralną część zajmował ogromny kulisty aparat projekcyjny, zawieszony pośrodku komnaty jak groteskowa pojedyncza gałka oczna. Cierń nie mógł się pozbyć wrażenia, że ktoś przygląda mu się badawczo, jakby nie tylko oko, lecz cała materia statku studiowała go z ogromnym sowim zainteresowaniem. Potem zaczął dostrzegać szczegóły otoczenia. Wszędzie widział ślady zniszczeń. Nawet sam aparat projekcyjny najwyraźniej przechodził ostatnio prymitywne naprawy.

— Co tu się stało? — zapytał Cierń. — Strzelali tutaj do siebie, czy co?

— Nigdy się tego nie dowiemy — oparła Inkwizytor Vuilleumier. — Widocznie załoga nie była tak jednomyślna, jak nam się wydawało podczas kryzysu Sylveste’a. Te ślady wskazują, że na statku istniały jakieś frakcje, które starły się ze sobą.

— Zawsze podejrzewaliśmy, że tak właśnie było — dodała Irina. — Podskórne niepokoje. Wygląda na to, że zdarzenia wokół Cerberusa-Hadesu wystarczyły, by wzniecić bunt. Załoga wzajemnie się powybijała, pozostawiając statek samemu sobie.

— To nam bardzo na rękę — zauważył Cierń.

Kobiety wymieniły spojrzenia.

— Przejdźmy do rzeczy — rzekła Vuilleumier.

Puściły mu film — holograficzne obrazy rzutowało wielkie oko. Cierń przypuszczał, że to synteza komputerowa, zestawiona na podstawie danych, które statek zebrał z mnogich czujników, z różnych punktów widzenia w rozmaitych pasmach. Film prezentował widok z perspektywy bożego oka, zdolnego objąć całe planety i ich orbity.

— Proszę cię, żebyś przyjął coś do wiadomości — zwróciła się Irina do Ciernia. — To trudne, ale konieczne.

— Mianowicie?

— Cała ludzka rasa balansuje na krawędzi zagłady.

— To mocne stwierdzenie. Mam nadzieję, że potrafisz je uzasadnić.

— Potrafię i zrobię to. Przede wszystkim trzeba zrozumieć, że zagłada, jeśli do niej dojdzie, zacznie się tu i teraz, wokół Delty Pawia. Ale to będzie tylko początek czegoś znacznie większego i krwawszego.

Cierń nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.

— Więc Sylveste miał słuszność. Czy o to chodzi?

— Sylveste nie znał szczegółów, nie rozumiał ryzyka, które podjął. Ale co do jednego miał rację: wierzył, że Amarantini zostali unicestwieni wskutek interwencji z zewnątrz i że miało to związek z ich nagłym pojawieniem się jako cywilizacji podróżującej w kosmosie.

— I nam przydarzy się to samo?

Irina skinęła głową.

— Wydaje się, że tym razem mechanizm będzie inny. Ale nośniki są te same.

— Czyli?

— Maszyny — wyjaśniła Irina. — Niesłychanie stare, podróżujące wśród gwiazd maszyny. Przez miliony lat skrywały się między gwiazdami, czekając, aż następna cywilizacja zakłóci wielką galaktyczną ciszę. Istnieją tylko po to, by wykrywać pojawiające się inteligencje i je dławić. Nazywamy ich Inhibitorami.

— A teraz są tutaj.

— Dowody by na to wskazywały.

Cierń zobaczył, co się wydarzyło dotychczas: eskadrę czarnych maszyn, które przybyły do układu Resurgamu i zabrały się do demontażu trzech światów. Irina podejrzewała, że to prawdopodobnie działalność Sylveste’a je przyciągnęła i że do układu Resurgamu mogą z dalszych okolic galaktyki podążać następne watahy maszyn zaalarmowanych przez rozszerzające się czoło fali tego samego sygnału, który uaktywnił pierwsze maszyny.

Cierń obserwował jak umierają trzy światy. Jeden był metaliczną planetą; trzy pozostałe skalistymi księżycami. Maszyny roiły się i mnożyły na powierzchniach księżyców, przykrywając je warstwą wyspecjalizowanych form przemysłowych. Z równików czkały w kosmos pióra wydobytej materii. Księżyce drążono jak jabłka. Pióra materii kierowano w paszcze trzech kolosalnych maszyn przetwórczych, okrążających te umierające ciała niebieskie. Strumienie oczyszczonej materii, posegregowane według oddzielnych rud, izotopów i stopnia rozdrobnienia, wyrzucano następnie w przestrzeń międzyplanetarną, by leciały łukiem po leniwych parabolach.

— To był tylko początek — powiedziała Vuilleumier.

Pokazały mu, jak strumienie masy z trzech rozmontowywanych księżyców zbiegają się w jednym punkcie przestrzeni. Punkt ten leżał na orbicie największego gazowego giganta układu. Olbrzymia planeta miała osiągnąć ten punkt dokładnie w tym samym czasie co strumienie materii.

— Właśnie wtedy przełączyliśmy swoją uwagę na gazowego giganta — powiedziała Irina.

Machiny Inhibitorów niezwykle trudno było wykryć. Z wielkim wysiłkiem udało się odkryć obecność jeszcze jednego roju maszyn wokół giganta. Długi czas maszyny nie robiły nic — czekały, przygotowane na przybycie strumieni, stu miliardów miliardów ton surowego materiału.

— Nie rozumiem — rzekł Cierń. — Wokół samego gazowego giganta krąży mnóstwo księżyców. Po co rozmontowywać księżyce gdzie indziej, jeśli są potrzebne tutaj?

— Tamte nie są właściwym rodzajem księżyców — wyjaśniła Irina. — Większość księżyców wokół giganta to zaledwie lodowe kule, małe skaliste jądra otoczone skroplonymi lub zestalonymi gazami. Potrzebowali światów metalicznych, a to oznaczało, że trzeba szukać dalej.

— A teraz co mają zamiar zrobić?

— Zbudować coś innego — powiedziała Irina. — Coś jeszcze większego, do czego potrzeba sto miliardów miliardów ton surowca.

Cierń znów spojrzał na oko.

— Kiedy to się zaczęło? Kiedy strumienie materiału dotarły do Roka?

— Trzy tygodnie temu. Ten obiekt zaczyna nabierać kształtów. — Irina postukała w bransoletę na przegubie, zoomując wielkie oko na bezpośrednie sąsiedztwo giganta. Większość planety pozostawała w cieniu. Nad jedyną oświetloną krawędzią — przezierającym sierpem łamanej bieli z bladymi smugami ochry i beżu — sterczał włóknopodobny łuk o rozpiętości wielu tysięcy kilometrów. Irina zoomowała obraz na środek łuku.

— O ile da się stwierdzić, jest to ciało stałe — powiedziała Vuilleumier. — Łuk koła o promieniu stu tysięcy kilometrów. Znajduje się na orbicie równikowej wokół planety i przyrasta na końcach.

Irina znowu powiększyła obraz, ogniskując go dokładnie na środkowym punkcie rosnącego łuku. Było tam wybrzuszenie — i w obecnej rozdzielczości zaledwie plamka o kształcie landrynki. Irina postukała w kontrolki na bransolecie i plamka rozkwitła w szczegółach, wypełniając całą objętość displeju.

— To był samodzielny księżyc — wyjaśniła — lodowa kula o średnicy kilkuset kilometrów. Zmienili jego orbitę nad równikiem w regularny okrąg. Zajęło im to tylko kilka dni, a księżyc nie rozpadł się od naprężeń dynamicznych. Potem machiny wzniosły wewnątrz konstrukcje — musimy przyjąć, że to dodatkowy sprzęt przetwórczy. Jeden ze strumieni materii wpada w księżyc tutaj, przez tę paszczękokształtną strukturę. Trudno nawet spekulować na temat tego, co dzieje się w środku. Wiemy tylko, że z księżyca wystają dwie rurowate konstrukcje — zgodne z kierunkiem jego ruchu po orbicie. W tej skali są cienkie jak wąsy kota, ale naprawdę obie rury mają piętnaście kilometrów grubości. Obecnie wystają z każdej strony księżyca na siedemdziesiąt tysięcy kilometrów i zwiększają swą długość o jakieś dwieście osiemdziesiąt kilometrów na godzinę.

Zauważywszy niedowierzanie Ciernia, Irina potaknęła.

— To prawda. Wszystko, co tu widzisz, powstało w ciągu ostatnich dziesięciu dni standardowych. Mamy do czynienia ze zdolnościami produkcyjnymi przekraczającymi nasze możliwości. Nasze maszyny potrafią zmienić niewielką, bogatą w metal asteroidę w statek kosmiczny w ciągu kilku dni, ale nawet to wydaje się procesem zadziwiająco powolnym w porównaniu z działalnością Inhibitorów.