Gdy oba statki zbliżyły się na mniej niż sto kilometrów, zwolniły i się rozdzieliły. Jeden z nich leciał po łuku, do drugiej półkuli displeju, po czym wznowił manewr zbliżania. Clavain studiował powiększony obraz optyczny bliższego statku. Obraz był rozmyty — optyka „Burzyka” nie miała jakości militarnej — ale wystarczył, by rozwiać wszelkie wątpliwości co do tożsamości statku. Ekran pokazywał cywilny pojazd o talii osy, nieco mniejszy od „Burzyka”. Był jednak ciemny jak noc i upstrzony chwytakami i przyspawanym uzbrojeniem. Postrzępione świecące oznaczenia na kadłubie przypominały czaszki i rekinie zęby.
— Skąd oni przylatują? — spytał Clavain.
— Nikt nie wie — powiedział Xavier. — Gdzieś z okolic Pasa Złomu i Yellowstone, ale co do szczegółów… cholera wie.
— A władze po prostu ich tolerują?
— Władze ni chuja nie mogą poradzić. Ani Demarchiści, ani Konwencja Ferrisvillska. Dlatego wszyscy robią w portki na wieść o banshee. — Xavier mrugnął do Clavaina. — Mówię ci, nawet jak wasi wszystko przejmą, to nie będzie piknik, jeśli nie przegonicie banshee.
— Na szczęście to prawdopodobnie już nie mój problem — odparł Clavain.
Dwa statki podpełzły bliżej, przyszpilając „Burzyka” z obu stron. Optyczny podgląd się wyostrzył. Clavain widział teraz słabe i mocne punkty i analizował uzbrojenie wrażych statków. W głowie przewalały mu się dziesiątki scenariuszy. Przy odległości wroga wynoszącej sześćdziesiąt kilometrów Clavain przemówił cicho i spokojnie.
— Słuchajcie uważnie. Przy tej odległości macie szanse wyrządzić trochę szkód przeciwnikowi, ale tylko wtedy, gdy mnie posłuchacie i zrobicie dokładnie, co powiem.
— Myślę, że powinniśmy go zignorować — oznajmił Xavier.
Clavain oblizał usta.
— Wtedy zginiecie. Antoinette, ustaw następujący wzorzec strzelania w trybie zaprogramowanym z góry i nie ruszaj żadnej z broni, aż dam znak. Możesz być pewna, że banshee mają nas na celownikach i czekają, co zrobimy.
Spojrzała na niego i skinęła głową. Palce zawiesiła nad postumentem sterowania uzbrojeniem.
— Słucham, Clavainie.
— Uderz statek z prawej dwusekundowym impulsem ekscymera, jak najbliżej śródokręcia. Tam znajduje się skupisko czujników; chcemy je unieszkodliwić. Równocześnie steruj szybkostrzelnym działem pociskowym, by dać serię po lewym okręcie, powiedzmy serię megahertzową, utrzymaną przez sto milisekund. To ich nie zniszczy, ale jestem pewien, że uszkodzi tę zębatkową wyrzutnię i powygina chwytne ramiona. W każdym razie sprowokuje ich do reakcji, i o to chodzi.
— O to chodzi?
Już wprowadzała w postument podany wzorzec ostrzału.
— Tak. Widzisz, jak utrzymuje kadłub pod kątem? W tej chwili przyjął pozycję obronną. To dlatego, że jego główne uzbrojenie jest delikatne; teraz, kiedy rozlokował broń, nie chce jej ustawiać w naszym polu rażenia, dopóki nie będzie mógł zadać decydującego ciosu. I myśli, że na początku uderzymy swoimi najcięższymi zabawkami.
— A my tego nie zrobimy. — Twarz Antoinette się rozpogodziła.
— Przeciwnie. Właśnie wtedy ich uderzymy — oba statki — Breitenbachem.
— A jednorazowy graser?
— Trzymaj go w rezerwie. To nasza karta atutowa średniego zasięgu i nie chcemy jej rozgrywać, póki nie znajdziemy się w większym niż teraz niebezpieczeństwie.
— A działo Gatlinga?
— Zatrzymamy je na deser.
— Mam nadzieję, że nie wciskasz nam kitu, Clavain — ostrzegła Antoinette.
Uśmiechnął się szeroko.
— Szczerze wierzę, że nie wciskam wam kitu.
Oba statki wciąż się zbliżały. Teraz było je widać przez okna kabiny: czarne kropki, od czasu do wypuszczające białe lub fioletowe kolce z dysz sterujących. Kropki powiększyły się, wyglądały jak drzazgi. Drzazgi przyjmowały twardy kształt urządzenia mechanicznego, aż Clavain mógł odróżnić jaskrawo świecące ozdoby statków pirackich. Ozdoby włączali dopiero podczas końcowego podejścia, gdy musieli użyć dysz do korekcji szybkości i nie było już szans na ukrycie się na tle ciemności kosmosu. Ozdoby miały wzbudzać strach i przerażenie, jak piracka bandera na starych żaglowcach.
— Clavain…
— Za jakieś czterdzieści pięć sekund, Antoinette. Ale ani chwili wcześniej. Rozumiesz?
— Boję się, Clavainie.
— To naturalne, ale wcale nie oznacza, że za chwilę zginiesz.
Właśnie wtedy poczuli, że statek znowu się zatrząsł. Ów wstrząs prawie się nie różnił od tego, który nastąpił, kiedy ostrzegawczo wystrzelili nabój wodorowy. Tyle że trwał dłużej.
— Co się stało? — zapytał Clavain.
Antoinette się nachmurzyła. — Ja nie…
— Xavier? — warknął Clavain.
— To nie ja, chłopie. To musiał być…
— Bestia! — krzyknęła Antoinette.
— Błagam o wybaczenie, panienko, ale się…
Clavain uświadomił sobie, że statek sam strzelił z megahercowego działa pociskowego. W kierunku lewego banshee, ale o wiele za wcześnie.
„Burzykiem” znowu zatrzęsło. Konsola mostka rozjarzyła się klockami błyskającej czerwieni. Wył sygnał alarmowy. Clavain poczuł ciąg powietrza i zaraz potem szybkie trzaskanie kolejnych grodzi.
— Właśnie dostaliśmy — rzekła Antoinette. — Śródokręcie.
— Macie spore kłopoty — stwierdził Clavain.
— Dziękuję. Sama się tego się domyśliłam.
— Walnij w prawego banshee lase…
„Burzyk” znowu się zatrząsł i tym razem poczerniała połowa świateł na konsoli. Clavain odgadł, że jeden z piratów właśnie ich trafił pociskiem przebijającym, wyposażonym w głowicę elektromagnetyczną. A więc przechwałki Antoinette, że wszystkie krytyczne obwody statku są wykonane w technice optoelektronicznej, okazały się blagą.
— Clavain… — spojrzała na niego dzikimi, przestraszonymi oczyma. — Ekscymery nie reagują.
— Spróbuj obejścia.
Jej palce grały na kontrolkach postumentu, a Clavain patrzył, jak się przesuwa pajęczyna połączeń sieciowych, gdy dziewczyna tłoczyła dane innymi ścieżkami. Statek zatrząsł się ponownie. Clavain spojrzał przez lewe okno, za którym wyłaniał się ogromny banshee, hamując cały czas wstecznym ciągiem. Clavain widział, jak zaczepy i haki się odwijają, oddzielając od kadłuba na swych stawach niczym haczykowate i kolczaste odnóża jakiegoś skomplikowanego czarnego owada, wynurzającego się właśnie z kokonu.
— Pośpiesz się — poganiał Xavier, obserwujący działania Antoinette.
— Antoinette. — Clavain mówił z największym spokojem, na jaki mógł się zdobyć. — Pozwól mi kierować. Proszę.
— Cholera, dobrego…
— Po prostu pozwól mi tym pokierować.
Dyszała ciężko przez pięć czy sześć sekund i tylko na niego patrzyła, po czym odpięła się i wstała z fotela. Clavain skinął głową, przecisnął się obok niej i usadowił przy postumencie sterowniczym.
Już się z nim zaznajomił. Zanim dotknął kontrolek, jego implanty rozpoczęły przyśpieszanie jego subiektywnej świadomości. Wszystko wokół zaczęło zastygać w bezruchu: wyrazy twarzy, pulsowanie sygnałów alarmowych na panelu sterowniczym. Nawet jego dłonie poruszały się jak w smole, a opóźnienie między przesłaniem impulsu nerwowego a reakcją dłoni stało się zupełnie zauważalne. Ale do tego był przyzwyczajony. Robił już wcześniej takie rzeczy, bardzo wiele razy, i oczywiście zawsze uwzględniał niemrawą reakcję własnego ciała.