– Chcę kod źródłowy. Wiem, że go tu nie masz. Ukryłeś go gdzieś w Sieci – pewnie na serwerze FTP zabezpieczonym hasłem, zgadza się?
Wielu hakerów przechowywało swoje programy na serwerach FTP [19]. Mógł to być każdy system komputerowy gdziekolwiek na świecie. Bez dokładnego adresu FTP, nazwy użytkownika i hasła możliwość odnalezienia konkretnego pliku równała się znalezieniu kropki na mikrofilmie w lesie tropikalnym.
Phate wahał się.
– Spójrz na te paluszki… – powiedziała pieszczotliwym tonem Nolan, gładząc jego tępo zakończone palce. Po chwili szepnęła: – Gdzie jest kod?
Phate pokręcił głową.
Błysnął młotek, opadając na mały palec Phate’a. Gillette nie słyszał nawet uderzenia. Usłyszał tylko ochrypły wrzask.
– Mogę to robić cały dzień – rzekła spokojnie Nolan. – To nie kłopot, na tym polega moja praca.
Nagle twarz Phate’a wykrzywił grymas wściekłości. Przyzwyczajony, że to on ma nad wszystkim kontrolę, mistrz gier MUD był teraz zupełnie bezradny.
– Pierdol się. – Zaśmiał się krótko. – I tak nie znajdziesz chętnego, który ci to zrobi. Jesteś lamerem. Starą cyberpanną – masz przed sobą dość gówniane życie.
Błysk gniewu w jej oczach zniknął równie szybko, jak się pojawił. Znów uniosła młotek.
– Nie, nie! – krzyknął Phate. Głęboko nabrał powietrza. – Dobrze… – Podał jej numery adresu internetowego, nazwę użytkownika i hasło.
Nolan wyciągnęła telefon komórkowy i wcisnęła przycisk. Ktoś po drugiej stronie odebrał natychmiast. Przekazała tej osobie szczegóły, które podał Phate, a potem powiedziała:
– Zaczekam. Sprawdź to.
Pierś Phate’a unosiła się i opadała. Zamrugał oczami, powstrzymując łzy bólu. Potem spojrzał w stronę Gillette’a.
– Patrz, Valleyman, akt trzeci. – Wyprostował się lekko, przesuwając zakrwawioną dłoń o dwa cale. Skrzywił się. – Gra nie potoczyła się dokładnie tak, jak myślałem. Zdaje się, że mamy zaskakujące zakończenie.
– Cicho – mruknęła Nolan.
Ale Phate, nie zwracając na nią uwagi, mówił dalej do Gillette’a urywanym głosem:
– Chcę ci coś powiedzieć. Słuchasz? „Rzetelnym bądź sam względem siebie, a jako po dniu noc z porządku idzie, tak za tym pójdzie, że i względem drugich będziesz rzetelnym”. – Na moment zaniósł się kaszlem. – Uwielbiam sztuki. To z „Hamleta”, mojej ulubionej. Zapamiętaj ten fragment, Valleyman. To rada czarodzieja. „Rzetelnym bądź sam względem siebie”.
Słuchając kogoś przez telefon, Nolan zmarszczyła brwi. Ramiona opadły jej bezradnie i rzuciła do słuchawki:
– Zaczekaj.
Odłożyła telefon na bok i znów chwyciła młotek, mierząc piorunującym spojrzeniem Phate’a, który – choć półprzytomny z bólu – śmiał się słabo.
– Sprawdzili ten serwer – powiedziała – i okazało się, że to konto e-mailowe. Kiedy otworzyli pliki, program komunikacyjny wysłał coś na uniwersytet w Azji. To był Trapdoor?
– Nie wiem, co to było – wyszeptał, patrząc na pogruchotaną i zakrwawioną rękę. Smutek ustąpił miejsca zimnemu uśmiechowi. – Może podałem ci zły adres.
– To podaj mi dobry.
– Po co ten pośpiech? – spytał z okrutnym uśmieszkiem. – Masz randkę z kotem w domu? Chcesz zdążyć na swój ulubiony program telewizyjny? Umówiłaś się na wino… ze sobą?
Znów na moment straciła nad sobą panowanie i walnęła go młotkiem w rękę.
Phate ponownie wrzasnął.
Powiedz jej, pomyślał Gillette. Na litość boską, powiedz jej!
Ale on milczał przez ciągnące się w nieskończoność pięć minut, bo tyle trwała tortura; młotek wznosił się i opadał, miażdżąc kości palców. W końcu Phate miał już dosyć.
– Dobrze. – Podał jej następny adres, nazwę i hasło.
Nolan przekazała przez telefon nowe dane osobie na drugim końcu. Zaczekała kilka minut.
– Sprawdź wiersz po wierszu, potem uruchom kompilator i zobacz, czy jest prawdziwy – odezwała się.
Czekając na odpowiedź, przyglądała się kolekcji komputerowych staroci. Od czasu do czasu w jej oczach błyskało uznanie – a nawet zachwyt – na widok poszczególnych eksponatów.
Pięć minut później odezwał się jej towarzysz po drugiej stronie telefonu.
– Dobrze – odparła Nolan, najwyraźniej uspokojona, że kod źródłowy okazał się prawdziwy. – Teraz wróć na ten serwer FTP i przejmij root. Sprawdź logi ładowania i pobierania. Zobacz, czy nie przesłał kodu gdzie indziej.
Gillette zastanawiał się, z kim rozmawiała. Przegląd i kompilacja tak skomplikowanego programu jak Trapdoor w normalnych warunkach musiałyby trwać wiele godzin; Gillette przypuszczał, że pracuje nad tym duża grupa ludzi, korzystając z dedykowanych superkomputerów.
Po chwili Nolan otrzymała odpowiedź.
– W porządku. Spal ten serwer i wszystko, z czym się łączy. Najlepiej Infekt IV… Nie, mam na myśli całą sieć. Nie obchodzi mnie, czy ma połączenie z Noradem, czy systemem kontroli lotów. Spal wszystko.
Działanie wspomnianego przez nią wirusa przypominało pożar buszu. Metodycznie zniszczy zawartość wszystkich plików serwera FTP, na którym Phate przechowywał kod źródłowy, a także wszystkie maszyny podłączone do serwera. Infekt IV zmieni dane w tysiącach maszyn w nierozpoznawalny ciąg przypadkowych znaków, z których nie sposób będzie złożyć żadnej informacji mającej jakikolwiek związek z Trapdoorem, nie mówiąc już o odtworzeniu kodu źródłowego.
Phate zamknął oczy i oparł głowę o kolumnę.
Nolan wstała i z młotkiem w ręce podeszła do Gillette’a. Haker obrócił się na bok, usiłując odczołgać się dalej, lecz po serii wstrząsów elektrycznych wciąż nie panował nad ciałem i znów upadł na podłogę. Patricia nachyliła się nad nim. Gillette utkwił spojrzenie w młotku. Potem przyjrzał się jej uważniej i zauważył, że jej włosy u nasady mają trochę inny kolor i że Patricia Nolan nosi zielone soczewki kontaktowe. Pod grubym makijażem, który nadawał jej twarzy niezdrową ziemistość, można było dostrzec rysy szczupłej osoby. Co zapewne oznaczało, że podobnie jak Phate wypchała sobie ubranie, aby optycznie dodać sobie ze trzydzieści funtów i zamaskować niewątpliwie gibkie i muskularne ciało.
Potem zwrócił uwagę na jej ręce.
Palce… opuszki zdawały się połyskiwać matowo. Gillette zrozumiał: cały czas, gdy nakładała odżywkę do paznokci, smarowała nią także opuszki, aby nie pozostawiać odcisków palców.
Ona też stosowała wobec nas socjotechnikę. Od pierwszego dnia.
– Już od dawna go szukałaś, prawda? – szepnął Gillette. Nolan skinęła głową.
– Od roku. Odkąd dowiedzieliśmy się o Trapdoorze.
– „My” czyli kto?
Nie odpowiedziała, ale nie musiała. Gillette przypuszczał, że nie pracuje w Horizon On-Line – ani w ogóle w Horizon – ale w konsorcjum dostawców Internetu, które zatrudniło ją, żeby odnalazła kod źródłowy Trapdoora, najpotężniejszego programu dla podglądaczy, który dawał niczym nieograniczony dostęp do życia niczego niepodejrzewających użytkowników. Szefowie Nolan nie chcieli używać Trapdoora, ale napisać chroniące przed nim szczepionki, a potem zniszczyć albo poddać kwarantannie program, który stanowił ogromne zagrożenie dla wartego biliony dolarów przemysłu. Gillette wyobrażał sobie, jak szybko abonenci rezygnowaliby z usług swoich dostawców internetowych i nigdy więcej nie wchodzili już do Sieci, gdyby się dowiedzieli, że hakerzy mogą swobodnie szperać w ich komputerach i poznać każdy szczegół ich życia. Okraść ich. Obnażyć. A nawet zniszczyć.