Выбрать главу

-  U nas nigdy nie brak turystów. Chyba morze musiałoby pochłonąć miasto, żeby nikt do nas nie przyjechał... aito nie jest pewne!

W dole schodów czekała długa, wspaniała gondola z siedzeniami wyściełanymi amarantowym aksamitem wyszywanym złotą nicią. Otaczał ją wianuszek dzieci i ciekawskich: nieczęsto widywano takie piękne gondole przed dworcem. Gondolier, wielki rudzielec, smukły jak brzoza, z wielkim oddaniem rzucił się za zgubą i wyłowił kapelusz Zachariasza z wody, po czym zawołał:

-  Witaj w domu, książę! To dla nas wielki dzień i wielka radość!

Morosini ścisnął mu dłoń.

-  Dziękuję ci, Zian! Masz rację, to przepiękny dzień. Nawet jeśli słońce się gniewa.

W tej chwili słońce zabłysło na chwilę nad zieloną kopułą San Simone, jakby chciało przyjacielsko mrugnąć okiem. Aldo chłonął morskie powietrze, podczas gdy Zian przeskoczywszy lekko na ogon czarnego „skorpiona" ozdobionego czerwonozłotymi siatkami, jednym ruchem długiego wiosła skierował go na sam środek Canale Grande, defilując przed rzędem koronkowych, kamiennych pałaców.

Książę powtarzał w pamięci ich nazwy, jakby chcąc się upewnić, że nie zniknęły podczas jego nieobecności: Vendramin-Calergi, Fontana, Pesaro, Sagredo, dwa Cornery, Cà d'Oro, Manin, w którym przyszedł na świat ostatni doża, Dandolo, Loredano, Grimani, Papadopoli, Pisani, Barbarigo, Mocenigo, Rezzonico, Contarini... Siedziby te otwierały przed podróżnym Złotą Księgę Wenecji, ale przede wszystkim oznaczały rodzinę i przyjaciół. Do twarzy im było z poranną mgłą, która miłosiernie ukrywała gdzieniegdzie odpadający tynk czy spękany mur... Wreszcie, za drugim zakrętem tej długiej, wodnej arterii ukazała się renesansowa fasada zwieńczona dwoma strzelistymi obeliskami z białego marmuru, na którego widok Morosi-ni otrząsnął się z zamyślenia. Nareszcie w domu...

-  Cecina już czeka - rzucił Zachariasz. - Cała się wystroiła na pana przyjazd.

Mam nadzieję, że się panu spodoba.

W rzeczy samej, u stóp wysokiego sklepionego portalu, od którego prowadziły długie białe schody znikające w zielonej wodzie, stały trzy kobiety podobne do zestawu kominkowego: ta w środku, bardziej okrągła, wyglądała jak przysadzisty zegar, a dwie po bokach - dwa smukłe świeczniki.

-  A zatem, pośpieszmy się! - rzucił Aldo, spoglądając z rozbawieniem na odświętną suknię z czarnego jedwabiu z mocno zaprasowanymi plisami i koronkowy czepek zdobiący kucharkę. - Cecina długo nie wytrzyma w tym odświętnym stroju. Twierdzi, że to szkodzi jej inspiracji, a ja od wielu miesięcy marzę o porządnym śniadaniu!

-  Niech pan będzie spokojny! Wczoraj cztery razy wysyłała mnie na San Servolo, aby kupić największe scampi i najświeższą botega. Ale ma pan rację: lepiej pohamować zły humor Ceciny!

To nie ulegało wątpliwości. Humory Ceciny były tak samo znane w pałacu Morosinich, jak jej talenty kulinarne, jej szalona hojność i niesamowity przyodziewek. Urodzona u stóp Wezuwiusza, była jak gorąca lawa, wrząca i popędliwa, co w Wenecji czyniło z niej pewien ewenement. Ludzie byli tu bardziej stateczni i powściągliwi.

Stanowiła najważniejszą pamiątkę przywiezioną przez matkę Alda z podróży poślubnej. Hrabina Morosini natknęła się na nią w zaułku Neapolu rozpaczającą nad ciałem brata, ofiarą jednej z band grasujących w biednych dzielnicach. Cecina prócz brata nie miała nikogo i sama o mały włos uniknęła podobnego losu.

Ogarnięta współczuciem dla biednej kobiety, księżna Izabela postanowiła wziąć ją do siebie na służbę.

Wenecja przypadła do gustu małej neapolitance pomimo klimatu, jak dla niej niezbyt rozweselającego, i chłodnych mieszkańców, ale rzymski profil i gorące, czarne oczy młodego Zachariasza, który wtedy był drugim służącym, szybko ujęły ją za serce.

Kiedy pojawiła się oczywista wzajemność, ożeniono ich pewnego letniego dnia w kaplicy pałacyku, który rodzina Morosini posiadała nad brzegami Brenty. Na przyjęciu weselnym Zachariasz wypił za dużo valpolicella, dlatego podczas nocy poślubnej Cecina, wystawiona na pastwę lubieżnych instynktów pijaka, sprała świeżo poślubionego kijem od szczotki i zanurzyła jego głowę w cebrzyku z zimną wodą. A następnie udała się do kuchni, by przygotować najczarniejszej, najmocniejszej, najbardziej zawiesistej i pachnącej kawy, jaką kiedykolwiek było mu dane pić. Tak potraktowany szybko oprzytomniał i zapomniawszy o laniu szczotką, na kolanach prosił wybrankę o wybaczenie.

Od tamtej pamiętnej nocy 1884 roku w małżeństwie Pierlunghi przekleństwa i złorzeczenia mieszały się z pocałunkami i czułymi słówkami oraz specjalnymi daniami, które Cecina przygotowywała po kryjomu dla swojego męża, kiedy kucharka pałacowa poszła spać, gdyż w tamtych czasach Cecina zajmowała posadę pokojówki.

Zachariasz przepadał za tymi kolacyjkami we dwoje, ale pewnego wieczoru zdarzyło się, że książę Enrico, ojciec Alda, wrócił ze swojego kółka wcześniej niż zwykle i wiedziony smakowitym zapachem dochodzącym z kuchni odkrył, co się święci. Mimo to najzwyczajniej w świecie zasiadł przy stole razem z Zachariaszem, poprosił o talerz, kieliszek i wziął udział w tajemnej uczcie. Tydzień potem wściekła kucharka cisnęła swój fartuch na głowę intrygantki, która porzuciwszy insygnia pokojówki, objęła panowanie wśród książęcych rondli i garnków i przywództwo nad kuchennym personelem z całkowitym i pełnym błogosławieństwem państwa domu.

Księżna Izabela, pochodząca z bardzo szlachetnej i starej rodziny książąt de Montlaure z Langwedocji, często prosiła Cecinę o przygotowywanie potraw według przepisów z tamtej strony Alp. Dzięki temu dzieciństwo Alda uprzyjemniały pyszne suflety, na przemian z chrupiącymi lub rozpływającymi się w ustach tartami, kremami i wszystkimi tymi cudami, które mogą powstać w kuchni, kiedy kapłanka sanktuarium postanowi dogadzać stołownikom. A że nie było dane Cecinie doczekać się dziecka, wszystkie macierzyńskie uczucia skupiła na młodym paniczu, który nie mógł się z tego powodu uskarżać.

Książę i księżna dużo podróżowali, toteż Aldo często zostawał w pałacu sam. Spędzał wtedy błogie godziny, siedząc w kuchni na taborecie, przyglądając się, jak Cecina oddaje się smacznej alchemii, jak beszta i łaje kuchcików, a przy tym wyśpiewuje wielkim głosem arie operowe i pieśni neapolitańskie, których znała nieskończoną ilość. Trzeba ją było widzieć przystrojoną wielobarwnymi wstążkami na modłę neapolitańską i udrapowaną, pod śnieżnobiałym fartuszkiem z perkalu, w kolorowych fatałaszkach poszerzanych w miarę, jak figura ich coraz grubszej właścicielki zbliżała się do kształtu kuli.

Pomimo tylu atrakcji Aldo nie spędzał całego życia w kuchni. Przydzielono mu francuskiego nauczyciela, Hieronima Buteau, młodego Burgundczyka o światłym umyśle, który starał się przelać posiadaną wiedzę do głowy ucznia, ale w porządku nieco chaotycznym. Mieszał Greków i Rzymian, Dantego i Moliera, Byrona i faraonów, Szekspira i Goethego, Mozarta i Beethovena, Musseta, Stendhala, Chopina, Bacha i romantyków niemieckich, królów Francji, weneckich dożów i cywilizację Etrusków, boską surowość sztuki romańskiej i szaleństwa renesansu, Erazma i Karte-zjusza, Spinozę i Racine'a, słowem wszystko, co kotłowało się w jego głowie, mając nadzieję, że uczyni z chłopca prawdziwego erudytę. Wprowadził go też w niektóre interesujące kwestie matematyki, fizyki i nauk biologicznych, lecz przede wszystkim w historię kamieni szlachetnych, które darzył niezwykle silnym uczuciem. Jego staraniem, w wieku osiemnastu lat, młody Morosini władał pięcioma językami, umiał odróżnić ametyst od turmalinu, beryl od korundu, piryt miedziany od samorodka złota, czy orvieto od lacrima--christi.

Oczywiście królestwo Ceciny także zainteresowało nauczyciela. Kucharka stała się wdzięcznym słuchaczem jego niezwykłych popisów krasomówczych przerywanych miłą degustacją. Ale bakałarz nigdy nie przekroczył granic przyzwoitości. Efekt tego był taki, iż Hieronim Buteau, który przybył do Wenecji chudy jak tyczka, znacząco przybrał na wadze.