Выбрать главу

Wślizguję się na łóżko, które jest wąskie, ale nie aż tak, żebyśmy nie mogły się na nim zmieścić we dwie. Kładę głowę na piersi Kate, tak blisko cewnika, że widzę płyn, który wsącza się przez rurkę do jej żył. Jesse wcale nie wie, o co chodzi. Nie przyszłam do Kate po to, żeby poprawić sobie nastrój. Przyszłam dlatego, że bez niej nie potrafię sobie przypomnieć, kim jestem.

CZWARTEK

Mówię ci, że gwiazdy ślą złowieszcze sygnały,

A ty, gdybyś była rozsądna,

Nie odwracałabyś się do mnie ze słowami:

„Ta noc jest cudowna”.

D.H. Lawrence, „Pod dębem”

BRIAN

Kiedy przychodzi wezwanie, z początku nigdy nie wiadomo, czy jedziemy gasić wulkan czy ognisko. Dziś w nocy światło na piętrze remizy zapaliło się o godzinie drugiej czterdzieści sześć. Włączył się też sygnał alarmowy, ale on tak naprawdę nigdy do mnie nie dociera. Nim upłynęło dziesięć sekund, byłem już ubrany i wyszedłem z pokoju. W dwudziestej sekundzie wciskałem się w kombinezon, miałem na ramionach długie elastyczne szelki od spodni, a na plecach żółwią skorupę kurtki. Pod koniec drugiej minuty od włączenia alarmu nasz wóz pędził już ulicami Upper Darby. Prowadził Cezar. Z tyłu siedzieli Paulie, ratownik, i Red, odpowiedzialny za obsługę hydrantu.

Kilka chwil później zaczęliśmy racjonalnie myśleć. Sprawdziliśmy aparaty tlenowe, naciągnęliśmy rękawice. Zadzwonił dyspozytor i podał adres: Hoddington Drive. Paliła się albo konstrukcja budynku, albo pokój i sprzęty domowe. Poleciłem Cezarowi skręcić w lewo. Hoddington to zaledwie osiem przecznic od mojego domu.

Dom przypominał paszczę smoka ziejącego ogniem. Cezar objechał budynek dookoła, żebym mógł obejrzeć go z trzech stron. Wysypaliśmy się z wozu i przez jedną chwilę mierzyliśmy wzrokiem ogień, czterech Dawidów naprzeciwko Goliata.

– Podaj wodę do dwuipółcalowego węża – poleciłem operatorowi motopompy, którym dzisiaj był także Cezar.

Podbiegła do mnie kobieta ubrana jedynie w koszulę nocną, zapłakana, z trójką dzieci uczepionych rąbka jej ubrania.

– iMija! – krzyknęła przeraźliwie, wymachując ręką. – iMija!

– Dónde está? – Stanąłem wprost przed nią, tak żeby nie widziała nic oprócz mojej twarzy. – Cuantos años tiene?

Wskazała okno na drugim piętrze.

– Tres – załkała.

– Kapitanie – zawołał Cezar. – Jesteśmy gotowi.

Usłyszałem zbliżające się wycie syreny drugiego wozu, naszego wsparcia.

– Red, wybij otwór do oddymiania w północno – wschodnim narożniku dachu. Paulie, zabierz się do gaszenia, kiedy tylko będzie można. Na drugim piętrze jest mała dziewczynka. Idę po nią.

To nie była krótka piłka, tak jak na filmach, gdzie główny bohater rzuca się bohatersko w płomienie i wychodzi z nich z Oscarem. Gdybym po wejściu do budynku stwierdził, że runęły schody… Że konstrukcja grozi zawaleniem… Że temperatura jest już tak wysoka, że wszystko zajmuje się ogniem… Wtedy byśmy się wycofali. Bezpieczeństwo ratownika ma pierwszeństwo przed bezpieczeństwem ofiary.

Zawsze.

Jestem tchórzem. Bywa, że po pracy zostaję w remizie. Zamiast jechać od razu prosto do domu, zwijam węże albo parzę świeżą kawę dla kolegów z następnej zmiany. Często zastanawiałem się, dlaczego najlepiej odpoczywam w miejscu pracy, pracy, której specyfika polega na tym, że bardzo często zrywam się z łóżka dwa albo trzy razy w ciągu nocy. I chyba już wiem dlaczego: tutaj, w remizie, nie muszę się martwić, że zdarzy się jakiś wypadek, bo wypadki mają to do siebie, że się zdarzają. Kiedy przekraczam próg domu, zaczynam się przejmować na zapas – tym, co może się wydarzyć.

Kiedy Kate była w drugiej klasie, narysowała kiedyś obrazek przedstawiający strażaka z aureolą dookoła głowy. Powiedziała przy całej klasie, że jej tata będzie musiał pójść do nieba, bo gdyby poszedł do piekła, to zgasiłby tam wszystkie ognie.

Wciąż jeszcze mam ten obrazek.

Wbijam tuzin jajek do miski i sięgam po ubijaczkę. Bekon na patelni zaczyna skwierczeć, a blacha już się grzeje; dziś na śniadanie będą omlety. Strażacy jedzą razem – a przynajmniej siadają razem do stołu, bo z reguły kiedy tylko zaczynają jeść, po chwili zaczyna wyć alarm. Chcę zrobić frajdę moim chłopcom, którzy w tej chwili zmywają z siebie pod prysznicem wspomnienia dzisiejszej nocy. Słyszę za sobą kroki.

– Przystaw sobie krzesło – wołam przez ramię, nie oglądając się. – Zaraz będzie gotowe.

– Dziękuję serdecznie, ale nie skorzystam – słyszę kobiecy głos. – Nie chcę się narzucać.

Odwracam się z łopatką w ręce. Dźwięk kobiecego głosu w tym miejscu to niecodzienne zjawisko. Niezwykłości dodaje mu jeszcze fakt, że właścicielka głosu zjawiła się w remizie tak wcześnie rano, zaledwie kilka minut przed siódmą. Jest niewysoka, a burza jej loków przywodzi mi na myśl pożar lasu. Na palcach migoczą niezliczone srebrne pierścionki.

– Kapitan Fitzgerald? Witam. Jestem Julia Romano, kurator procesowy wyznaczony do sprawy Anny.

Słyszałem o niej od Sary: to jest kobieta, której będzie słuchać sędzia, kiedy przyjdzie co do czego.

– Pięknie pachnie. – Uśmiecha się do mnie, podchodząc i wyjmując mi z ręki łopatkę. – Kiedy ktoś robi jedzenie, nie mogę spokojnie się przyglądać. Muszę pomagać. Mam taką wadę genetyczną. – Szpera w lodówce i wyciąga ostatnią rzecz, jaka przyszłaby mi do głowy: słoik chrzanu. – Chciałam poprosić pana o kilka minut rozmowy.

– Nie ma sprawy.

Chrzan?

Julia Romano wrzuca sporą łyżkę chrzanu do ubitych jajek. Z półki w przyprawami zdejmuje skórkę pomarańczową i chili, dosypuje do mieszanki.

– Jak się czuje Kate? – pyta.

Wylewam na blachę porcję ciasta, czekam, aż pojawią się bąbelki. Odwracam omlet; pod spodem jest równo przypieczony na brąz. Jest rano, ale zdążyłem już porozmawiać z Sarą. Kate miała spokojną noc, w przeciwieństwie do mojej żony. Ale to nic takiego. To był tylko Jesse.

Podczas pożaru budynku zawsze następuje jeden moment krytyczny, kiedy albo uda się opanować ogień, albo to ogień opanuje wszystko, czego tylko dotknie. Z sufitu zaczynają odpadać płaty farby, klatka schodowa pożera żywcem samą siebie, dywan z włókna syntetycznego klei się do butów i tak po kolei, aż w końcu trzeba się wycofać i przypomnieć sobie starą prawdę, że każdy ogień musi kiedyś się wypalić, nawet bez naszej pomocy.

Teraz właśnie nadszedł taki czas, kiedy ogień otoczył mnie z sześciu stron. Wprost przed sobą mam chorą Kate. Za mną stoją Anna i jej adwokat. Jesse, kiedy nie pije na umór, to dla odmiany ćpa. Sara desperacko szuka ratunku. Co więc robię? Chowam się za moim sprzętem. Ręce mam pełne haków, łomów, żelaznych drągów – narzędzi przeznaczonych do niszczenia, gdy tymczasem najbardziej jest mi potrzebna solidna lina, którą mógłbym powiązać nas wszystkich w jedną całość.

– Kapitanie… Brian! – krzyk Julii Romano odrywa mnie od własnych myśli i ponownie jestem na środku kuchni szybko wypełniającej się dymem. Julia podbiega i spycha z blachy przypalone ciasto.

– Boże! – Wrzucam do zlewu zwęglony krążek, który niedawno był omletem. Po chwili dobiega mnie stamtąd jego wściekły syk. – Przepraszam.

Dziwną moc ma to słowo; potrafi w mgnieniu oka odmienić cały krajobraz, jak zaklęcie „Sezamie, otwórz się!”.

– Dobrze, że są jeszcze jajka – mówi Julia Romano.

W płonącym domu trzeba kierować się szóstym zmysłem, bo inne zawodzą. Nic nie widać w gęstym dymie. Nic nie słychać, bo huk ognia zagłusza wszystko. Niczego nie wolno dotykać, bo to grozi śmiercią.