– Proszę wejść.
Weszliśmy z Katy do salonu i stanęliśmy jak wryci, zaskoczeni tym, co zobaczyliśmy.
Księżna Di była wszędzie. Cały pokój był zasłany, wytapetowany, wyłożony rozmaitymi drobiazgami związanymi z księżną Dianą. Oczywiście znajdowały się tam zdjęcia, ale także komplety do herbaty, pamiątkowe plakietki, haftowane poduszki, lampy, figurki, książki, naparstki, kieliszki (cóż za szczególny przejaw szacunku), szczoteczki do zębów (fe!), latarki, okulary przeciwsłoneczne, solniczki i pieprzniczki, co tylko chcesz. Zdałem sobie sprawę z tego, że piosenka, którą słyszymy, to nie oryginalny klasyczny utwór Eltona Johna i Berniego Taupina, ale jej nowsza aranżacja stworzona ku czci lady Di, żegnająca „naszą Angielską Różę”. Czytałem gdzieś, że ta wersja ku pamięci księżnej Diany była najlepiej sprzedającym się singlem w historii. To coś mówi, chociaż nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć co. Rose Baker zapytała:
– Pamiętacie, kiedy zginęła księżna Diana?
Spojrzałem na Katy. Ona na mnie. Oboje kiwnęliśmy głowami.
– Czy pamiętacie, jak opłakiwał ją cały świat? Ponownie skinęliśmy głowami.
– Dla większości ludzi ten żal i żałoba były przejściowe. Minęły po kilku dniach, może po tygodniu lub dwóch. A potem – pstryknęła palcami jak magik, a jej oczy wydawały się przy tym jeszcze większe – zapomnieli o niej. Jakby nigdy nie istniała.
Popatrzyła na nas, czekając na pokorne potwierdzenie. Z trudem powstrzymałem chichot.
– Jednak dla niektórych z nas Diana, księżna Walii, była prawdziwym aniołem. Może za dobrym dla tego świata. Nigdy jej nie zapomnimy. Będziemy zawsze palić świeczkę.
Otarła łzę. Na usta cisnęła mi się sarkastyczna uwaga.
– Proszę – powiedziała – usiądźcie. Macie ochotę na filiżankę herbaty? Oboje z Katy uprzejmie odmówiliśmy.
– A może biszkopta?
Wyjęła talerz w biszkoptami w kształcie – oczywiście – profili księżnej Diany. Włącznie z koroną. Wymówiliśmy się jeszcze uprzejmiej, nie mając ochoty żywić się martwą lady Di. Postanowiłem wziąć byka za rogi.
– Pani Baker – zapytałem – czy pamięta pani siostrę Katy, Julie?
Tak, oczywiście. – Odstawiła talerz z biszkoptami. Pamiętam wszystkie dziewczęta. Mój mąż, Frank, który uczył tu angielskiego, zmarł w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym roku. Nie mieliśmy dzieci. Wszyscy członkowie mojej rodziny umarli. Ten akademik i te dziewczęta przez dwadzieścia sześć lat były całym moim życiem.
– Rozumiem – powiedziałem.
– A Julie… No cóż, późną nocą, kiedy leżę w łóżku, jej twarz staje mi przed oczami częściej niż inne. Nie tylko dlatego, że była wspaniałym dzieckiem – a była nim – ale oczywiście z powodu tego, co się z nią stało.
– Ma pani na myśli zabójstwo? – spytałem niepotrzebnie, ale byłem nowicjuszem w tej robocie. Chciałem tylko, żeby nie przestawała mówić.
– Tak. – Rose Baker wzięła Katy za rękę. – Co za tragedia. Tak mi przykro.
– Dziękuję pani – powiedziała Katy.
Chociaż to może zabrzmieć okrutnie, ale mimo woli pomyślałem: tragedia, owszem, ale skoro mowa o żalu, to gdzie w tej powodzi pamiątek po księżnej Dianie jest zdjęcie Julie albo fotografie męża lub członków rodziny Rose Baker?
– Pani Baker, czy pamięta pani inną dziewczynę, niejaką Sheilę Rogers? Ona też należała do korporacji.
Skrzywiła się lekko i odparła krótko:
– Tak. – Wyprostowała się. – Owszem, pamiętam. Sądząc po jej reakcji, nic nie wiedziała o morderstwie.
Postanowiłem na razie nic jej nie mówić. Najwyraźniej miała jakieś kłopoty z Sheilą i chciałem się dowiedzieć, na czym polegały. Potrzebowałem szczerych odpowiedzi. Gdybym teraz powiedział jej, że Sheila nie żyje, mogłaby próbować osłodzić gorzką prawdę. Zanim zdążyłem się odezwać, pani Baker powstrzymała mnie, podnosząc rękę.
– Czy mogę o coś zapytać?
– Oczywiście.
– Dlaczego wypytujecie mnie właśnie teraz? – Spojrzała na Katy. – To wszystko wydarzyło się tak dawno temu.
Katy przejęła pałeczkę.
– Usiłuję dowiedzieć się prawdy.
– Prawdy o czym?
– Moja siostra zmieniła się podczas pobytu w college'u.
– Rose Baker zamknęła oczy.
– Nie chcesz tego usłyszeć, moja droga.
– Chcę – powiedziała Katy z rozpaczą w głosie. – Proszę. Musimy to wiedzieć.
Rose Baker jeszcze przez chwilę czy dwie nie otwierała oczu. Potem skinęła głową i spojrzała na nas. Splotła dłonie i położyła je na podołku.
– Ile masz lat?
– Osiemnaście.
– Mniej więcej tyle miała Julie, kiedy tu przyjechała. Rose Baker uśmiechnęła się. – Jesteś bardzo do niej podobna.
– Tak mówią.
– To komplement. Julie rozjaśniała pokój swoją obecnością.
– Pod wieloma względami przypominała mi Dianę. Obie były piękne. Obie niezwykłe, niemal boskie. – Uśmiechnęła się i pogroziła palcem. – I obie były trochę nieobliczalne.
– Potwornie uparte. Julie była dobrym dzieckiem. Miłym i bardzo bystrym. Była bardzo dobrą studentką.
– A mimo to – wtrąciłem – rzuciła studia.
– Tak.
– Dlaczego? Popatrzyła na mnie.
– Księżna Di usiłowała walczyć, lecz nie da się zmienić przeznaczenia.
– Nie rozumiem – powiedziała Katy.
Zegar z księżną Di wybił godzinę, głuchymi dźwiękami imitując Big Bena. Rose Baker zaczekała, aż umilknie.
– College zmienia ludzi. Po raz pierwszy jest się poza domem, jest się samodzielnym… – Zamilkła na moment i już myślałem, że będę musiał ją szturchnąć, żeby mówiła dalej. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Julie z początku szło dobrze, ale potem zaczęła się w sobie zamykać, stronić od wszystkich.
Opuszczała zajęcia, zerwała ze swoim chłopcem. Nie było w tym niczego niezwykłego. Niemal wszystkie dziewczęta robią to na pierwszym roku. Tylko że w jej przypadku stało się to dość późno. Chyba na drugim roku. Myślałam, że naprawdę go kochała. Milczałem.
– Przed chwilą – ciągnęła Rose Baker – pytaliście mnie o Sheilę Rogers.
– Tak – odparła Katy.
– Ona miała zły wpływ na inne dziewczęta.
– Jak to?
– Kiedy Sheila zaczęła tu studiować… – Rose przycisnęła palec do brody i zakołysała głową, jakby właśnie przyszło jej coś do głowy. – No cóż, może ona właśnie zmieniła prze znaczenie. Tak jak ci paparazzi, przez których limuzyna Diany jechała za szybko. Albo ten okropny szofer, Henri Paul. Czy wiecie, że stężenie alkoholu w jego krwi trzykrotnie przekraczało dopuszczalną normę?
– Sheila i Julie zaprzyjaźniły się? – spróbowałem.
– Tak.
– Mieszkały w jednym pokoju, prawda?
– Owszem, przez jakiś czas. – Miała łzy w oczach. – Nie chcę, by zabrzmiało to melodramatycznie, ale Sheila Rogers wniosła coś złego do Chi Gamma. Powinnam była ją wyrzucić.
– Teraz to wiem. Jednak nie miałam żadnych dowodów.
– A co takiego zrobiła?