Выбрать главу

Weź na przykład Wenus. Kto wie, jakie tam są warunki? Może jest pokryta oceanami. A może pustyniami. Albo dżunglą. Na razie nie można posłać tam ludzi — to zbyt ryzykowne. Poślemy tam Urmy — dziesiątki Urmów. Ale w jaki program je zaopatrzyć? Cała bieda w tym, że przy dzisiejszym stanie cybernetyki nie można jeszcze nauczyć maszyn, żeby myślały abstrakcyjnie…

— To znaczy?

— Dla maszyny nie istnieje pies w ogóle. Dla maszyny istnieje tylko jeden, drugi, trzeci, konkretny pies. Na widok czwartego, niepodobnego do trzech pierwszych, maszyna już nie będzie wiedziała, co robić. Upraszczając, jeżeli Urm będzie miał program reakcji na psa podwórzowego, to nie będzie mógł tak samo zareagować w stosunku do mopsa. To jest oczywiście uproszczony przykład, ale mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi. Na tym właśnie polega różnica między najmądrzejszą maszyną a najgłupszym człowiekiem, że maszyna nie może operować kategoriami abstrakcyjnymi. Więc Piskunow podjął próbę zaradzenia temu brakowi przez stworzenie maszyny samoprogramującej. Mózg Urma został wyposażony w łańcuch odruchów, których istotny sens sprowadza się do tego, aby samodzielnie zapełniać puste komórki pamięci. Piskunow liczył na to, że po nagromadzeniu doświadczeń, Urm będzie w stanie bez pomocy człowieka wybierać najwłaściwszą w każdym wypadku linię postępowania. Jest to najwyższy w świecie pułap świadomości, osiągniętej przez maszynę. Tymczasem dało to nieoczekiwane wyniki… To jest, Piskunow teoretycznie przypuszczał, że może nastąpić coś podobnego, ale w praktyce… Krótko mówiąc, nowy łuk odruchowy stworzył dziesiątki wtórnych, nie przewidzianych przez program. Piskunow nazwał to odruchami samorzutnymi. Z chwilą zjawienia się ich Urm przestał działać według programu i zaczął „postępować”.

— Cóż teraz począć?

— Poszukamy innej drogi — Korolow przeciągnął się i ziewnął. — Będziemy udoskonalać analizujące możliwości mózgu, układ receptorów…

— No, a ten odruch samorzutny? Nikt się nim nie zainteresuje?

— Oho! Piskunow ma już pewien pomysł… Słowem, pierwszymi badaczami nie znanych planet i nie zbadanych głębin oceanów będą jednak Urmy. Nie będzie potrzeby narażania życia ludzkiego. Słuchaj, Kostienko, może byśmy tak poszli spać, co? Będziesz u nas pracować i dowiesz się wszystkiego, przyrzekam ci.

Anatol Dnieprow

Maszyna „ED” model nr 1

Rozmowa toczyła się wokół nieograniczonych możliwości postępu technicznego. Zaczęli od lodówek i samochodów, potem przeszli na telewizory, samoloty odrzutowe i pociski zdalnie kierowane. Każdy z obecnych zabierał głos tak, jakby był wielkim specjalistą w swojej dziedzinie, chociaż wszystko, o czym się mówiło, było zaczerpnięte z ilustrowanych dodatków do niedzielnych gazet.

Oczywiście nie obeszło się bez rozmów o cybernetyce o tej nowej nauce mówiono czemuś półgłosem, trwożnie i tajemniczo, jak przed pięćdziesięciu laty o spirytyzmie i przed stu o zjawach nadprzyrodzonych. Jednakże świadomość, że cybernetyka istnieje i maszyny cybernetyczne również, stopniowo dodawała gawędzącym odwagi.

— My je robimy, my — szeptał z entuzjazmem wysoki blondyn w szafirowej, zniszczonej bluzie. Wyciągnął przed siebie ręce i rozcapierzył grube palce. — Widzicie, całe palce mam pokryte czerwonymi plamami. To od cyny. Od rana do wieczora zajmuję się spawaniem tych przeklętych maszyn. Ile w tym przewodów, lamp i wszelakich różności! Wnętrze wygląda jak olbrzymi sklep radiotechniczny. I wyobraźcie sobie, że to wszystko działa. Technika! Może strącać samoloty. Przepowiada, z kim się ożenisz.

— To już przestarzałe, bracie — zachrypniętym głosem mruknął ponury, łysy włóczęga, bezmyślnie wodząc palcem po brudnej ceracie. — Te sztuczki już nie tylko przepowiadają, z kim się ożenisz, ale i gubernatorów wybierają. W pięćdziesiątym drugim roku elektronowa bestia imieniem „Juniwak” wybrała gubernatora stanu Nevada. To jeszcze trudniejsze niż wybrać żonę, bądź co bądź to władza.

— A czy to prawda, że policja ma maszynę, która przepowiada, gdzie i kiedy chłopcy mają zamiar zrobić napad? Powiadają, że jak wiara wyrusza na robotę, to tam już na nich, kochaneczków, czekają — chichocąc zapiszczał podejrzany typek w czarnych okularach i wzdrygnął się, jakby go dreszcz przeszedł.

— Prawda. Są i takie. I sądy, i sędziowie śledczy zaopatrzyli się już w takie maszynki. Cudo!

Zadaje ci ta maszynka jakieś głupie pytania. A ty masz odpowiadać tylko tak albo nie. Diabli wiedzą, kiedy mówić tak, a kiedy nie. Zwłaszcza, że pyta na przykład: „Czy chciałbyś polecieć na księżyc?” albo: „Czy w dzieciństwie gryzły cię psy?” I dopiero jak nakapiesz ni w pięć ni w dziewięć ze sto takich „tak” i „nie” — maszyna powiada. „Załóżcie mu kajdanki. Dziesięć lat ciężkich robót”. Takie buty. To wszystko na naszą zgubę — jęczał łysy włóczęga. — Wkrótce te maszyny zastąpią nas wszystkich. Będą żyły zamiast nas. Będą piły piwo. Będą chodziły do kina. Wszystko będą same robić…

— Mądre maszyny. Genialne. Przywrócą na ziemi porządek i dobrobyt. Zniknie chaos.

Rozkwitnie business — wzniośle zadeklamował inteligentny alkoholik, wyróżniający się wśród włóczęgów swym nie wiadomo jak zachowanym frakiem.

— Co pan powiedział? Zniknie chaos i rozkwitnie business? Ha, mister! Czy panu się wydaje, że ma pan z dziećmi do czynienia? I na elektronice zna się pan tyle samo, co na gatunkach żab.

Nigdy tak nie będzie, niech pan na to nie liczy.

Słowa te wypowiedział z niekłamanym ferworem tęgi dryblas o purpurowej twarzy, obrośniętej rudą szczeciną.

— A kim pan jest, jeżeli wolno zapytać, Claude Shennon czy Norbert Wiener? — zapytał ironicznie inteligent.

— Ani Wiener, ani Claude. Ale ta cała elektronika tu mi siedzi — i dotknął kantem dłoni spoconej szyi.

— Musiał dostać mandat karny za nie zgłoszony odbiornik radiowy — zakpił facet w czarnych okularach.

— Albo mu wlepili parę miesięcy za handel przepalonymi lampami radiowymi!

— Mylicie się, gentelmeni. Jeżeli chcecie wiedzieć, to znam się dobrze z tymi maszynami elektronowymi. Aż za dobrze, niech je szlag trafi.

— Ho, ho, wygląda na to, że go te maszynki wplątały w jakąś mokrą robotę — ożywił się łysy pijak.

— Gorzej — rzekł ponuro posiadacz purpurowej gęby i przysiadł się do całego towarzystwa. — Nazywam się Rob Day. Może słyszeliście? Pokazywali mię kiedyś w kinie.

— Nie, nie słyszeliśmy — odparł inteligent.

— To nieważne. Teraz ani odrobinę nie wierzę maszynom elektronowym. W tym, co mówią, jest tyle samo prawdy, co w niedzielnych kazaniach.

Rob Day z udręczoną miną pociągnął łyk whisky.

— No, no, opowiedz, jak cię też nabrały… — zainteresował się facet w czarnych okularach.

— Istnieje w naszym błogosławionym państwie pewna firma, która reklamuje maszyny elektronowe do użytku indywidualnego. Jak by to powiedzieć — maszyny elektronowe powszechnego użytku, dla ułatwienia waszych warunków bytowych. Pewnej pogodnej niedzieli rozwijacie gazetę i czytacie: „Drogi sir. Jeżeli odczuwa pan potrzebę życzliwego towarzysza, jeżeli jest pan samotny i poszukuje towarzyszki życia, jeżeli potrzebuje pan dobrej rady, jak poprawić swoje zachwiane interesy, niech pan do nas napisze. Bracia Crooks i cały sztab wybitnych inżynierów jest na pańskie usługi. Niech pan określi swoje wymagania, a przygotujemy na pańskie zamówienie myślącą maszynę elektronową, zdolną zaspokoić wszelkie braki w pańskim życiu osobistym. Tanio, pewnie, z gwarancją. Czekamy na pańskie zamówienie. Z poważaniem Bracia Crooks i Ska”.