Выбрать главу

— Naprawdę szkoda — skonstatował Melith. — Tak niewiele brakowało, by skończył się okres jego urzędowania. Ostrzegałem go, by nie dawał zezwolenia na ten nowy kosmoport. Mówiłem mu, że obywatele tego nie zaakceptują. On jednak upierał się, że chcieliby mieć dwa kosmoporty. Cóż, najwyraźniej był w błędzie.

— Czy chcesz powiedzieć, że… Chodzi mi o to… jak… co… — jąkał się Marvin.

— Wszyscy urzędnicy rządowi — wyjaśnił Melith — noszą na szyi służbowy medalion, który zawiera, jak wymaga tego tradycja, ładunek tessium, materiału wybuchowego, o którym być może słyszałeś. Ładunek ten jest kontrolowany radiowo z Lokalu Obywatelskiego. Mają do niego dostęp wszyscy obywatele, by móc wyrazić swoje niezadowolenie z działań rządu — mówiąc to, Melith westchnął. — To, co się właśnie zdarzyło, zostanie zapisane jako nieusuwalna, ciemna plama w aktach biednego Borga.

— Pozwalacie ludziom wyrazić swoje niezadowolenie przez wysadzanie w powietrze urzędników państwowych? — wychrypiał przerażony Goodman.

— To jedyny sposób, który może mieć na nich wpływ — stwierdził Melith. — Wzajemna kontrola i równowaga. Podobnie jak ludzie są w naszych rękach, tak i my jesteśmy w rękach naszych obywateli.

— To dlatego właśnie chciał, żebym przejął jego obowiązki przed upływem kadencji! Dlaczego nikt mi o tym wcześniej nie powiedział?

— Bo o to nie pytałeś — odpowiedział Melith, na którego wargach błądził teraz uśmieszek. — Nie bądź taki przerażony. Skrytobójstwo jest zawsze możliwe, na każdej planecie, niezależnie od panującego na niej systemu sprawowania rządów. My po prostu próbujemy uczynić je konstruktywnym działaniem. W naszym systemie ludzie nigdy nie tracą kontaktu z rządem, rząd zaś nigdy nie próbuje uzyskać władzy dyktatorskiej. A ponieważ każdy wie, że zawsze może się udać do Lokalu Obywatelskiego, zdziwiłbyś się, jak rzadko to prawo jest wykorzystywane. Oczywiście, zawsze trafiają się w gorącej wodzie kąpani…

Goodman wstał i ruszył w stronę drzwi, starając się nie patrzeć na ciało Borga.

— Czy wciąż chcesz stanowisko Najwyższego Prezydenta? — spytał go Melith.

— Nie!

— Tak to właśnie jest z wami, Ziemianami — zauważył smętnie Melith. — Jesteście w stanie przyjmować odpowiedzialność pod warunkiem, że nie oznacza ona ponoszenia jakiegoś ryzyka. To niewłaściwe podejście, jeśli chce się stworzyć sprawny rząd.

— Może masz rację — odparł Goodman. — Cieszę się tylko, że udało mi się w porę wszystkiego dowiedzieć.

W pośpiechu udał się do domu.

Wchodząc tam, miał w głowie kompletny zamęt. Czy Tranai było utopią, czy też szpitalem dla wariatów o rozmiarach planety? Czy w gruncie rzeczy sprawiało to jakąś wielką różnicę? Po raz pierwszy Goodman zaczął się zastanawiać, czy utopię warto wprowadzać w życie. Czy nie lepiej jest dążyć do doskonałości niż ją osiągnąć? Mieć jakieś ideały, niż żyć w świecie, w którym zostały zrealizowane? A jeśli sprawiedliwość była złudzeniem, to czy nie jest ono lepsze ni? rzeczywistość?

A może nie jest lepsze? Wlokąc się noga za nogą do domu, Goodman był tylko smutnym, zakłopotanym młodym człowiekiem. Gdy otworzył drzwi, ujrzał swoją żonę w ramionach innego mężczyzny.

Scena, którą zobaczył, wydala mu się przerażająco wyraźna, jak na zwolnionym filmie. Odniósł wrażenie, że upłynęła wieczność, zanim Janna wstała, doprowadziła do porządku szczegóły swej garderoby i zaczęła wpatrywać się w niego z otwartymi ze zdziwienia ustami. Mężczyzna — wysoki, przystojny facet, którego Goodman nigdy przedtem nie widział — wydawał się zbyt zaskoczony, by cokolwiek powiedzieć. Zaczął wykonywać niewielkie, bezcelowe gesty: czyścił z niewidzialnych pyłków klapy swojej kurtki, obciągał mankiety. Potem uśmiechnął się niezobowiązująco.

— No i co? — spytał Goodman. Powiedział to dość cicho, biorąc pod uwagę okoliczności, jednak uzyskał jakiś efekt.

Janna uderzyła w płacz.

— Strasznie mi przykro — wymamrotał mężczyzna. — Spodziewaliśmy się, że wróci pan do domu dopiero za kilka godzin. To musi być dla pana szok. Naprawdę okropnie mi przykro.

Jedyną rzeczą, której Marvin nie oczekiwał ani też sobie nie życzył, była w tej chwili sympatia ze strony kochanka żony. Zignorował więc faceta, patrząc na szlochającą wciąż Jannę.

— No a czego się spodziewałeś?! — nieoczekiwanie wrzasnęła dziewczyna. — Byłam zmuszona! Ty mnie przecież nie kochałeś!

— Nie kochałem cię?! Dlaczego?! Jak możesz tak mówić?!

— Dlatego, że mnie ignorowałeś!

— Bardzo cię kochałem, Janno — powiedział miękko Goodman.

— Nieprawda! — zawodziła, odrzuciwszy głowę w tył. — Spójrz sam na to, jak mnie traktowałeś. Musiałam przez cały dzień być na nogach, wykonując różnego rodzaju prace domowe, gotując lub siedząc bezczynnie. Marvin, ja po prostu czułam, że starzeję się z każdą chwilą. Dzień po dniu, w tej samej męczącej, ogłupiającej rutynie. W większości przypadków przychodząc do domu byłeś zbyt zmęczony, by nawet mnie zauważyć. A jedyny temat, o którym potrafiłeś rozmawiać, to te twoje głupie roboty! Czułam, że się marnuję, Marvin, marnowałam się z każdą chwilą!

Nagle do Goodmana dotarło, do jakiego stopnia jego żona wyprowadzona jest z równowagi. Bardzo łagodnie powiedział:

— Ależ Janno, przecież takie właśnie jest życie. Mąż i żona zawierają partnerski układ, polegający na wzajemnym wspieraniu się. Starzeją się razem, ramię przy ramieniu. Życie nie może składać się z samych blasków…

— Ależ oczywiście, że może! Spróbuj to zrozumieć, Marvin. Na Tranai życie może być takie… dla kobiety!

— To niemożliwe — stwierdził Goodman.

— Na Tranai kobieta liczy na to, że mąż zapewni jej życie składające się z samych przyjemności i radosnych chwil. To jej prawo, podobnie jak mężczyźni mają swoje prawa. Spodziewa się, że gdy wyłoni się ze stanu deprywacji, spotka ją przygotowane specjalnie dla niej małe przyjęcie, spacer w księżycowym blasku, wycieczka na basen lub do kina. — Janna ponownie zaczęła płakać. — Ale ty chciałeś być taki sprytny. Ty musiałeś to zmienić. Powinnam wiedzieć, że nie wolno zaufać Ziemianinowi.

Mężczyzna, który wciąż był w pokoju, westchnął i zapalił papierosa.

— Wiem, że nie mogłeś nic poradzić na to, że jesteś tu obcy, Marvin — oznajmiła Janna. — Ja naprawdę próbowałam cię zrozumieć. Ale miłość to nie wszystko. Kobieta musi także myśleć w sposób praktyczny. Gdyby dalej miało tak być, skończyłoby się na tym, że zostałabym starą kobietą, podczas gdy wszystkie moje przyjaciółki byłyby wciąż młode.

— Wciąż młode? — powtórzył bezmyślnie Goodman.

— Oczywiście — włączył się mężczyzna. — Kobieta przecież nie starzeje się w polu deprywacyjnym.

— Ależ to okropne — sprzeciwił się Goodman. — W rezultacie moja żona byłaby wciąż młoda, podczas gdy ja byłbym już starcem.

— Wtedy dopiero doceniłbyś to, że masz przy sobie młodą kobietę — skomentowała Janna.

— Ale co z tobą? — spytał Marvin. — Czy ty doceniłabyś starego człowieka?

— On wciąż nie rozumie — stwierdził mężczyzna.

— Marvin, spróbuj to pojąć! Czy to jeszcze nie jest dla ciebie oczywiste?! Przez całe życie miałbyś przy sobie piękną i młodą kobietę, której jedynym pragnieniem jest zadowolenie cię, zaspokojenie twoich potrzeb. A kiedy umarłbyś — nie bądź taki zszokowany, kochanie, przecież wszyscy umierają — więc gdy umarłbyś, ja byłabym wciąż młoda i na mocy prawa odziedziczyłabym wszystkie twoje pieniądze.