Выбрать главу

— Zaczynam rozumieć — odezwał się Goodman. — Przypuszczam więc, że następną uświęconą zwyczajem fazą życia Tranaianki jest bycie zamożną, młodą wdową, którą stać na zaspokojenie swoich własnych zachcianek.

— Oczywiście. W ten sposób wszyscy są zadowoleni: mężczyzna ma młodą żonę, którą ogląda tylko wtedy, gdy ma na to ochotę. Ma całkowitą swobodę, a równocześnie miły dom z rodzinną atmosferą. Kobieta unika całej nudy zwykłego, codziennego życia, a potem, gdy wciąż jeszcze może korzystać z jego uroków, jest wystarczająco dobrze zaopatrzona materialnie, by sobie na to pozwolić.

— Powinnaś powiedzieć mi o tym — poskarżył się Goodman.

— Sądziłam, że to wiesz — odrzekła Janna — ponieważ twierdziłeś, iż znasz lepszy sposób na życie. Teraz jednak dostrzegam, że nie zrozumiałbyś tego, ponieważ jesteś strasznie naiwny — chociaż, muszę przyznać, jest to cecha, która przydaje ci nieco uroku — mówiąc to, dziewczyna uśmiechnęła się uśmiechem pełnym zadumy. — Poza tym, gdybym ci powiedziała, nigdy w swoim życiu nie spotkałabym Rondo.

Mężczyzna dyskretnie się ukłonił.

— Zajmowałem się właśnie akwizycją próbnych egzemplarzy konfekcji Greaha. Może pan sobie wyobrazić moje zdziwienie, gdy spotkałem tę piękną, młodą kobietę poza zastojem. Rozumie pan, to było tak, jakby ziściła się jakaś bajka. Nikt nigdy się nie spodziewa, by pradawne legendy nagle stały się rzeczywistością, musi więc pan przyznać, że ich spełnienie posiada określony urok.

— Czy ty go kochasz? — spytał ponuro Goodman Jannę.

— Tak — odrzekła jego żona. — Rondo będzie się o mnie troszczyć. Zamierza utrzymać mnie w zastoju wystarczająco długo, żebym mogła nadrobić czas, który straciłam. To poświęcenie z jego strony, ale on jest wspaniałomyślny.

— Jeśli tak właśnie się rzeczy mają — powiedział Goodman posępnie — to ja na pewno nie będę stał na drodze waszego szczęścia. Jestem mimo wszystko człowiekiem cywilizowanym. W każdej chwili możesz dostać ode mnie rozwód.

Skrzyżował ręce na piersiach; wypełniło go poczucie godności. Równocześnie miał jednak niejasną świadomość, że jego decyzja wypływa nie tyle może z godności, ile z nagłej, przemożnej niechęci do wszystkich rzeczy, które mają na sobie piętno Tranai.

— Na Tranai nie ma rozwodów — oznajmił Rondo.

— Nie? — spytał Goodman, czując jak chłodny dreszcz przebiega mu po krzyżu.

W dłoni Rondo pojawił się blaster.

— Rozumie pan — powiedział — trochę burzyłoby porządek społeczny, gdyby ludzie mogli tak sobie zamieniać się żonami co parę dni. Istnieje tylko jeden sposób, by zmienić czyjś stan cywilny.

— Ależ to oburzające! — wybuchnął Goodman, cofając się powoli. — To przeczy wszelkim zasadom współżycia!

— Nie wtedy, kiedy pragnie tego czyjaś żona. Fakt ten zaś, nawiasem mówiąc, jest kolejnym oczywistym powodem, by trzymać swoją współmałżonkę w zastoju. Czy mam twoje pozwolenie, moja droga? — zwrócił się do Janny.

— Wybacz mi, Marvin — odrzekła dziewczyna, po czym przymknęła oczy. — Tak, masz.

Rondo wymierzył blaster w Mandna. Goodman, nie wahając się ani chwili, rzucił się szczupakiem w najbliższe okno.

Poczuł nad głową gorący podmuch strzału.

— A to co znowu?! — zawołał Rondo. — Człowieku, okaż trochę godności! Miej odwagę stawić czoło sytuacji!

Goodman poczuł wstrząs; wylądował ciężko, obijając sobie bark. Natychmiast zerwał się na równe nogi, biegnąc co tchu. Poczuł jak kolejny strzał przypieka mu rękę. Potem schował się za węgłem domu, zyskując chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Nie zatrzymał się jednak nawet na tak krótko, by sobie to uświadomić. Pędząc co sił w nogach, skierował się w stronę kosmoportu.

Na szczęście znajdował się tara właśnie statek, przygotowujący się do startu, który zabrał go na g’Moree. Stamtąd przefaksował na Tranai po swoje zasoby finansowe i zapłacił za przelot na Higastomeritreię, gdzie władze oskarżyły go o szpiegostwo na rzecz Dingu. Zarzut jednak nie trzymał się kupy, ponieważ Dingańczycy są istotami ziemnowodnymi przypominającymi ziemskie gady i Goodman niemal utopił się, próbując udowodnić, iż jest w stanie oddychać jedynie powietrzem.

Zdalnie sterowany statek transportowy przewiózł go na podwójną planetę Mvanti, mijając po drodze kolonie Seves, Olgo i Mi. Tam wynajął przewodnika po dzikich rejonach Galaktyki, który pomógł mu dostać się na Bellismoranti, gdzie, jak wiadomo, zaczyna się strefa wpływów Ziemi. Stamtąd statek lokalnej linii kosmicznej przetransportował go przez Galaktyczny Wir i, zatrzymując się na krótkie postoje na Oysterze, Lekungu, Pankangu, Inchangu i Machangu, dotarł w końcu na Tung-Bradar IV.

Marvin całkowicie wyczerpał już swoje fundusze, ale znajdował się praktycznie w przedpokoju Ziemi, jeśli wziąć pod uwagę skalę astronomicznych odległości. Popracowawszy trochę, zarobił na przelot do Oume, a stamtąd do Legis II. Tam zaś Towarzystwo Pomocy Międzygwiezdnym Włóczęgom znalazło dla niego miejsce na pokładzie kosmolotu i Goodman ostatecznie wylądował na Ziemi.

Osiedlił się w Seakirk, w stanie New Jersey, w miejscu gdzie człowiek jest całkowicie bezpieczny, dopóki na czas płaci wszystkie podatki. Obecnie piastuje stanowisko głównego technika do spraw robotów w Spółce Budowlanej Seakirk i dzieli swe życie z niewysoką, ciemnowłosą, spokojną dziewczyną, która wyraźnie go podziwia; Marsdn rzadko pozwala jej wychodzić samej z domu.

Wraz z leciwym kapitanem Savage’em odwiedzają regularnie Bar Eddie’ego „Księżycowa Poświata”; piją tam specjalne tranaiańskie i gawędzą o Tranai Błogosławionej, gdzie odnaleziono drogę życia, a ludzie nie są już trybikami machiny państwa. W takich chwilach Goodman skarży się zwykle na ataki kosmicznej malarii, z powodu której nigdy już nie będzie mógł podróżować po galaktycznych szlakach, nigdy nie powróci na Tranai.

W czasie tych wieczorów w barze towarzyszy mu zawsze pełna podziwu publiczność.

Ostatnio, przy niejakiej pomocy kapitana Savage’a, Goodman zorganizował Ligę Miasta Seakirk na Rzecz Odebrania Komitetom Prawa do Głosowania. Jak na razie, są oni jedynymi członkami tej organizacji, jednak, jak zwykł mawiać Marvin, czy cokolwiek zdoła powstrzymać prawdziwego krzyżowca?