Выбрать главу

Mniej więcej po godzinie oczekiwania ponownie usłyszał kroki. Mocniej ścisnął blaster w dłoniach. Tym razem zamierzał dokonać rabunku i nic nie było w stanie go przed tym powstrzymać.

— No dobra, koleś! — oznajmił. — Rączki do góry!

Ofiarą okazał się tym razem niski, krępy Tranaiańczyk, ubrany w stary roboczy kombinezon. Utkwił wzrok w broni Goodmana.

— Proszę, niech mnie pan nie zabija! — uderzył w błagalny ton.

Tak było zdecydowanie lepiej! Goodman poczuł, że wypełnia go głęboka satysfakcja.

— Nawet nie drgnij — ostrzegł. — Wszystkie zabezpieczenia mojego blastera są wyłączone.

— Widzę to — odpowiedział krępy mężczyzna, kuląc się ze strachu. — Niech pan łaskawie uważa z tą bronią. Nie poruszę nawet małym palcem.

— Lepiej tego nie rób. Dawaj swoje pieniądze.

— Pieniądze?

— Tak, pieniądze. I zrób to szybko, żebym nie stracił cierpliwości!

— Nie mam żadnych pieniędzy! — wyskamlał mężczyzna. — Wielmożny panie, jestem biednym człowiekiem. Przygniata mnie brzemię nędzy!

— Na Tranai nędza nie istnieje — stwierdził sentencjonalnie Goodman.

— Wiem. Jednak można się znaleźć tak blisko niej, że nie widzi się już różnicy między nędzą a jej brakiem. Proszę, niech mi pan daruje!

— Dlaczego nie przejawi pan inicjatywy? — spytał Goodman. — Jeśli jest pan biedny, to może pan przecież zaczaić się i obrabować kogoś bogatszego.

— Niestety, nie miałem na to najmniejszej szansy. Zaczęło się od tego, że córeczka dostała kokluszu i musiałem siedzieć przy niej całymi nocami. Potem zepsuł się deprywator i żona po całych dniach zaczęła trzeszczeć mi nad uchem. Teraz myślę sobie, że w każdym domu powinien być zapasowy generator pola! Żona postanowiła zrobić w domu sprzątanie w czasie, gdy ekipa będzie naprawiać deprywator, i wrzuciła gdzieś mój blaster, oczywiście potem nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Zdecydowałem więc, że pożyczę blaster od kumpla, kiedy nagle…

— Dosyć! — przerwał Goodman. — To jest napad i zamierzam w związku z tym obrabować cię z czegoś. Daj mi swój portfel.

Mężczyzna żałośnie pociągnął nosem i dał Goodmanowi zużytą portmonetkę. Marvin znalazł w niej jednego deglona — tranaiański odpowiednik ziemskiego dolara.

— To wszystko, co mam — oznajmił biedak płaczliwym tonem. — Ale proszę bardzo, niech pan go sobie weźmie.

Wiem, jak to jest — marznąć przez całą noc na rogu ulicy, na kompletnym wygwizdowie…

— Zatrzymaj go sobie — stwierdził Goodman. Oddał portmonetkę Tranaiańczykowi i ruszył w swoją stronę.

— Ojej, dziękuję panu bardzo!

Marvin nie odpowiedział. Niepocieszony wrócił do baru „Kitty Kat” i oddał barmanowi blaster oraz maskę. Gdy ten ostatni dowiedział się, co się stało, wybuchnął grubiańskim śmiechem.

— Nie miał żadnych pieniędzy! Człowieku, toż to numer stary jak świat! Przecież każdy nosi ze sobą lipny portfel specjalnie dla rabusiów; niektórzy mają dwa, a nawet trzy! Czy go przeszukałeś?

— Nie — przyznał Goodman.

— Bracie, jesteś kompletnym żółtodziobem!

— Mam wrażenie, że tak. Posłuchaj, naprawdę zapłacę ci za drinki, gdy tylko uda mi się zdobyć jakieś pieniądze.

— Jasne, jasne — odrzekł barman. — Teraz najlepiej idź do domu i prześpij się trochę; miałeś pracowitą noc.

Goodman skinął głową. Znużony powrócił do swojego hotelowego pokoju i zasnął natychmiast, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki.

Następnego dnia stawił się w Zakładach Produkcji Robotów Domowego Użytku Abbaga i po męsku wziął się za bary z problemem pogarszania automatów. Nawet w wypadku pracy tak zdehumanizowanej jak ta, jego terrańska pomysłowość zaczęła się wkrótce ujawniać.

Goodman zaczął mianowicie pracować nad nowym rodzajem plastiku, który można byłoby zastosować w obudowach robotów. Był to rodzaj silikonu, odpowiednik „szalonego kitu”, który pojawił się na Ziemi już jakiś czas temu. Posiadał on wymaganą twardość, elastyczność oraz trwałość; mógł również wytrzymać spore napięcia mechaniczne i termiczne.

Jednak zrobiona z niego budowa uległaby natychmiastowemu i widowiskowemu roztrzaskaniu pod wpływem kopnięcia o minimalnej sile około czternastu kilogramów na centymetr kwadratowy.

Pracodawca pochwalił go za wprowadzoną innowację, dał nagrodę pieniężną (której Goodman niezmiernie potrzebował) i polecił mu nadal pracować nad tym pomysłem w celu obniżenia, o ile to możliwe, odporności obudowy do dziesięciu i pół kilograma na centymetr. Wedle ustaleń działu badawczego taką właśnie siłę osiągało przeciętne kopnięcie frustracyjne.

Marvin był tak zajęty, że praktycznie brakowało mu czasu na dalsze badania tranaiańskich obyczajów i panujących tu niepisanych praw. Zdołał jedynie odwiedzić Lokal Obywatelski. Ta unikatowa, specyficzna dla Tranai instytucja znajdowała się w niewielkim budynku przy cichej uliczce z dala od miejskiego zgiełku.

Zaraz po wejściu tam natknął się na wielką tablicę, na której wymienione były imiona i nazwiska ludzi piastujących obecnie urzędy wraz z przysługującymi im oficjalnymi tytułami. Przy każdym nazwisku znajdował się przycisk. Dozorca powiedział Goodmanowi, że każdy obywatel ma prawo poprzez naciśnięcie guzika wyrazić swoje niezadowolenie z działań danego urzędnika państwowego. Naciśnięcie guzika było automatycznie rejestrowane w Sali Historycznej i stanowiło nieusuwalną negatywną ocenę tego funkcjonariusza.

Oczywiście nieletnim nie było wolno naciskać guzików.

Gdy Goodman się nad tym zastanowił, odniósł wrażenie, że ten system nie jest chyba efektywny; stwierdził jednak, iż być może urzędnicy tranaiańscy mają inną motywację do pracy niż ci, którzy piastują urzędy na Ziemi.

Niemal co wieczór spotykał się z Janną; badali razem różnorodne aspekty życia kulturalnego na Tranai: cocktail — bary i kina, sale koncertowe, galerie sztuki, muzeum osiągnięć naukowych, jarmarki i festiwale. Goodman miał teraz przy sobie blaster i po kilku nieudanych próbach obrabował pewnego handlowca na sumę prawie pięciuset deglonów.

Janna, jak przystało na rozsądną tranaiańską dziewczynę, była pełna zachwytu z powodu tego osiągnięcia, które świętowali potem w barze „Kitty Kat”. Rodzice dziewczyny stwierdzili zgodnie, że Marvin wydaje się rokować spore nadzieje na zapewnienie bytu rodzinie.

Następnej nocy te same pięćset deglonów — plus nieco pieniędzy pochodzących z nagrody Goodmana — zostało mu odebranych przez rabusia o wzroście i budowie do złudzenia przypominającej barmana z „Kitty Kat”, który posługiwał się archaicznym blasterem dróg 3.

Goodman uspokajał się myślą, że jego pieniądze cyrkulują swobodnie, tak jak planowali twórcy tranaiańskiej utopii.

Wkrótce Marvin odniósł nowy triumf. Pewnego dnia, pracując w Zakładach Produkcji Robotów Domowych, odkrył zupełnie nowy sposób wytwarzania plastiku na obudowy automatów. Był to specjalny rodzaj sztucznego tworzywa, niewrażliwego na uderzenia lub upadki o dużej nawet sile.

W związku z tym właściciel robota powinien mieć na nogach specjalne buty, których obcasy byłyby nasączone katalizatorem. Gdy właściciel kopał robota, katalizator wchodził w kontakt z plastikiem obudowy, co dawało efekt natychmiastowy i w pełni zadowalający.

Z początku pan Abbag wydawał się trochę niepewny; trik z butami wyglądał na zręczne oszustwo. Jednak nowy pomysł chwycił nadzwyczaj dobrze i Zakłady Produkcji Robotów Domowych zaangażowały się dodatkowo w branży obuwniczej, dodając do każdego sprzedawanego egzemplarza robota przynajmniej jedną parę butów.