Выбрать главу

Ten „poziomy” rozwój interesu bardzo zadowolił akcjonariuszy firmy „Roboty Abbaga” i okazał się w gruncie rzeczy ważniejszy, niż samo oryginalne odkrycie rozpadającego się pod wpływem katalizy plastiku. Goodman otrzymał znaczną podwyżkę wynagrodzenia i hojną premię od Abbaga.

Na fali tego triumfu złożył Jannie oświadczyny, które zostały natychmiast przyjęte. Rodzice dziewczyny całym sercem sprzyjali temu związkowi; Goodmanowi pozostało jedynie uzyskać oficjalne zezwolenie, ponieważ formalnie rzecz biorąc był wciąż jeszcze cudzoziemcem.

Mantin wziął więc w pracy dzień wolny i udał się do Budynku Idriga, by zobaczyć się z Melithem. Był piękny, wiosenny dzień, jeden z tych, które niezmiennie panują na Tranai przez całe dziesięć miesięcy w roku, i Goodman szedł w stronę rządowej budowli lekkim, sprężystym krokiem. Był zakochany, odnosił sukcesy w interesach i wkrótce miał stać się obywatelem najprawdziwszej utopii.

Oczywiście nawet ta utopia mogłaby zostać zmieniona pod pewnymi względami, ponieważ Tranai nie było całkowicie i w pełni doskonałe. Być może Marvin powinien zaakceptować propozycję zostania Najwyższym Prezydentem, by wprowadzić potrzebne reformy. Nie miało jednak sensu się z tym spieszyć…

— Halo, proszę pana — usłyszał nagle jakiś głos — czy ma pan może choć jednego zbędnego deglona?

Goodman spojrzał w dół i zobaczył nie domytego starego człowieka w łachmanach, który siedział w kucki na chodniku, z cynowym kubkiem w dłoniach.

— Co? — spytał Marvin.

— Czy masz może zbędnego deglona, bracie? — spytał mężczyzna przymilnym tonem. — Nie mógłbyś dopomóc biedakowi, który chciałby wypić kubek oglo? Bo ja, proszę pana, nie jadłem nic już od dwóch dni.

— Ależ to hańba! Człowieku, dlaczego nie weźmiesz blastera i kogoś nie obrabujesz?

— Jestem za stary — powiedział mężczyzna płaczliwie. — Ofiary po prostu wyśmiewają mnie.

— Czy aby na pewno nie jest pan zwyczajnie leniwy? — spytał surowo Goodman.

— Nie, nie jestem, proszę pana! — oznajmił żebrak. — Proszę tylko spojrzeć, jak drżą mi ręce!

Wyciągnął przed siebie obie brudne łapy; faktycznie, trzęsły się nielicho.

Goodman wyjął portmonetkę i dał staremu deglona.

— Sądziłem, że na Tranai nie ma nędzy — stwierdził. — Wydawało mi się, że rząd opiekuje się starszymi ludźmi.

— Tak, rząd to robi — powiedział starzec. — Proszę spojrzeć.

Podsunął swój cynowy kubek przed oczy Goodmana. Z boku wygrawerowany był na nim napis: licencjonowany ŻEBRAK RZĄDOWY, NUMER DR-43241-3.

— Czy to znaczy, że rząd zmusza pana do żebrania?

— Nie, rząd zezwala mi to robić — stwierdził z godnością starzec. — Żebractwo jest zajęciem rządowym, zarezerwowanym dla ludzi starych i niedołężnych.

— Przecież to poniżające!

— Musi pan tu być od niedawna.

— Jestem Ziemianinem.

— Aha, rozumiem! Jesteście istotami dość nerwowymi i hałaśliwymi, prawda?

— Być może, ale nasz rząd nie dopuszcza, by ludzie żebrali na ulicach.

— Nie? Więc co robią starzy ludzie? Żyją na koszt swoich dzieci? A może siedzą w jakimś domu dla starców i czekają na śmierć z nudów? Tu, młody człowieku, nie ma miejsca na nic takiego! Na Tranai każdy stary człowiek otrzymuje pewną pracę rządową, taką, do której nie potrzeba specjalnych umiejętności, jakkolwiek są one pomocne i w tym zawodzie. Niektórzy starają się o pracę w zamkniętych pomieszczeniach takich na przykład jak kościoły lub teatry. Inni wolą zgiełk jarmarków lub zabaw karnawałowych. Osobiście wolę pracę na dworze. Dzięki temu mogę przebywać na słońcu i korzystać ze świeżego powietrza, a przy okazji rozprostowuję nieco kości i spotykam wielu dziwnych i interesujących ludzi, takich na przykład, jak pan.

— Ale przecież to żebranie!

— A do jakiej innej pracy mógłbym się nadawać?

— Nie wiem… Ale niech pan tylko spojrzy na siebie! Jest pan brudny, ma pan na sobie paskudne, nie prane łachmany…

— To mój strój roboczy — zastrzegł rządowy żebrak. — Powinien mnie pan zobaczyć w niedzielę!

— A ma pan inne ubranie?

— Czy mam ubranie? Jasne, że tak, a poza tym śliczne, niewielkie mieszkanko, wynajętą lożę w operze, dwa domowe roboty, a także taką sumę pieniędzy w banku, jakiej pan prawdopodobnie nie widział nigdy w swoim życiu. Miło się z tobą rozmawiało, młody człowieku, i dzięki za twój datek; teraz jednak muszę już wrócić do pracy, a tobie radziłbym zrobić to samo.

Goodman ruszył przed siebie, spoglądając przez ramię na rządowego żebraka. Obserwował przez jakiś czas, jak starzec uprawia swój kwitnący interes.

Ale żebranina!

Nie, ten proceder stanowczo powinien zostać ukrócony! Gdyby kiedykolwiek objął prezydenturę — a wyglądało na to, że powinien tak zrobić — przyjrzałby się całej tej sprawie ze szczególną wnikliwością.

Wydawało mu się, że na pewno istnieje jakaś możliwość, która pozwoliłaby rozwiązać ten problem z większym poszanowaniem dla ludzkiej godności.

Znalazłszy się w Budynku Idriga, Goodman powiedział Melithowi o swoich małżeńskich planach.

Minister do spraw imigracji odniósł się do nich z entuzjazmem.

— Rewelacyjnie, naprawdę rewelacyjnie — oznajmił. — Znam rodzinę Vley już od dawna. To wspaniali ludzie. A Janna jest dziewczyną, z której każdy mężczyzna mógłby być dumny.

— Czy są formalności, których powinienem w związku z tym dopełnić? — spytał Goodman. — Chodzi mi o to, że jestem cudzoziemcem i takie tam różne…

— Nie ma żadnych formalności. Zdecydowałem, że z nich zrezygnujemy. Jeżeli sobie życzysz, możesz zostać obywatelem Tranai, po prostu werbalnie wyrażając taką intencję. Lub też — bez żadnej urazy z naszej strony — możesz zachować ziemskie obywatelstwo. Możesz także pozostać zarówno obywatelem Ziemi, jak i Tranai. Jeśli Ziemia nie ma nic przeciwko temu, my na pewno nie będziemy się sprzeciwiać.

— Myślę, że chciałbym zostać obywatelem Tranai — stwierdził Marvin.

— To zależy wyłącznie od ciebie. Jeśli jednak masz na uwadze stanowisko Najwyższego Prezydenta, możesz zachować ziemskie obywatelstwo i mimo to objąć ten urząd. Jednym z naszych najbardziej udanych Najwyższych Prezydentów był pewien jaszczuropodobny gość z Aąuarelli XI.

— Cóż za postępowy punkt widzenia!

— Jasne, nasze motto brzmi: „Dać szansę każdemu”. Przejdźmy teraz do spraw twojego małżeństwa; otóż dowolny urzędnik rządowy może dopełnić tej ceremonii. Najwyższy Prezydent Borg byłby szczęśliwy, czyniąc to; jeśli sobie życzysz, mogłoby to być dziś wieczorem. — To mówiąc, Melith mrugnął porozumiewawczo. — Rozumiem, stary kutwa ma ochotę pocałować pannę młodą… Ale tak na serio myślę, że on szczerze cię lubi.

— Dziś wieczorem? — spytał Goodman z niedowierzaniem. — Tak, oczywiście, że chciałbym ożenić się dziś wieczorem, jeżeli Janna nie będzie miała nic przeciwko temu.

— Najprawdopodobniej nie będzie — zapewnił go Melith. — Druga sprawa: gdzie zamierzacie zamieszkać po spędzeniu miesiąca miodowego? Pokój hotelowy nie będzie raczej odpowiednim miejscem.

Minister do spraw imigracji zastanowił się przez chwilę.

— Powiem ci, co zrobimy — oznajmił. — Na skraju miasta mam niewielki dom. Dlaczego nie mielibyście przenieść się tam, dopóki nie znajdziecie czegoś lepszego? Jeżeli wam się spodoba, będziecie mogli tam zostać na stałe.