Выбрать главу

— Zgadza się, doktorze Wald. Niewiele nam wiadomo o tych ludach, ale jesteśmy pewni, że nigdy nie osiągnęli takiego poziomu rozwoju technicznego.

Hutch odeszła parę kroków do tyłu, żeby mieć lepszy widok.

— Może to jakiś inny rodzaj techniki. Coś, z czym nie jesteśmy obznajomieni.

— Na przykład?

— No, nie wiem. Jak bym wiedziała, to już byłabym z tym obznajomiona.

— Mniejsza o to — Carson przerwał jej niecierpliwie. — Wiadomo nam, że tam, gdzie mówiono tym językiem, ludzie przemieszczali się używając zwierząt pociągowych.

Richard badał teraz znaki przez szkło powiększające.

— Kiedy to było?

— Dziewiąte tysiąclecie przed naszą erą.

Ten sam wiek. Hutch rozejrzała się dookoła po ślepych prostopadłościanach i długich, cichych ulicach. Dreszcz przebiegł jej po plecach.

— Czy ci, którzy posługiwali się tym językiem — pytał dalej Richard — to ci sami, którzy wyrzeźbili podobiznę Twórcy Monumentów w Świątyni?

— Tak — potwierdził Carson. — A ten język to kasumelski linearny C. Używano go przez zaledwie czterysta lat.

Richard, przycupnąwszy na drabince, wychylił się teraz i zajrzał na dach wieży.

— Czy dlatego Henry tak uwija się przy Świątyni?

Carson skinął głową potakująco.

— Czy może pan sobie wyobrazić: mieć inskrypcję stąd i nie móc jej przeczytać? — Potrząsnął głową z niesmakiem. — Lud, który mówił tym językiem, zamieszkiwał okolice Świątyni Wiatrów. A w pewnym okresie zawładnęli też samą świątynią. Mieliśmy nadzieję znaleźć jakiś kamień z Rosetty.[2] A jeżeli już nie, to przynajmniej chcieliśmy zebrać wystarczającą ilość próbek pisma, która pozwoliłaby nam je odcyfrować.

— Nic z tego nie rozumiem — wtrąciła Hutch. — Jeśli Quraquatczycy nigdy tu nie przylecieli, jak mogli pozostawić próbkę swego pisma? Jesteście pewni, że to właśnie to?

— Nie ma najmniejszych wątpliwości — odpowiedział jej Carson. — Pasuje idealnie.

— No więc o czym my tu mówimy…?

— Ja bym sądził — odrzekł Richard — że budowniczowie tej… potworności… pozostawili tu jakąś wiadomość dla Quraquatczyków. Żeby ją sobie przeczytali, kiedy się już tutaj dostaną.

— Ale czego dotyczyła?! — Hutch niemal rozsadzała jej własna niecierpliwość.

— Albo może to jakieś wyjaśnienie Oz. — Richard wyraźnie stonował. — Kto to wie?

Hutch popatrzyła na Carsona.

— Frank, ile z tych starożytnych języków udało wam się odczytać?

— Kilka. Niewiele. A właściwie to prawie żadnego.

— Żadnego. — Próbowała strząsnąć mgłę zasnuwającą jej myśli. — Czegoś ja tu nie rozumiem. Jeżeli nie można odczytać żadnego z tych języków, to co nam po kamieniu z Rosetty? To znaczy: tej całej Rosetty też nie będziemy mogli przeczytać. Zgadza się?

— To nie będzie miało znaczenia. Jeżeli uzyskamy ten sam tekst w co najmniej trzech językach, wtedy będziemy w stanie odcyfrować każdy z nich. Pod warunkiem, że nasza próbka będzie miała jakieś rozsądne rozmiary.

Richard tymczasem znalazł się z powrotem na dole.

— Jeśli się pan już napatrzył — powiedział doń Carson — jest tu jeszcze coś, co z pewnością będzie pan chciał zobaczyć.

— Dobrze.

— Musimy polecieć na szczyt wieży. — Zaczęli iść z powrotem w stronę wahadłowców. — Możemy skorzystać z mojego.

Weszli do środka. Carson zostawił otwarty luk. Poprawił sobie czapkę i włączył magnesy. Pojazd niósł się pionowo tuż przy samej wieży.

— Czy jest jeszcze jedna taka rzecz po drugiej stronie Oz? — zapytał Richard.

— Jeszcze jedna okrągła wieża? Tak, jest.

— A jeszcze jeden napis?

— Jeszcze jednego napisu nie ma.

— To interesujące. — Richard popatrzył w dół. — Hej! — zawołał.

— Ten dach nie jest poziomy! — Wychylił się, żeby móc się lepiej przyjrzeć. — To pierwsza pochyłość, jaką tu zobaczyliśmy.

— Jest jeszcze jedna — odparł Carson.

— Na drugiej wieży.

— Tak. — Lecieli teraz dokładnie nad dachem.

— Frank. — Srebrne brwi Richarda zbiegły się teraz u nasady nosa. — Czy usytuowanie tej drugiej wieży jest lustrzanym odbiciem tej?

— Nie.

Richard był wniebowzięty. Hutch domyśliła się, o co mu chodzi.

— Wieże łamią ustalony wzorzec — wyjaśniła. — Prosta przeprowadzona od jednej okrągłej wieży do drugiej nie przechodzi przez wieżę centralną.

— A to w Oz przypadek unikalny. Frank, czy to się zdarza gdzieś jeszcze?

— O ile mi wiadomo — nie.

— To dobrze. W takim razie musimy się skoncentrować tylko na tych dwóch wieżach. — Richard popatrzył dookoła, próbując się połapać w sytuacji. — Gdzie tu jest centrum miasta?

Carson pokazał ręką.

— A druga wieża?

— Na północy. — Jeszcze raz wskazał kierunek. — A co?

— Sam jeszcze nie wiem. Frank, czy ktoś zmierzył kąt nachylenia spadzistości dachu?

— Nie. Nie sądzę, żeby ktokolwiek to zmierzył. Dlaczego mielibyśmy to robić?

— Naprawdę nie mam pojęcia. Ale popatrz tylko. Najniższa część dachu leży najbliżej centrum miasta. Kiedy się patrzy w stronę muru, płaszczyzna się podnosi.

— Nie bardzo rozumiem.

— Jak na razie, to tylko zgadywanki. Czy w przypadku tej drugiej wieży jest podobnie?

— Chyba nie rozumiem pytania.

— Mówiłeś, że tam dach też jest pochyły. Czy dach tamtej drugiej wieży też jest najniższy tam, gdzie jest najbardziej zbliżony do centrum Oz?

— Nie pamiętam — odparł Frank, a ton jego głosu mówił wyraźnie: „Czemu ktoś miałby się przejmować takimi drobiazgami?” — Chce pan wylądować na tym dachu, żeby przyjrzeć mu się z bliska?

— Nie, dzięki, widziałem już dość. Mamy jeszcze jedną rzecz do zrobienia, a potem chcę wrócić z wami do Świątyni.

— Richardzie. — Hutch, która przeczuwała, że tak będzie, użyła teraz swego najpoważniejszego tonu z serii „nie próbuj robić ze mnie balona”. — Nie zapominaj, że jesteśmy tu po to, żeby zabrać stąd tych ludzi. A nie, żeby im pomagać.

— Wiem, Hutch. I nie zapomnę. — Ujął jej dłoń i uścisnął; ich pola rozbłysły na moment.

— Uważaj — powiedziała.

— Co to za jeszcze jedna rzecz do zrobienia? — spytał Carson.

— Potrzebujemy jak najdokładniejszych pomiarów tego nachylenia. Z obu okrągłych wież. I musimy upewnić się, że najniższy punkt obu dachów rzeczywiście skierowany jest w stronę centralnego placu. — Puścił oko do Hutch. — Chyba — rozpromienił się — coś mamy.

6 czerwca 2202

Drogi Dicku,

…Bogu niech będą dzięki za te okrągłe wieże i pochyle dachy. To jedno stanowi łut rozumu w całym tym nieprzytomnym przedsięwzięciu.

Byłbyś się ubawił widząc, jak się zachowujemy. Cichuteńko. Rozmawiamy ściszonymi głosami, jakbyśmy wszyscy troje obawiali się, że ktoś może nas podsłuchać. Nawet Frank Carson. Nie znasz go — ale to nie ten typ, który byle komu ustępuje z drogi. A nawet on zerkał co chwila przez ramię.

Bo tak naprawdę, w tych ulicach wciąż wyczuwa się czyjąś obecność. Nie można nic poradzić — to się czuje i już.

вернуться

2

Kamień z Rosetty — stela bazaltowa z inskrypcją wyrytą w językach egipskim (hieroglify i pismo demotyczne) i greckim, która umożliwiła Champollionowi odczytanie w 1882 roku pisma egipskiego.