Выбрать главу

PAPIEŻ ODWIEDZA BRAZYLIĘ

Odrzuca „nowomodny styl życia”

STRZEŻCIE SIĘ BOŻONARODZENIOWYCH „ARTYSTÓW”

Szczególne zagrożenie dla osób starszych

„Prawdziwe” drzewka, fundusze subskrypcyjne na podarunki przodują na liście oszustów

KLUB ATLANTYCKI PRZEPOWIADA PONURĄ PRZYSZŁOŚĆ

„Wielki Głód może być tylko preludium”

NOWY E-SATELITA RUSZA

Sieć bliska ukończenia

Będzie dostarczać czystej energii w niemal nieograniczonych ilościach dla Afryki i Środkowego Wschodu

LEGIA SPRZEDAJE BUM-BUMA ZA CZTERECH GRACZY, PIĘĆ CIĄGNIĘĆ

Chicago, sobota, 6 stycznia, 21.00

— Jesteś to sobie winien.

Ze swego balkonu na trzydziestym czwartym piętrze Tiara Marriott Henry Jacobi oglądał przepiękną panoramę Chicago i jeziora Michigan. Przez morze światła prześliznął się miejski pociąg.

— Nie sądzę — odparł nie odwracając się.

Carson uważał kiedyś, że zna tego starszego mężczyznę. Dlatego, kiedy tu szedł, był pewien, że postawiony wobec faktów i możliwości Henry zmięknie; przyjmie odpowiedzialność i obejmie dowództwo nad czymś, co może stać się misją o epokowym znaczeniu.

— Nie — Jacobi przerwał zalegającą ciszę. — Będziecie musieli dokonać tego beze mnie.

— Dlaczego, Henry?

— Mój Boże, Carson, nie wiesz, co się teraz dzieje w Akademii? Tylko wpisz moje nazwisko do tej misji i już jej nie ma. — Odwrócił się i odszedł od balustrady. — Doceniam, że tu przyszedłeś. I Bóg mi świadkiem, doceniam twoją propozycję. Ale tym razem — nie. Instytut ma tu dla mnie niezłą posadę. Będę robił to, co lubię i tylko w ogólnym zarysie.

Od jeziora napływało chłodne powietrze. Carson uniósł szklaneczkę, zadźwięczały kostki lodu.

— Dobra szkocka — powiedział.

Henry usiadł, postękując z wysiłku.

— Nie jest tak, jak myślisz. Mogę żyć z tym, co się stało. Ale chcę, żeby wam się udało. Wtedy wydarzenia ze Świątyni nabiorą jakiegoś sensu. — Oczy mu pociemniały. — Zebrałeś już ekipę?

— Tak. I chciałbym, żebyś nią dowodził.

— Nie. — Otulił się szczelniej swetrem. — Twoja robota. Ty będziesz musiał z tym żyć. Ilu bierzesz?

— Razem ze mną — pięcioro.

— A Ed już ich zaaprobował?

— Tak.

— To dobrze. Potrzebuje jakiegoś spektakularnego wyczynu, bo inaczej wkrótce znajdzie się tutaj, w sąsiedniej sali wykładowej.

— Szeroka, grubo ciosana twarz rozjaśniła się na chwilę przyjaźnie.

— Powodzenia, Frank. Daj im popalić.

Arlington, poniedziałek, 7 lutego, 10.00

— Miałam nadzieję, że mnie poprosicie.

— Jak mogłaś przypuszczać, że mogłoby być inaczej, Hutch?

— Nie wiedziałam, czy mnie zechcecie. — Zdobyła się na przekorny uśmiech. — Dzięki.

Beta Pacifica była odległa od Ziemi o dwieście dwadzieścia pięć lat świetlnych. Podobnie jak Quraqua — leżała na samym skraju Próżni. Od Quraquy dzieliło ją pięćdziesiąt pięć lat świetlnych.

— Jaki jest ten sygnał radiowy? — zapytała. Byli bardzo tajemniczy. Do tego stopnia, że kazali jej przysiąc, że nic nikomu nie powie o czekającej ich misji.

— Ciągły, powtarzający się wzór. Co kilka sekund. Żaden z dłuższych segmentów nie powtarza się dokładnie tak samo, ale są krótsze, które zdają się być wariacjami tych samych dźwięków. Pochodzi z jednego nadajnika.

— Jednego nadajnika?!

— Tak. I o ile nam wiadomo, nadawca nigdy nie otrzymuje żadnej odpowiedzi.

— To dziwne. Może po prostu ich nie słyszymy.

— Być może. Ed twierdzi, że to coś w rodzaju boi sygnalizacyjnej. A przy okazji — źródło sygnałów prawdopodobnie jest umieszczone poza powierzchnią planety.

— Dlaczego tak sądzicie?

— Jest o kilka AU[3] od samej gwiazdy, i na orbicie biegunowej. Na orbicie biegunowej, Hutch!

Uściskali się.

— To znaczy, że ktoś go tam umieścił — rzuciła, przytulając się mocno.

Langley Park, wstanie Mary land. Poniedziałek, 7 lutego, 19.30

Zadzwonił dzwonek przy wejściu, włączyła się wizja i Maggie dojrzała na ekranie twarz Franka Carsona. Wiedział, oczywiście, że jest u niej w monitorze, ale nie był w stanie ukryć niecierpliwości. Carson nic się nie zmienił — lubił, żeby wszystko przebiegało zgodnie z planem, nie znosił najmniejszej nawet zwłoki. Miał na sobie żółty wełniany pulower i ciemnoniebieskie szerokie spodnie z mankietami. Zawsze uważała go za niezrównanego pod względem dbałości o różne drobiazgi — przy nim można było mieć absolutną pewność, że sprzęt działa, a dostawy przyjdą na czas. Ale wyglądało na to, że ceną jego przymiotów jest dominujące wrażenie bezbarwności. Carson był niewiarygodnie nudny. Chciał dobrze, umiał być nieodzowny. Ale w sensie towarzyskim wypadał fatalnie. Wpisała kod do drzwi wejściowych.

— Drzwi otwarte, Frank — rzuciła do mikrofonu.

Odsunęła się od swoich notatek i szkiców, wyłączyła monitor, który tym samym upodobnił się znowu do fragmentu ściany. Straciła poczucie czasu. Było już za późno, żeby tu posprzątać, ale pokój raczej wydawał się bardziej zabałaganiony niż brudny. Można z tym żyć. Maggie nie miała pojęcia, po co Carson do niej przyszedł. Nie w celach towarzyskich i na pewno nie w związku z inskrypcją z Oz — ten problem już dla nich dawno rozwiązała. Cóż zatem chciał?

Może planowali jakąś oficjalną uroczystość, żeby okazać jej swoją wdzięczność. Gdyby tak rzeczywiście było, z przyjemnością przyjmie zaproszenie. Mogli wysłać Franka, żeby to zaaranżował i przekonał ją, aby stawiła się w umówionym miejscu bez zdradzania całego sekretu.

Maggie wciąż jeszcze rozkoszowała się blaskiem sukcesu po rozszyfrowaniu tekstu z horgonem. (O tym, że końcowe elementy rozwiązania znalazła między tym, co miała już wcześniej w banku danych, i że materiały z ostatniej chwili przesłane przez Henry’ego i Richarda pomogły, ale nie były tak bardzo konieczne, nikomu nie wspomniała. Fakt ten przyćmiewał nieco blask jej osiągnięcia, a u niej samej wywoływał lekkie poczucie żalu — ale do kogo czy do czego, nie była w stanie dokładnie określić.) Od samego powrotu pracowała nad zawartością swoich notatników i znalazła się właśnie w punkcie, w którym należałoby podjąć decyzję, co dalej. Akademia prowadziła politykę wymiany naukowców w terenie i na uczelni, otrzymała już więc oferty z Oxfordu, Harvardu, CIT i Instytutu Studiów Zaawansowanych.

Drzwi otwarły się i wszedł Carson.

— Witaj, Maggie — rzekł.

Wyciągnęła ku niemu dłoń.

— Cześć, Frank. Miło znów cię widzieć.

Nigdy im się ze sobą dobrze nie rozmawiało, więc już teraz, od początku, wyczuła gęstniejącą atmosferę. Carson był mistrzem w omawianiu błahostek, ją nudziło takie gadanie.

— Przepraszam, że tak nachodzę cię w domu.

— Nic nie szkodzi. — Miała dziwaczne wrażenie, jakby reprezentowali dwa odrębne światy. Carson pochodził o całe lata świetlne stąd. Wskazała mu krzesło i usiadła obok. — Frank, czym cię mogę poczęstować?

вернуться

3

AU — astronomiczna jednostka, jedna z długości stosowana do wyrażania odległości w Układzie Słonecznym (średnia odległość Ziemi od Słońca = 149 600 000 km).