Wokół planety krążyły cztery księżyce. Były to pozbawione powietrza i poryte kraterami bryły skalne, o nader zróżnicowanej wielkości: od skały o ledwie piętnastu kilometrach szerokości do olbrzyma przerastającego o jedną trzecią ziemski Księżyc.
Po odkryciach, jakich dokonano przy Misce, Truscott bez trudu przekonała swoich pasażerów, że znaleźli się na pokładzie statku, który odbywa właśnie lot o epokowym znaczeniu i że z pewnością nie chcieliby stracić okazji zatrzymania się na chwilę przy Beta Pac III. Żeby odpowiednio zachęcić ich do współpracy, wdarła się do specjalnych zapasów i nakazała serwować najlepsze dania oraz darmowe drinki. Kapitan Morris ostro się temu sprzeciwiał, a Harvey Sill bez ogródek okazywał swe niezadowolenie, lecz pasażerowie byli uszczęśliwieni, a przecież tylko o to jej chodziło.
Na zachodnim krańcu łuku kontynentalnego zapadał właśnie zmierzch. Zbliżali się do planety od strony jej słońca; był to ich pierwszy próbny lot i podchodzili do niego z dużym entuzjazmem. Członkowie ekipy Akademii żywili wielkie nadzieje, choć żaden z nich nie potrafiłby dokładnie określić, czego właściwie oczekiwał, a nawet nie przyznałby się, pytany, do najmniejszych śladów optymizmu. W tym sensie Hutch zachowywała się jak wszyscy inni — udawała zatwardziałą pesymistkę, lecz w głębi ducha była otwarta na wszelkie możliwości.
Pasażerowie próbowali trzymać się blisko nich. Kiedy na ich oczach działa się historia — co jednoznacznie uświadamiała im kampania prowadzona przez Truscott — chcieli móc później o sobie powiedzieć, że byli naocznymi świadkami tegoż. W związku z tym nalegano, żeby Carson i Janet poprowadzili kilka seminariów, a pozostali ciągle rozdawali autografy.
Kiedy Perth zdążała na spotkanie swego losu, ekipa wycofała się z sali obserwacyjnej, gdzie na ekranie ściennym unosiła się teraz Beta Pac III. Inne monitory ukazywały obrazy wszystkich jej księżyców, Miski, schemat całego układu planetarnego, wyniki porównań przeprowadzonych między Ziemią a Beta Pac III i rzędy cyfr — wyników pomiarów telemetrycznych.
Od kilku dni wszystkie teleskopy wymierzone były w rosnący na ekranie świat. Nie odebrano nic, co wskazywałoby na istnienie istot inteligentnych — żadnych prac inżynieryjnych, żadnej kultywacji środowiska naturalnego. Ale istniała możliwość — to był argument Maggie — że bardzo wysoko rozwinięte społeczeństwo mogło się nauczyć żyć w jedności z naturą. Tak więc obserwowali teraz, jak kontynent przesuwa się przed nimi na ściennym ekranie — w nadziei, że zdołają gdzieś wypatrzyć światła.
Ale gęstniejącej ciemności nie rozjaśnił ani jeden punkcik żółtego blasku. Noc wkrótce połknęła wszystko.
— Szkoda — odezwał się George.
Carson pokiwał głową.
— Chyba nikogo nie ma w domu.
Hutch w milczeniu kontemplowała widziany przed chwilą obraz, ale tak naprawdę rozmyślała o Richardzie, który bez względu na wynik poszukiwań powinien być tu teraz z nimi.
— Jeszcze za wcześnie, żeby cokolwiek powiedzieć.
Kapitan Morris, siedzący na mostku przy konsoli dowodzenia, podniósł wzrok do kamery i połączył się z nimi.
— Nadal negatywne odczyty fal elektromagnetycznych — oznajmił. — Jeśli tam na dole ktoś jest, nie wytwarza żadnej energii. — Obdarzył ich protekcjonalnym uśmiechem, zadowolony (jak podejrzewała Hutch), że udało mu się wzbudzić ogólne rozczarowanie. Był małoduszny, należał do tych żałosnych typów, którzy największą radość odczuwają na widok cudzych niepowodzeń. Hutch poprzedniego dnia jadła w jego towarzystwie obiad i dowiedziała się, iż wysoko rozwinięte rasy, owszem, istnieją, tyle że gdzieś na Mlecznej Drodze. Ale tutaj? Tu, gdzie my jesteśmy? To niezbyt wiarygodne.
Pojawiły się wyniki pomiarów niższych warstw atmosfery: 74 proc. azotu, 25 proc. tlenu, solidny ułamek procenta argonu, minimalna ilość dwutlenku węgla oraz śladowe ilości neonu, helu, kryptonu, wodoru, tlenku azotu i ksenonu. Skład bardzo zbliżony do ziemskiego.
Nadeszła pora na przekąski. Przekąski pojawiały się bez przerwy, podkreślając koloryt i tak już ogólnie świątecznej atmosfery na statku. Rawa, sery, paszteciki, soki owocowe, piwo wypływały nie kończącym się strumieniem z sektora kuchennego. Hutch jadła więcej niż zwykle sobie pozwalała i zdecydowanie nie chciała poddać się rozczarowaniu. Sam fakt, że się tu znaleźli, to już wystarczający powód, by świętować. Jeśli nawet nie zostaną powitani przez Twórców Monumentów, i tak wiele osiągnęli.
— Co ty o tym sądzisz? — zwróciła się do Carsona.
Uśmiechnął się, chcąc dodać jej otuchy.
— Jeśli nawet ich tu nie ma, to może coś jednak pozostawili.
— Tak bym chciała coś znaleźć — odezwała się Truscott, która stała obok Maggie Tufu, wpatrzona w ciemność na ekranie. — Naprawdę, strasznie bym chciała.
— Należy ci się — dostatecznie daleko zeszłaś z kursu — odrzekła Hutch. — Wszyscy to doceniamy.
— Nie pozostawiliście mi wielkiego wyboru — odparła. — To było jak szansa podróży na Santa Marii. Nie chciałabym mówić później moim wnukom, że mogłam popłynąć z Kolumbem, ale przepuściłam okazję.
Janet, która przez całą noc czuwała, obserwując zbliżanie się do planety, zasnęła w fotelu. W pewnym sensie symbolizowało to śmierć ich najśmielszych nadziei.
Monitor wyświetlił teraz dane o planecie.
ORBITA
OBIEG SYDERYCZNY: 1.41 standardowego roku[4]
PERYHELIUM: 1.32 AU
APHELIUM: 1.35 AU
GLOB
ŚREDNICA RÓWNIKA: 15 300 km
SPŁASZCZENIE: 0,004
MASA (ZIEMIA =1) 1,06
GĘSTOŚĆ (WODA = 1): 5,3
ALBEDO: 0,44
NACHYLENIE OSI (W STOPNIACH): 18,7
OKRES ROTACYJNY (D/H/M): 1/1/17
INNE
PROMIENIOWANIE ELEKTROMAGNETYCZNE
(SZTUCZNE): nie zanotowano
ŚREDNIA TEMPERATURA NA RÓWNIKU
W POŁUDNIE (SZAC.): 28°C
— Hej! — Carson pokazywał im jeden z księżyców. Ten oznaczony jako Trzy-B.
W tej samej chwili dobiegł ich głos kapitana, podniesiony o ćwierć tonu ponad swe zwykłe monotonne brzmienie:
— Pani dyrektor, na Trzy-B odnotowaliśmy jakąś anomalię.
— Widzimy — odpowiedziała mu Truscott. Trzy-B to był ten największy z satelitów. Bardzo spalony, pokryty morzami zastygłej lawy. Na północnej półkuli, na zachodnim krańcu rozległej równiny, widniało coś ledwie dostrzegalnego. Jakiś znaczek. Wzniesienie. Plamka.
— Co to może być? — zastanawiał się Carson. — Czy da się uzyskać lepszy obraz?
Obraz natychmiast stał się większy. I wyraźniejszy.
— Jeszcze nic nie możemy powiedzieć — usłyszeli znów kapitana. — Ma ten sam kolor co otaczające skały.
— Wygląda na kwadrat — rzuciła Janet, już zupełnie rozbudzona.
Morris stawał się coraz bardziej rozgorączkowany. Zabawne było obserwować jego skonfundowanie.
— Rzeczywiście, wydaje się, że to jest symetryczne — przyznał.
— To jakieś kolejne Oz — orzekła Hutch.
— Bok ma długość mniej więcej dwustu kilometrów — ciągnął kapitan. — Ale wielkie!
— Ona ma rację — potwierdził Carson. — To samo draństwo, jakie mieliśmy na Quraquie.
Maggie uniosła pięść w geście tryumfu.
4
Obieg syderyczny — okres obiegu planety po swej orbicie. Peryhelium — punkt orbity okołosłonecznej ciała niebieskiego najbliższy Słońca; aphelium — punkt orbity najbardziej od niego oddalony. Albedo — wielkość charakteryzująca zdolność odbijania promieniowania przez daną jednostkę.