Выбрать главу

Ustalenie równowagi między komplementami i łagodną krytyką, jakiej dano wyraz podczas tego świetnego spotkania, nie jest zadaniem autora, którego w ten sposób uhonorowano. Zapewne słusznie przywilej ten pozostawiono przewodniczącemu obrad, profesorowi Stefanowi Kieniewiczowi, którego elegancka recenzja ukazała się wkrótce potem („Przegląd Historyczny”, LXXV, 2, 1984).

Nieprzyjazna krytyka Bożego igrzyska - z gatunku tej, która nie pozostawia na autorze suchej nitki - bierze swój początek z dwóch tylko źródeł. Oba obozy opiniodawców bardzo rzadko okazują sobie wzajemną miłość, ale mimo to mają, jak się wydaje, pewne cechy wspólne; ich rzecznicy zgodnie potępili moje poglądy jako szkodliwe. Pierwszy z nich to obóz polskich nacjonalistów, zrzeszający również zwolenników co radykalniejszych pozycji ideologicznych przedwojennej endecji. Obóz drugi stanowi skrajnie nacjonalistyczny odłam Żydów amerykańskich, których poglądy na tematy polskie często robią wrażenie bardziej radykalnych niż poglądy najbardziej dogmatycznych spośród syjonistów w samym Izraelu. Oba natomiast wyznają tę samą etniczną, plemienną filozofię historii i oba występują gwałtownie przeciwko poglądowi głoszącemu, że pewne przeżycia i doznania mogły być wspólnym udziałem Polaków i Żydów. Z punktu widzenia polskiego wyznawcy skrajnego nacjonalizmu polscy Żydzi byli obcym organizmem przeszczepionym na grunt polski, a ich tysiącletni pobyt w tym kraju w najmniejszym stopniu nie przyczynił się ani do zmniejszenia ich odrębności, ani też do zmiany ich statusu niepożądanych intruzów. Dla skrajnego nacjonalisty żydowskiego natomiast, rzeczą równie istotną jest podkreślanie odrębności Polski i Żydów.

Jego zdaniem „Polacy byli dla Żydów nieodmiennie okrutnymi i niesprawiedliwymi gospodarzami, a ich nieuleczalny antysemityzm zupełnie uniemożliwił dalszą obecność Żydów w Polsce, przygotowując grunt pod zmowę Polaków z hitlerowcami podczas Holocaustu drugiej wojny światowej”. Obie strony z oburzeniem odrzucają myśl, że Polacy i Żydzi, wraz z Niemcami, Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami, mogli tworzyć złożone wielonarodowościowe społeczeństwo, w którym wszystkie grupy etniczne żyły w symbiozie i wzajemnej współzależności.

Żadna ze stron nie chce nawet słyszeć o tym, że ich wzajemne stosunki miały nie tylko negatywne, ale i pozytywne aspekty. Pani Barbara Łada-Grodzicka, autorka dwóch obszernych artykułów opublikowanych w londyńskim „Tygodniu Polskim” (z czerwca 1986), stwierdziła, że Boże igrzysko jest z gruntu „antypolskie”.

Natomiast pani profesor Lucy S. Dawidowicz, pisząca na łamach organu Komitetu Żydów Amerykańskich w Nowym Jorku pod tytułem „Commentary”, uznaje Boże igrzysko za bezwartościowy wytwór „obrońcy Polaków”, którego głównym osiągnięciem jest to, że „wymazał antysemityzm z dziejów Polski” („Commentary”, marzec 1987), jednocześnie delikatnie sugerując, że Daviesa należałoby zaskarżyć o dokonanie „historycznych nadużyć”. Odnoszę wrażenie, że żadna z tych zacnych pań nie zapoznała się zbyt dokładnie z tekstem mojej książki; nie wiem też, czy któraś z nich miała jakiś istotny powód, aby rościć sobie prawo do wyrażania sądów w imieniu narodu polskiego czy żydowskiego.

Moje własne stanowisko w tej spornej kwestii zostało wyrażone w niedawnej polemice: „Sądzę, że [kwestie polsko-żydowskie] da się najlepiej zrozumieć, zajmując pozycję krytyczną w stosunku do roszczeń obu zainteresowanych stron, a jednocześnie traktując problemy podzielonego społeczeństwa przedwojennej Polski w kategoriach wspólnych doświadczeń i wzajemnych antagonizmów między obydwiema stronami. Nie widzę żadnych korzyści, jakie mogłyby płynąć z ograniczenia się do oskarżeń wysuwanych przez jedną stronę przeciwko drugiej. Wobec tego muszę się pogodzić z tym, że zeloci z obozu polskiego napiętnują mnie jako historyka “antypolskiego”, zaś ich odpowiednicy z przeciwnego obozu - jako tego, który zniekształca i wypacza prawdę. Niemożliwe jest, żeby rację mieli i jedni, i drudzy. Ogólnie rzecz biorąc, choć oczywiście jak każdy inny człowiek mogę popełniać błędy, odczuwam krzepiącą pewność, że moje starania o bezstronność nie ulegają kwestii” („New York Review of Books”, 15 marca 1987).

Mam nadzieję, że omawiając bogate wielonarodowościowe dziedzictwo historyczne Polski, podobne stanowisko zdołałem zachować w odniesieniu do wszystkich tego rodzaju etnicznych kontrowersji.

Miło jest wiedzieć, że inni historycy używają ustępów z Bożego igrzyska jako punktu wyjścia własnych specjalistycznych badań. W przypadku każdej pracy o charakterze syntetycznym trzeba się liczyć z tym, że nie uniknie ona rewizji ze strony specjalistów z poszczególnych dziedzin; autor takiego dzieła musi oczywiście znajdować przyjemność w tym, że sformułowane przez niego uogólnienia są podawane w wątpliwość, a tam, gdzie to okazuje się konieczne - zastępowane innymi. Syntetyk odczuwa jednak szczególną satysfakcję, widząc, że inni historycy rozwijają myśl, którą on sam mógł zaledwie wyrazić w formie zwięzłej aluzji czy domysłu, i nadają jej formę w pełni uargumentowanej hipotezy. I tak na przykład moje zainteresowanie nie tylko słowiańskimi, ale i celtyckimi, i germańskimi aspektami prehistorycznego osadnictwa na ziemiach polskich zawsze kazało mi wątpić w założenia tak zwanej polskiej szkoły autochtonicznej, jak również w jej odkrycia dotyczące takich kwestii, jak na przykład protosłowiański charakter wykopaliskowej kultury łużyckiej. Profesor Alexander Schenker z Uniwersytetu Yale opublikował ostatnio fachowy artykuł, w którym uznaje istotny wpływ Bożego igrzyska (tom I) na tok własnych rozważań, wysuwając jednocześnie pod adresem założeń tej szkoły zastrzeżenia o wiele bardziej fachowe i rygorystyczne niż te, które mógłbym przedstawić ja sam (Were there Slave in Central Europę before the Great Migrations, „Czy w czasach przed wędrówką ludów w Europie Środkowej byli Słowianie”, „International Journal of Slavic Linguistics and Poetics”, Columbus, Ohio, vol. XXXI-XXXII, 1985, s. 359-373).

Przekład jest problemem nie do pokonania. Tak jak żaden historyk nie jest w stanie wiernie i w pełni odtworzyć tego, co działo się w przeszłości, tak też i żaden tłumacz nie może stworzyć takiej wersji, która byłaby idealnym odpowiednikiem oryginału. I tak jak każdy historyk musi dokonywać niebezpiecznych uproszczeń, tak też i każdy tłumacz ma prawo być artystą. Historia napisana po angielsku, a potem przełożona na polski, jest jak symfonia w tonacji As-dur, potem przetransponowana w tonację fis, na dwa fortepiany. Mogę tylko wyrazić współczucie, a zarazem podziw dla mojej polskiej tłumaczki, która z taką sprawnością uporała się z idiomatyką i ironią Bożego igrzyska. Nie odczuwałem cienia niepokoju, gdy mnie poproszono, abym zaakceptował ten przekład. Trzeba się jednak pogodzić z tym, że w tłumaczeniu muszą się mimo wszystko pojawić drobne różnice w subtelnych niuansach znaczeń i postaw. Wszędzie tam, gdzie mogłyby wystąpić wątpliwości dotyczące tego, co chciałem powiedzieć, lub też pozorne rozbieżności między obydwoma tekstami, wersję angielską należy oczywiście uznać za podstawową.

Inne drobne różnice i opuszczenia wynikły ze szczególnych wymogów prawnych, związanych z publikacjami w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Po szczegółowych konsultacjach z Urzędem Kontroli Publikacji, Wydawnictwo Znak zaproponowało mi złagodzenie kilku sformułowań oraz niewielkie opuszczenia (oznaczone w tekście wielokropkiem w nawiasie kwadratowym)[2], które nie naruszają moich wywodów. Także i w tym przypadku w razie jakichkolwiek wątpliwości za pełny i autentyczny uznać należy oryginalny tekst angielski.

Szczególne wyrazy podziękowania należą się redaktorowi naczelnemu Wydawnictwa Znak, prof. Jackowi Woźniakowskiemu, i jego pracownikom, bez których poświęcenia i wytrwałości niniejszy przek ład nie ujrzałby nigdy światła dziennego; pełnej energii tłumaczce, dr Elżbiecie Tabakowskiej z Uniwersytetu Jagiellońskiego, której tempo pracy i błyskotliwe wyczucie języka zyskały sobie mój niekłamany podziw; doktorowi Adolfowi Juzwence, który czuwał nad fachową konsultacją ze strony historyków, jego kolegom, pani docent Stefanii Ochman, docentowi Karolowi Modzelewskiemu i doktorowi Michałowi Kaczmarkowi, którzy podjęli się dokonania poprawek merytorycznych w pierwszym tomie; a wreszcie wszystkim krewnym i przyjaciołom, którzy umacniali mnie w przeświadczeniu, że najwyższą nobilitacją dla każdej historii Polski jest jej wydanie w Polsce.

вернуться

2

W niniejszym wydaniu wszystkie ingerencje cenzury zostały usunięte, a opuszczenia uzupełnione (przyp. red.)