Выбрать главу

Ruch opozycyjny wykrystalizował się w 1975 roku w związku z zapowiedzią wprowadzenia poprawek do konstytucji i po raz pierwszy zaznaczył swoją obecność kilkoma jawnymi protestami: „listem jedenastu”, „listem pięćdziesięciu dziewięciu” oraz „apelem trzynastu”. W roku 1976 demarche cieszącej się dużym prestiżem grupy Znak włączyło w wir wydarzeń inteligencję katolicką, a brutalna akcja milicji podczas czerwcowych zamieszek stała się inspiracją do utworzenia Komitetu Obrony Robotników (KOR). Wyłoniła się grupa działająca w obronie praw człowieka i obywatela znana pod nazwą ROPCiO. W bardzo krótkim czasie wszystkie te grupy — a także wielu spontanicznych naśladowców — wydawały już i kolportowały mnóstwo nie autoryzowanych i nielegalnych czasopism z „Zapisem”, „Opinią” i „Komunikatami” KOR-u na czele. Od tego czasu regularnie ukazuje się około 20 tytułów; nominalnie nakład wynosi 40 tysięcy, ale każdy egzemplarz przechodzi z rąk do rąk i czytają go dziesiątki osób. Niezależne Towarzystwo Kursów Naukowych odnowiło tradycje dziewiętnastowiecznego Latającego Uniwersytetu i prowadzi zajęcia na tajnych kompletach we wszystkich większych miastach. Mimo inwigilacji i szykan ze strony milicji, a nawet mimo morderstwa dokonanego w maju 1977 roku w Krakowie na osobie działacza studenckiego, Stanisława Pyjasa, przywódcy opozycji prowadzą coraz szerszą działalność na terenie kraju i utrzymują kontakty z sympatykami za granicą. W pewnym sensie można ich uważać za polski odpowiednik zakrojonego na szerszą skalę ruchu w obronie praw człowieka, który powstał w kilku krajach bloku socjalistycznego po podpisaniu układu w Helsinkach. Podobnie jak działaczy sowieckich czy członków grupy czechosłowackiej znanej pod nazwą Karta 77 (z którymi zresztą kilkakrotnie udało im się tajnie spotkać), przedstawicieli polskiej opozycji nie można po prostu uznać za „dysydentów”. Trzymają się oni litery konstytucji i żądają jedynie, aby władze partyjne i państwowe honorowały podjęte przez siebie zobowiązania — jawnie i w zgodzie z prawem. Z drugiej strony jednak, ruch ten wykazuje kilka cech specyficznie polskich. W oświadczeniach dotyczących spraw związanych z polityką wewnętrzną głosi, że udało mu się pokonać przepaść, która dotąd dzieliła radykalną inteligencję zarówno od środowisk katolickich, jak i od robotników. W stwierdzeniach na temat polityki zagranicznej niejednokrotnie wyrażał chęć skierowania Polski w stronę „przychylnej neutralności” przypominającej stanowisko Finlandii. Z punktu widzenia zachodnich autorów doniesień prasowych na ten temat, sprawa przedstawia się bardzo zachęcająco. Wygląda na to, że Polska idzie powoli, ale pewnie drogą wiodącą ku „liberalizacji”. Wszystko jest możliwe, ale powstanie ustroju liberalnego, neutralnego i cieszącego się społecznym poparciem jest chyba najmniej prawdopodobnym z możliwych skutków zachodzących obecnie wydarzeń[569].

Istniejący na Zachodzie obraz opozycji w Polsce jest zniekształcony przez szereg zasadniczych nieporozumień. Po pierwsze, oczekiwania, że przywódcy opozycji kiedykolwiek otrzymają od przedstawicieli rządzącej partii zaproszenie do negocjacji w sprawie wysuwanych przez siebie żądań, są pozbawione realnych podstaw. Na razie toleruje się ich, w interesie zachowania porządku i spokoju, a im dłużej ich się toleruje, tym trudniej będzie partii podjąć przeciwko nim jakieś zdecydowane kroki. Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że z chwilą gdy opozycja podejmie walkę o uzyskanie czynnego poparcia mas, zostanie ona bezlitośnie zdławiona. Przywódcy zostaną aresztowani lub w jakiś inny sposób usunięci ze sceny. W jej zwolenników uderzy fala represji milicyjnych i wojskowych, którą w razie potrzeby wesprą siły sowieckie. Nawet gdyby przywódcy partii w Polsce — podobnie jak Dubczek w Czechosłowacji — mieli brać pod uwagę możliwość popuszczenia cugli monopolistycznej władzy, ich sowieccy mentorzy nigdy im na to na dłuższą metę nie pozwolą.

Po drugie, bardzo łatwo przecenić stopień integracji poszczególnych ugrupowań opozycyjnych. Z ideologicznego punktu widzenia przywódcy KOR-u — Adam Michnik, Jacek Kuroń czy sędziwy ekonomista [nieżyjący już] Edward Lipiński — są wyznawcami ekscentrycznych poglądów lewicowych lub marksistowskich, co budzi dość umiarkowany entuzjazm wśród ogółu ludności. Co więcej, są oni traktowani podejrzliwie przez zwolenników byłego ROPCiO — ruchu skupionego wokół Leszka Moczulskiego, Andrzeja Czumy i Wojciecha Ziembińskiego.

Nawet katoliccy intelektualiści stoją w obliczu poważnych trudności. Szeroka sieć katolickich stowarzyszeń i klubów młodzieżowych zapewnia im w porównaniu z innymi ugrupowaniami o wiele silniejsze więzi organizacyjne. W osobach takich publicystów, jak: Kisielewski, Mazowiecki czy Cywiński, mają w swych szeregach ludzi cieszących się powszechną sympatią. Dołączyli się jednak do nich liczni ateiści i agnostycznie nastawiona młodzież, której polityczne motywy działania nie mają wiele wspólnego z interesami Kościoła czy religią. Niebezpieczeństwo jest oczywiste. Jeśli szeregi katolickiej inteligencji zostaną zbytnio zinfiltrowane przez niekatolickich dysydentów, przestanie ona być zarówno tolerowana przez partię, jak i chroniona przez hierarchię kościelną.

Przede wszystkim jednak należy wątpić w siłę powiązań, łączących inteligenckie koła opozycyjne z ruchem opozycyjnym wśród robotników. Nie można mieć pewności co do tego, czy mocno doświadczeni przez życie dokerzy i górnicy rzeczywiście z entuzjazmem przyjmują kuratelę, jaką roztaczają nad nimi profesorowie, dziennikarze i buntownicze potomstwo partyjnych luminarzy. Może intelektualiści rzeczywiście widzą w robotnikach sól ziemi, ale robotnicy często uważają intelektualistów za „przywiligencję” — chronionych przywilejami „gabinetowych rewolucjonistów”. W razie kryzysu właśnie do robotników, a nie do inteligentów, będzie należeć ostatnie słowo.

Partia najwyraźniej nadal zachowała pewne pole manewru. Wizyta I sekretarza Gierka w Watykanie w grudniu 1977 roku i jego audiencja u papieża Pawła VI to nowy gest w stronę Kościoła. Jest całkiem prawdopodobne, że przejściowe zwiększenie tolerancji wobec katolickiej opozycji jest zasłoną dymną kryjącą „przykręcenie śruby” przeciwnikom politycznym. Opozycjoniści mają za sobą potencjalne — ale w chwili obecnej dość ograniczone — poparcie społeczne. Problemem naprawdę niepokojącym są ewentualne skutki jakiegoś poważniejszego aktu represji, który partia może uznać za konieczny. Jeśli opozycja zostanie zdławiona przemocą, reakcją będzie z dużym prawdopodobieństwem niezadowolenie wśród tych kręgów społeczeństwa w Polsce, które są w stanie zorganizować opór na rzeczywiście poważną skalę: w Kościele, wśród szeregowych członków partii i — co byłoby najgroźniejsze — w wojsku. Pogarda wojska dla Milicji Obywatelskiej jest powszechnie znana, a jego niechęć wobec udziału w akcjach wymierzonych przeciwko ludności cywilnej pogłębiła upokarzająca rola, jaką musiało odegrać podczas inwazji na Czechosłowację oraz w czasie wydarzeń w Polsce w latach 1968, 1970 i 1976. Scenariusz, według którego milicja traci kontrolę nad masowym wybuchem protestu przeciwko środkom represji, a wojsko odmawia pomocy, mógłby się łatwo zakończyć interwencją sowiecką, co z kolei doprowadziłoby do kolejnego polskiego powstania.

Obraz trudności przeżywanych obecnie przez ruch komunistyczny, rozważany w kontekście historycznych tradycji polskiej polityki, nie napawa zbytnim optymizmem. O ile epokę stalinowską można uznać za krótki nawrót do serwilistycznego lojalizmu, o tyle po roku 1956 rozpoczął się niezwykle długi okres polityki ugody, czyli politycznego realizmu. Ale teraz, gdy okazuje się, że komunistyczna wersja ugody nie przynosi pożądanych wyników, powstaje realne niebezpieczeństwo, że młode pokolenie dostrzeże uroki romantycznej, rewolucyjnej alternatywy. W podręcznikach historii, a także w legendach samej partii, wiele się mówi na ten temat — dość, aby taki sposób postępowania mógł się wydać niezwykle pociągający w warunkach przedłużającej się stagnacji politycznej. Katastrofy lat 1939—45 wystarczyły, aby na całe życie zniechęcić starsze pokolenie Polaków do wszelkich gwałtownych wystąpień. Ale dziś żyje w Polsce miliony młodych ludzi, którym nazwiska Hitlera i Stalina nie kojarzą się z niczym przerażającym, a ostrzeżenia starszych tylko dodatkowo rozpalają w nich młodzieńczą niecierpliwość. Na przestrzeni wieków XVIII i XIX okres 41 lat, od roku 1864 do 1905, był najdłuższym z interwałów dzielących od siebie rewolucyjne powstania polskie.

вернуться

569

Dissent in Poland: reports and documents in translation, December 1975—July 1977, Związek Polskich Studentów i Absolwentów na Emigracji, Londyn 1977; P. K. Raina, Political Opposition in Poland, 1955—1977, Londyn 1978.