Выбрать главу

– Zostawiłam przy nim Toma – wyjaśniła, zatrzymując się przed swym mieszkaniem.

Pchnęła drzwi, które uchyliły się bezgłośnie.

Roland spojrzał na scenę totalnego chaosu i poczuł, jak mu szczęka opada. Jedna zasłonka wisiała pod obłąkańczym kątem i powiewała na wietrze wpadającym przez otwarte okno. Druga wyglądała, jakby ktoś ją celowo podarł i rozrzucił po pokoju. Ociekający wodą kuchenny taboret leżał do góry nogami, przyozdobiony girlandą ciętych kwiatów, obok niego leżał rozbity wazon. Wszędzie pełno było roślin i ziemi.

Pośrodku tego bałaganu siedział ogromny, pręgowany kocur, z całym spokojem czyszcząc sobie biały koniuszek ogona. Brzydkie zadrapanie odcinało się czerwienią od jego różowego nosa, a jedno ucho było świeżo naderwane.

– Tom! – Rebecca przestąpiła zielone strzępy, które – jak przypuszczał Roland – były dywanikiem, zanim kiciuś i jego towarzysz zabaw dobrali się do niego. – Nic ci nie jest?

Tom owinął łapki ogonem i spojrzał na nią złotymi, nieruchomymi oczami. Gdy dostrzegł Rolanda, zaczął prychać.

– Wszystko w porządku – uspokajała Rebecca. – Sprowadziłam go, żeby zobaczył. On będzie wiedział, co robić.

Tom obejrzał Rolanda od stóp do głów, po czym wykręcił łeb, żeby umyć sobie nasadę ogona. Był to gest oczywistego niedowierzania.

– Tak? I nawzajem, kolego – warknął Roland, kiedy mijali go, idąc do wnęki sypialnej. Nie cierpiał kotów, tych świętoszkowatych małych futrzaków. – Dobra, Rebecco, gdzie jest ten…

Pytanie pozostało nie dokończone. Rebecca siedziała na brzegu łóżka, trzymając rękę ludzika, który miał nie więcej, jak stopę wzrostu. Chociaż ubrany był w zielone spodnie i koszulę o barwie niemal odblaskowej żółci, scenę zdominowała czerwień. Jego włosy, brwi i broda sprawiały wrażenie prawie pomarańczowych na tle jaskrawoczerwonej czapeczki, której kolor szedł w zawody ze szkarłatem baniek tworzących się na jego wargach przy każdym oddechu. Jednakże wzrok przyciągała czerwona plama poniżej rękojeści czarnego noża w jego piersi.

Człowieczek otworzył oczy i skupił wzrok na Rebecce, przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Ściskając jej dłoń, spróbował coś powiedzieć.

Nachyliła się niżej.

– Alex… ander – wysapał.

– Alexander? Ależ domyśliłam się tego miesiące temu!

– Wiem. – Walczył o ostatni oddech. – Skłamałem.

Cień uśmiechu wrócił i skrzat skonał. Ciało rozwiało się powoli, aż zostały tylko czerwone plamy i czarny nóż.

Rozdział drugi

Gdy czarny nóż nie tkwił w ciele skrzata, sprawiał wrażenie mniejszego, lecz nie mniej groźnego. Trójkątne ostrze, długości nie więcej niż trzech cali, kończyło się paskudnym szpicem, krawędzie były ostre jak brzytwa. Rękojeść owinięto czarną skórą, lśniącą teraz od krwi.

– Ja w to nie wierzę – mruknął Roland. – To się nie dzieje.

Rebecca oderwała wzrok od noża, przechylając głowę na bok.

– Ale przecież Widziałeś – rzekła.

– Jasne, wiem, że widziałem, ale to jeszcze nic nie znaczy. Widziałem mnóstwo rzeczy, w które nie wierzyłem.

– Na przykład co?

– No cóż, na przykład… na przykład… – Wzniósł ręce w powietrze i wycofał się z wnęki sypialnej. – Takie różne rzeczy. Precz mi z drogi, kocie!

Tom oddalił się od nóg Rolanda, wyraźnie dając do zrozumienia, że nawet ktoś taki jak Roland powinien wiedzieć, że koty mają pierwszeństwo. Wskoczył na łóżko i okrążył nóż, jego zjeżone futro sprawiało, że wyglądał na dwukrotnie większego niż w rzeczywistości. Fuknął i odtrącił dłoń Rebeki, kiedy zbliżyła się do noża.

– Nie miałam zamiaru go dotykać – zaprotestowała.

Owinąwszy łapki ogonem, kot usadowił się na brzegu plamy krwi i patrzył uważnie na sztylet.

Rebecca obserwowała zwierzaka przez chwilę, lecz kot ani się nie poruszył, ani nie mrugnął powieką, więc poszła do drugiego pokoju, żeby sprawdzić, co robi Roland.

Roland sprzątał. Z podartymi zasłonami, rozsypanymi roślinami i rozrzuconymi poduszkami umiał sobie poradzić. Zamordowane wytwory wyobraźni Rebeki sprawiały mu trochę więcej trudności. Gdyby sztylet i krew znikły wraz z ciałem, mógłby bez większego wysiłku wmówić sobie, że nic się nie wydarzyło. Jednakże nie znikły – więc nie mógł. Nie miał też pojęcia, co, jeśli w ogóle cokolwiek, powinien w tej sprawie uczynić.

Zgarnął ziemię do pustego pojemnika po margarynie, ponownie zasadził pelargonię – jedną z dwóch domowych roślin, które potrafił rozpoznać, i miał nadzieję, że Rebecca nie hodowała tej drugiej – i odstawił na szeroką półkę pod oknem. Otrzepał kanapowe poduszki i położył je na właściwe miejsce. Sięgnął po gruby arkusz tektury, który leżał pognieciony w kącie.

Zmięty. Jak ten człowieczek wśród poduszek.

Musi kiedyś o tym pomyśleć. Później.

Arkusz miał dwie dziurki, z czego wynikało, że powinien znajdować się na ścianie naprzeciwko drzwi. Roland z trudem zawiesił go na haczykach – karton o rozmiarach dwie stopy na trzy był ciężki – i wygładził wierzchnią kartkę.

Piątek, głosił napis, poniżej była data. Następnie, kolacja: zupa jarzynowa z wołowiną i krakersy, oraz: zrób pranie – zimna woda, jeden kubek detergentu, susz w cieple z płatkiem zmiękczającym. Słowa były wypisane drukowanymi literami i obudziły w Rolandzie niejasne wspomnienie planów zajęć ze szkoły podstawowej. Spojrzał na następną kartkę.

Sobota, głosił napis, a potem data. Nie zapomnij jeść. Noś buty.

– Rebecco – zapytał, czytając polecenia na niedzielę i poniedziałek – kładź się do łóżka przed dziesiątą, zabieraj czyste uniformy do pracy – co to jest?

– Moje plany. Daru i ja piszemy je w poniedziałki po zrobieniu zakupów. – Wyczołgała się spod maleńkiego stołu kuchennego, ściskając w dłoni plastykową solniczkę. – Robię, co mi każą. Pamiętają za mnie o różnych sprawach, żebym mogła myśleć o czym innym. Tylko, że zapomniałam zdjąć listę z piątku. Ty to możesz zrobić, jeśli chcesz.

Zrób pranie. Nie zapomnij jeść. Noś buty.

Roland nie wiedział, dlaczego te spisy tak mu przeszkadzają, ale tak było. Sprawiały wrażenie okropnie krępujących, co było śmieszne, bo jego matka zostawiała często jeszcze bardziej ścisłe wskazania dla jego ojca.

– Co by się stało, gdybyś nie postępowała zgodnie z nimi?

– Powiedzieli, że wróciłabym do zbiorowego domu. – Rebecca pociągnęła się za dolną wargę. – A ja nie chcę wracać.

– Dlaczego? – spytał delikatnie. – Czy byli dla ciebie niedobrzy?

– Nie. – Rebecca westchnęła, zdaniem Rolanda bardziej ze zmęczenia niż z jakiegoś innego powodu i przez ułamek sekundy na jej twarzy malowało się uczucie, którego nie potrafił odszyfrować. – Po prostu nigdy nie zostawiali mnie samej. – Odstawiła solniczkę na stół. – Co teraz zrobimy, Rolandzie?

– No cóż… hm… – Wykonał nieokreślony ruch w stronę bałaganu. – Sądzę, że złożymy o tym doniesienie.

Rebecca wydawała się zaniepokojona.

– O czym?

– Że ktoś włamał się do twojego mieszkania…

– Ach, o tym. – Uśmiechnęła się pobłażliwie i pokręciła głową. – To tylko ktoś próbował dostać się do Alexandra, bo wiedział, że on jeszcze nie umarł. Tom się tym zajął.

– Rebecco, Tom jest kotem.

– Tak. – Odczekała chwilę i kiedy przekonała się, że Roland nie ma nic innego do zaproponowania, powtórzyła: – Co teraz zrobimy, Rolandzie?

Zaczerpnął głęboko powietrza i powoli je wypuścił. Nie miał zielonego pojęcia.

– Daru uwierzyłaby mi, gdybyś ty też jej o tym powiedział.

Przez chwilę zastanawiał się nad oznajmieniem Daru, że nic nie widział. Jeżeli ta kobieta pracowała z Rebecca od dłuższego czasu, będzie wiedziała, że dziewczyna opowiada fantastyczne historie, będąc przekonana o ich prawdziwości – chociaż, biorąc pod uwagę to, co się stało dziś wieczorem, być może świat przyjmował zbyt wąską definicję prawdy. Daru podziękuje mu za udzielenie wsparcia Rebecce w chwili paniki i na tym zakończy się jego udział w tych groźnych i osobliwych wydarzeniach.

Spojrzał Rebecce w oczy i zauważył, że oprócz wszystkich dziwnych i magicznych rzeczy, w jakie wierzyła, wierzyła również w niego.

– Zadzwoń do Daru – powiedział, poddając się nastrojowi chwili i z zaskoczeniem stwierdzając, że sprawiło mu to przyjemność. – Potwierdzę wszystko, co jej powiesz. – Nie przypominał sobie, żeby do tej pory ktoś w niego wierzył.

Rebecca pokiwała głową, wyciągnęła stary telefon spod sofy i podłączyła go do gniazdka.

– Nie lubię tego hałasu, kiedy dzwoni – wyjaśniła na widok podniesionych brwi Rolanda.

– Wyciągam wtyczkę i wtedy przestaje.