Выбрать главу

Barney zawahał się, ale wziął ostrożnie zawiniątko i zważył je w ręku.

– Rozwiń – przynaglał Rhodes.

Barney wolno rozwijał bibułkę. Intuicyjnie przeczuwał, co było w środku, i ciarki przeszły mu po plecach. To na pewno nie to, jednocześnie wiedział, że to musi być to – inaczej Rhodes nigdy nie wyszedłby z taką propozycją. Tylko do tego przedmiotu miał słabość.

Wreszcie bibułka została odwinięta, a w ręku Barneya spoczywał olbrzymi, lilioworóżowy diament o szmaragdowym szlifie, ważący co najmniej sto pięćdziesiąt karatów. Wdarł się do pokoju skąpanego w wieczornym świetle tak gwałtownie jak mały pies i wypełnił go pomarańczowym światłem.

Rhodes z rozbawieniem przyglądał się twarzy Barneya.

– Rozpoznajesz? – zapytał. Barney skinął głową.

– Został oczywiście oszlifowany. Ale nie ma żadnych wątpliwości, jeśli chodzi o kolor. To Gwiazda Natalia.

– Teraz nazywa się Diament Rio.

– Skąd go masz?

– Jest tylko pożyczony – powiedział Rhodes. – Jest teraz własnością South American Diamond Company i mówią, że został znaleziony cztery lata temu w Brazylii.

– To Gwiazda Natalia – szepnął.

– Tak właśnie pomyślałem, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy – zgodził się Rhodes. – To na pewno on. Nie ma żadnej wzmianki o jakimkolwiek diamencie znalezionym w Brazylii, przynajmniej w ciągu ostatnich kilku lat. Waży 158,4 karata i można w przybliżeniu określić jego wagę przed oszlifowaniem. Musiał ważyć tyle co Gwiazda Natalia. Nie jestem wielkim entuzjastą szlifów szmaragdowych, lecz muszę przyznać, że osoba, która go szlifowała, zrobiła to po mistrzowsku. W zasadzie tylko dwie osoby mogły tego dokonać. Tak naprawdę to tylko jeden, a mianowicie Frederick Goldin z de Pecq's w Antwerpii.

Barney wyciągnął rękę z brylantem w stronę ostatniego promienia krwistoczerwonego słońca, a fasetki diamentu przemieniły krew w światło i ogień.

– Natalia – szepnął, nie poruszając prawie wargami. Rhodes patrzył na niego z satysfakcją.

– Mój agent w Antwerpii rozmawiał z Goldinem – powiedział. – Oczywiście Goldin zaprzeczył, że kiedykolwiek widział taki kamień. Ale mieszka teraz w nowym domu, w bogatej dzielnicy, a jego koledzy po fachu mówią, że zarobił pieniądze na dużym, czarnorynkowym kamieniu.

– Czy ten kamień jest na sprzedaż? – przerwał mu Barney.

– Za bardzo się spieszysz – powiedział Rhodes. – Miałem ci właśnie powiedzieć, że mój agent powziął dalsze kroki i pokazał w de Pecq's zdjęcie, które mu wysłałem. To jest to zdjęcie z „Cape Courier".

Wręczył Barneyowi mały pożółkły kawałek papieru gazetowego z niewyraźnym zdjęciem marszczącego brwi mężczyzny. Pod spodem widniał napis: „Pan Joel Blitz z Kimberley".

– Mężczyzna o takim wyglądzie, jednonogi mężczyzna o takim wyglądzie odwiedzał wiele razy de Pecq's w latach 1881, 1882.

Barney zacisnął palce wokół Diamentu Rio, tak jakby nie chciał go już nigdy wypuścić z rąk.

– W takim razie ten kamień jest mój – oświadczył.

– Nie możesz tego udowodnić – powiedział Rhodes. – South American Company ma wszelkie możliwe dokumenty stwierdzające jego pochodzenie.

– W takim razie ile kosztuje?

– Chcą go wystawić na licytację. Spodziewają się dostać jakieś dwa miliony.

– Funtów?

Rhodes skinął głową.

Barney zrozumiał wreszcie drogę, którą nieuchronnie musiał przebyć. Zrozumiał swoje własne przeznaczenie, którym kierował, a które tak naprawdę zostało wytyczone przez jego namiętności. Całe jego życie kręciło się wokół tego kamienia, Gwiazdy Natalii, i wokół kobiety, której imieniem go nazwał, Natalii Marneweck, Mooi Klip. Kamień był symbolem kobiety, a kobieta symbolem kamienia, natomiast kobieta i kamień symbolizowali jego nadzieję, wiarę, zrozumienie życia i Boga. Kiedy trzymał brylant w ręce, zobaczył całe swoje życie jak na dłoni, jego regularną symetryczną strukturę przypominającą strukturę dobrze oszlifowanego diamentu. Tylko że było już za późno. Stracił wszystko, co składało się na tę strukturę. Samo zrozumienie nie przywróci treści jego życiu.

– Ile zapłacisz mi za kopalnię Blitz Brothers? – zapytał Barney.

– Milion sześćset tysięcy – odparł Rhodes spokojnym głosem. – Jeśli zechcesz, przekażę ci też dożywotni zarząd nad kopalnią De Beers, będziesz też zawsze największym akcjonariuszem, ponadto możesz stać się pełnoprawnym członkiem klubu Kimberley.

– Milion sześćset tysięcy? – upewnił się Barney.

– To cena tego kamienia – powiedział Rhodes, wyraźnie zadowolony z siebie. – South American Company już się zgodziła sprzedać mi go za tę cenę, jeśli się zdecyduję. Wystarczy więc twoje jedno słowo i kamień jest twój.

Barney wyszedł z kamieniem na balkon i podniósł w górę. Wyglądał jak gwiazda wśród innych gwiazd, które pojawiły się już na niebie.

– I gwarantujesz mi członkostwo klubu?

Rhodes przechylił głowę, tak jakby chciał mu w ten sposób dać do zrozumienia, że to zależy tylko i wyłącznie od niego.

Barney wiedział, że się zgodzi. Nie było sensu unosić się ambicją, która i tak już umarła, ocalić uczucia, które już wygasły, sięgnąć po laury, które przypadły już innym i które dawno straciły swój blask. Poza tym perspektywa regularnych wizyt w klubie Kimberley, pogawędek przy kieliszku brandy, przyjemności, których musiał sobie do tej pory odmawiać ze względu na swoje żydowskie pochodzenie, wydawała się bardziej ponętna niż cokolwiek innego.

Barney spojrzał na diament, który trzymał w dłoni.

– Świetnie – powiedział. – Nie mogę już dłużej opierać się biegowi historii.

– Napij się jeszcze rumu z mlekiem – powiedział Rhodes.

Wywieszała flagi na letni jarmark Świętego Juliana, kiedy pani Cross przyszła powiedzieć jej, że jakiś dżentelmen czeka na nią na zewnątrz. Oddała więc resztę chorągwi pannie Hornchurch i z wdziękiem zeszła z podwyższenia. Spódnica i fartuch uniosły się odrobinę, odkrywając jej białe, płócienne, letnie buciki.

– Czeka w przedsionku, pani Ransome – oznajmiła pani Cross. Pani Cross wyglądała na zgrzaną, a owoce i piórka na jej kapeluszu były jak zwykle w nieładzie. – Ale to nie Anglik.

Natalia przeszła przez świetlicę, kierując się w stronę drzwi z małym okienkiem z mleczną szybą. Zanim je otworzyła, usiłowała zobaczyć, kim jest ów dżentelmen pragnący się z nią widzieć. Nie opodal, na najwyższym szczeblu drabiny, stała pani Unsworth i śpiewała The Old Hundredth - „Wszyscy którzy mieszkacie na ziemi… śpiewajcie Panu radośnie…"

Przez szybę Natalia widziała jedynie ciemną, zamazaną postać i nie miała pojęcia, kto to może być. Otworzyła więc drzwi i stanęła przed „dżentelmenem", uprzejmie go witając.

– Dzień dobry, proszę pana. Pani Cross powiedziała, że pytał pan o mnie.

Mężczyzna stał wyprostowany z rękami przy sobie. Nosił szary garnitur i koszulę ze stójką. Nie miał kapelusza, być może zostawił go w powozie.

– Mooi Klip – szepnął.

Serce skoczyło jej do gardła. Oniemiała. A jednak to był on. Był starszy, włosy mu posiwiały, przybrał chyba na wadze. Lecz stał przed nią Barney Blitz we własnej osobie, przystojny i silny jak zawodowy bokser.

Nie mogła wydobyć głosu, nie mogła też ruszyć się z miejsca, lecz jej usta zacisnęły się ze szczęścia i smutku, a w oczach pojawiły się łzy.