Выбрать главу

Lokaj otworzył przed nimi czarno malowane, frontowe drzwi i wprowadził obu przyjaciół do przestronnego, wysokiego holu, którego styl przypominał Peterowi mocno przesadzone, bizantyjskie wnętrza. Gdziekolwiek spojrzeć były łuki wyłożone złotą i błękitną mozaiką, a fontanna z posążkami przedstawiającymi splecione w uścisku morskie syreny pluskała wodą, której szmer odbijał się cichym echem od ścian.

– Zechciejcie, panowie, przejść do popołudniowego pokoju – poprosił lokaj i wprowadził ich uroczyście do biblioteki z żółtym, koloru słońca dywanem, która mieściła się na końcu korytarza.

Przy szerokim obitym skórą biurku, paląc tureckie cygaro osadzone w długiej rurce, siedział mały, pulchny człowieczek z błyszczącymi, zaczesanymi do góry włosami i w monoklu. Miał na sobie żółty jedwabny szlafrok, który kolorystycznie był dobrze dobrany do dywanu, a na nogach miał założone żółte jedwabne pantofle.

Na sofie stojącej w drugim końcu pomieszczenia, tuż obok ściany złoconych i oprawnych w skórę książek, leżała prześliczna dziewczyna; nie wyglądała na więcej niż szesnaście, siedemnaście lat; miała haftowaną, jedwabną opaskę podtrzymującą zaczesane do góry blond włosy; była ubrana w wielowarstwowy szlafroczek z tak delikatnego muślinu, że Peter dojrzał jej różowawe brodawki.

– Może byście się przedstawili -.powiedział grubas zza biurka.

– Nazywam się Peter Ransome – rzekł Peter. – A to pan Samuel Kellogg, mój przyjaciel. Pan Kellogg jest jubilerem.

– Rozumiem – burknął Garth Steinman. – A kim pan jest?

– Jestem mechanikiem automobilowym – odpowiedział Peter.

Garth Steinman zanotował kilka słów w leżącym przed nim notatniku. Następnie zamknął go i powiedział:

– Zadaję sobie pytanie, skąd u mechanika automobilowego olbrzymi diament.

– Jestem jego prawnym właścicielem, panie Steinman. Dostałem go w spadku po mojej zmarłej matce. Po mojej… niedawno zmarłej matce.

– Moje kondolencje – powiedział Garth Steinman. – Pańska matka była zamożną kobietą? Czy mogę poznać jej nazwisko?

– Nie była zamożna w pełni tego słowa znaczeniu, ale oczywiście miała diament – wyszeptał Peter.

Garth Steinman podniósł do góry głowę, jedno oko miał zamknięte, drugim spoglądał przez monokl, przypominało ono dopiero co otwartego małża.

– Rozumiem. Nie jest trudno zbadać pochodzenie diamentu, jeżeli zna się odpowiednich ludzi. Mój lokaj powiedział mi, że kamień jest wyjątkowy, przynajmniej jeżeli chodzi o wygląd.

Peter wyjął diament z kieszeni i położył go na samym środku zamkniętego notatnika Gartha Steinmana. Przez dziesięć sekund Garth Steinman popatrzył na Petera i dopiero później zwrócił uwagę na kamień.

– No cóż, hmmm – powiedział.

Piękna blond dziewczyna na drugim końcu pokoju usiadła i zaczęła robić notatki. Podczas gdy Peter i Samuel stali w bezruchu i obserwowali go w milczeniu, Garth Steinman umieścił diament na arkuszu białego papieru i dokładnie się mu przyglądał. Jego cygaro dopalało się w popielniczce, a jedynym dźwiękiem w pokoju, oprócz słabego szmeru fontanny w holu, był chrapliwy oddech Steinmana, kiedy wpuszczał i wypuszczał ustami powietrze.

Teraz Steinman wyjął dwudziestokrotnie powiększającą lupę i poddawał diament badaniu na jasność i przejrzystość, a przy okazji sprawdzał, czy nie miał plam, które tworzyły mikroskopijnej wielkości pęcherzyki, czy nie ma „pajęczyny" spowodowanej pęknięciami trudnymi do zauważenia gołym okiem oraz skaz, które czasami pojawiają się w wiązaniach między poszczególnymi bliźniaczymi krysztaj,

Po dłuższej chwili starannego studiowania, w, łożył diament, złożył lupę i schował ją do kieszeni na piersi.

– Rzadko uda się komukolwiek mnie zaskoczyć – powiedział grubym głosem. – Znam wartość i pochodzenie niemal każdego wartościowszego klejnotu na całym świecie. Mam przyjaciół na dworze rosyjskim, w Wiedniu i w Berlinie. Cecil Rhodes, zanim umarł, był moim bliskim przyjacielem, a Ernest Oppenheimer regularnie depeszuje do mnie z De Beers i zaprasza mnie na obiad, kiedy tylko jest w Londynie czy Bernie.

Garth Steinman zamilkł i wziął diament do prawej ręki.

– Ten kamień jednak mnie zadziwił. Mogę pana zapewnić, że jest prawdziwy. Nikt nie jest w stanie wykonać fałszywego diamentu takiej wielkości, ponieważ bez trudu można byłoby to rozpoznać. Któż by się na to odważył? To byłby absurd. Panie Ransome – bo tak pan się nazywa? – jestem pewien, że ten kamień to słynny diament Rio, który w 1888 roku na aukcji w Nowym Jorku został sprzedany kupcowi o nazwisku Greenberg. Nie pamiętam za ile, myślę, że za około dwa miliony. Rozmiar, cięcie oraz kolor, wszystko zgadza się z tym, co wiem na temat Rio.

W tym momencie blondynka podniosła się z sofy, przeszła przez pokój, zamiatając długim trenem swojego szlafroka żółtokanarkowy dywan i zatrzymała się w pobliżu biurka Gartha Steinmana. Patrzyła na diament, jak gdyby była zahipnotyzowana. Peter posłał jej przyjacielski, przelotny uśmiech, ale go nie odwzajemniła.

– Jak pan myśli, ile jest wart? – zapytał Samuel. Garth Steinman wydął policzki.

– To zależy od jego historii. Jeżeli pan Ransome potrafi udowodnić, że wszedł w jego posiadanie drogą jak najbardziej legalną, to możemy spróbować bezpośrednio u kupców i prywatnych kolekcjonerów, na dworach królewskich i tym sposobem uda nam się sprzedać go bez wystawiania na aukcji, gdzie zazwyczaj otrzymuje się mniej. Obecnie ceny rynkowe są stabilne. Jeżeli odpowiednio zagramy, możemy dostać od trzech do czterech milionów. Oczywiście spodziewam się prowizji, trzydziestu procent.

– Czy to nie za wiele? – zapytał Peter. Garth Steinman uśmiechnął się z rezerwą.

– Siedemdziesiąt procent z trzech milionów, czyli to, co pan otrzyma, to chyba lepsze niż nic? Na świecie nie ma wielu łudzi, którzy potrafią sprzedać diament dla pana, mogę pana o tym zapewnić. No cóż, chyba wiedział pan o tym, w przeciwnym razie nie przyniósłby go pan tutaj.

– On ma rację, Peter – wtrącił Samuel.

Peter pomyślał przez chwilę, po czym skinął głową.

– W porządku, panie Steinman, zostawiam sprzedaż panu. Oczywiście, wypisze mi pan pokwitowanie, że diament zostaje u pana. I proszę o skontaktowanie się ze mną, jeżeli znajdzie pan klienta, przed zawarciem transakcji.

– Naturalnie – powiedział Garth Steinman. – Czy napijecie się, panowie, brandy?

Peter dostał wiadomość od Gartha Steinmana dopiero po upływie miesiąca. Wrócił do pracy w fabryce automobilowej Vulcan w Southport. Pewnego ponurego sierpniowego dnia otrzymał telegram następującej treści: „Proszę natychmiast przyjechać do Londynu. Mam klienta – Steinman". Peter powiadomił swojego szefa, że źle się czuje, wsiadł w omnibus i pojechał do swojego małego mieszkanka na obrzeżach Southport, żeby pośpiesznie spakować kufer podróżny. W porze podawania herbaty siedział już w pociągu, który jechał z Northampton do Londynu. Wschodni horyzont oraz równiny wschodniej Anglii oświetlane były przez błyskawice nadchodzącej burzy. Do St. John's Wood przyjechał o szóstej.

Garth Steinman przywitał go przy drzwiach. Tym razem Steinman był ubrany w znakomicie skrojony wieczorowy garnitur oraz koszulę ze stojącym kołnierzykiem, przez co jego głowa przypominała blady świąteczny pudding podany na białym talerzu.

– Jest pan punktualny – zauważył z zadowoleniem i wprowadził Petera do środka. – Lubi pan goliznę? – zapytał, kiedy przechodzili obok fontanny w holu.

Peter spojrzał na niego.

– Umiarkowanie – odpowiedział. – Na wszystko jest odpowiedni czas i miejsce.