Выбрать главу

Uśmiechnęła się do niego szeroko.

— Słuchaj, przestań się cofać! Nie zrobię ci nic złego. Czy nie rozumiesz, co mówię?

Mówiła bardzo głośno, bardzo wyraźnie, robiąc długie przerwy między słowami. Ale on nadal się cofał. Wzięła swoje piersi w dłonie i wypchnęła je w uniwersalnym geście oddania.

Zrozumiał to, przynajmniej to zrozumiał.

Wydał niski pomruk, jak zwierzę znajdujące się w potrzasku. W jego oczach pojawił się błysk strachu. Wargi cofnęły się, wyrażając co? Przerażenie? Obrzydzenie?

Tak, obrzydzenie. Zrozumiała, że to było obrzydzenie.

Muszę mu się wydawać tak samo brzydka jak on mnie.

Odwrócił się teraz i uciekał od niej, biegł chwiejnym krokiem przez brzozowy zagajnik.

— Poczekaj! — zawołała. — Poczekaj, Inny! Wróć! Nie uciekaj!

Ale jego już nie było. Nigdy dotąd żaden mężczyzna jej nie odmówił. Coś takiego zdarzyło jej się po raz pierwszy w życiu. Była tym zdziwiona. Nie chciała w to uwierzyć. Doświadczenie okazało się druzgoczące. Był Innym, to prawda, a ona musiała wydawać mu się obca i niepociągająca, ale czy rzeczywiście była tak odpychająca, że musiał wydać ten pomruk i robić te grymasy? Czy rzeczywiście była tak odpychająca, że musiał uciekać?

No tak. Musiał być jeszcze niedorosłym chłopcem, powiedziała sobie. Był co prawda bardzo wysoki, ale był chłopcem.

Tej nocy powróciła do plemienia z silnym postanowieniem, że w końcu weźmie sobie towarzysza, a kiedy wkrótce potem Ciemny Wiatr poprosił ją, żeby dzieliła z nim jego futro do spania, bez wahania przyjęła jego propozycję.

— Tak — powiedziała mężczyznom z Drużyny Myśliwych. — Tak, wiem bardzo dobrze, jacy są Inni. Kiedy ich dogonimy, będę wśród was i będę zabijała te paskudne bestie podobne do obrzydliwych demonów. Bo właściwie są takimi demonami.

— Zobaczcie — powiedział Drzewo Wilków, wskazując palcem. — Starzy ludzie schodzą ze wzgórza.

Rzeczywiście, schodzili. Prowadził ich Srebrny Obłok. Kulał i w sposób zbyt oczywisty udawał, że nie kuleje. Za nim szli pozostali trzej starcy. Ta Która Wie patrzyła, jak wmaszerowują do obozu i jak idą prosto do sanktuarium Bogini. Przez dłuższy czas Srebrny Obłok konferował z trzema kapłankami. Wszyscy czworo kręcili głowami, a potem znowu kiwali nimi. Aż w końcu Srebrny Obłok wystąpił, mając przy swoim boku najstarszą kapłankę i przemówił.

— Letnie Święto — powiedział — będzie w tym roku odwołane, albo przynajmniej odłożone na później. Bogini okazała niezadowolenie, sprowadzając w pobliże obozowiska, tak, sprowadzając bardzo blisko, grupę Innych. Inni pojawili się tutaj, na terenach wschodnich, gdzie nie powinni mieszkać. Jest oczywiste, że Lud zrobił coś niewłaściwego. Jest też oczywiste, że to miejsce nie jest dla Ludu dobre. Dlatego Lud odejdzie stąd jeszcze dzisiaj i uda się z pielgrzymką do Miejsca Trzech Rzek, w którym w zeszłym roku, idąc na wschód, wzniósł wspaniałe sanktuarium na cześć Bogini. W Miejscu Trzech Rzek Lud będzie błagał Boginię, żeby mu wyjaśniła, jakie popełnił błędy.

Ta Która Wie jęknęła.

— Ale podróż zajmie nam kilka tygodni! A poza tym to nie ten kierunek! Pójdziemy prosto na tereny, które właśnie opuściliśmy, na tereny, na których aż roi się od Innych!

Srebrny Obłok zmierzył ją lodowatym i gniewnym spojrzeniem.

— Bogini obiecała nam ten kraj. Obiecała, że nie będzie tu Innych. Przyszliśmy tu i okazuje się, że Inni już tu są. Tak nie powinno być. Musimy zapytać Boginię o wskazówki.

— Zapytajmy więc o nie na południu. Tam będzie przynajmniej cieplej. I może znajdziemy przyzwoite miejsce na obozowisko, miejsce nie otoczone przez Innych.

— Ty możesz iść na południe. Masz na to nasze zezwolenie, Ta Która Wie. A reszta plemienia wyrusza dziś po południu w drogę do Miejsca Trzech Rzek.

— A co z Innymi? — krzyknęła.

— Inni nie odważą się zbliżyć do sanktuarium Bogini — odpowiedział Srebrny Obłok. — Ale skoro tak się boisz, że to zrobią, idź na południe! Tak, idź sobie na południe!

Ta Która Wie usłyszała śmiech. Śmiał się Płonące Oko. A potem zaczęli się śmiać i inni członkowie Drużyny Myśliwych. Dołączyły się do nich niektóre Matki. Za chwilę śmiali się wszyscy, wytykając ją palcami.

Żałowała, że nie ma już w rękach włóczni Płonącego Oka. Gdyby ją miała, rozgromiłaby ich, nic by jej nie powstrzymało, zrobiłaby rzeź.

— Idź na południe! — wołali do niej. — Idź na południe, idź na południe!

Przekleństwo cisnęło jej się na usta, ale się powstrzymała i nic nie powiedziała. Zrozumiała, że oni rzeczywiście chcą, żeby sobie poszła. Jeżeli teraz wyrwą się jej jakieś gniewne słowa, oni mogą ją wypędzić. Dziesięć lat temu przyjęłaby to z ochotą. Ale teraz była już starą kobietą, miała więcej niż trzydzieści lat. W jej sytuacji odejście od plemienia równałoby się pewnej śmierci.

Wymamrotała pod nosem parę gniewnych słów, a potem odwróciła wzrok od uporczywego spojrzenia, jakim wpatrywał się w nią Srebrny Obłok.

Srebrny Obłok klasnął w dłonie.

— W porządku — zawołał. — Zacznijcie się wszyscy zbierać do drogi! Zwijamy obóz! Wyruszamy, zanim się zrobi ciemno!

2. Przybycie

W ciągu tych kilku tygodni Edith Fellowes miała mnóstwo zajęć. Najtrudniejsze okazało się rozstanie z pracą w szpitalu. Dwutygodniowy okres wymówienia był nie tylko niezgodny z przepisami; zaproponowanie go było także czymś wysoce niewłaściwym. Jednak kiedy panna Fellowes oświadczyła, że opuszcza swoje dotychczasowe miejsce pracy bardzo niechętnie i tylko dlatego, że zaproponowano jej, aby wzięła udział w niewiarygodnie ekscytującym nowym przedsięwzięciu badawczym, administracja szpitala okazała zrozumienie.

Panna Fellowes wymieniła nazwę Instytutu Badań nad Polem Statycznym.

— Będzie się pani opiekowała małym dinozaurem? — zapytano ją przy wtórze stłumionego śmiechu.

— Nie, nie dinozaurem — powiedziała. — Będzie to praca o wiele bliższa temu, na czym się znam.

Nie podała żadnych dalszych szczegółów. Doktor Hoskins zabronił jej rozmawiać o nich z kimkolwiek. Jednak tym, którzy znali Edith Fellowes, nie było trudno się domyślić, że przedsięwzięcie musi mieć związek z dziećmi. A jeżeli zatrudniają ją ludzie, którzy sprowadzili tego sławnego dinozaura z ery mezozoicznej, to ich obecne przedsięwzięcie musi być czymś podobnym, być może ma polegać na sprowadzeniu prehistorycznego dziecka z jakiejś zamierzchłej epoki. Panna Fellowes ani nie potwierdziła ich domysłów, ani im nie zaprzeczyła. Ale oni i tak wiedzieli swoje. Wszyscy. Oczywiście udzielono jej urlopu.

Mimo to przez kilka dni musiała pracować praktycznie przez całą dobę. Zamknęła w tym czasie nie zakończone sprawy, napisała końcowe sprawozdanie, przygotowała spisy inwentarzowe dla swoich następczyń, oddzieliła własne wyposażenie i materiały naukowe od szpitalnych. Wymagało to wysiłku, ale tak naprawdę nie było kłopotliwe. Natomiast rzeczą rzeczywiście trudną okazało się pożegnanie z dziećmi. Dzieci bowiem nie mogły uwierzyć, że panna Fellowes odchodzi.

— Wróci pani za tydzień albo dwa, prawda panno Fellowes? — pytały, tłocząc się wokół niej. — Wyjeżdża pani po prostu na wakacje, prawda? Bierze pani krótki urlop? A dokąd pani jedzie, panno Fellowes?

Niektóre znała od dnia ich urodzenia. Teraz miały po pięć, sześć, siedem lat. Większość była pacjentami ambulatoryjnymi. Niektóre jednak przebywały w szpitalu na stałe. A ona pracowała z nimi od lat.

Trudno było powiedzieć im, że odchodzi, bardzo trudno.