Выбрать главу

Chmee wypuścił powietrze ze swojego skafandra i właśnie go ściągał. Louis zdjął hełm, zrzucił plecak i zsunął skafander, wszystko to z niestosownym pośpiechem. Powietrze było suche i lekko stęchłe.

— Myślę, że możemy zacząć od szybu prowadzącego do zbiorników paliwa. Mam prowadzić? — zapytał Chmee.

— Świetnie. — Louis usłyszał we własnym głosie napięcie i zapał, które starał się stłumić. Przy odrobinie szczęścia Najlepiej Ukryty mógł tego nie zauważyć. Już niedługo. Podążył za pomarańczowymi plecami kzina.

Za drzwiami w prawo do skrzyżowania korytarzy, dalej w stronę osi statku i w dół po drabince… wielka, pokryta futrem łapa chwyciła Louisa za ramię i pchnęła w jakiś korytarz.

— Musimy porozmawiać — zagrzmiał kzin.

— Tak, w samą porę! Jeśli nas teraz słyszy, możemy równie dobrze poddać się. Posłuchaj…

— Najlepiej Ukryty nie usłyszy nas. Louis, musimy porwać „Rozżarzoną Igłę”. Myślałeś o tym?

— Tak. Nie da się tego zrobić. Już raz próbowałeś, ale co, do cholery, zamierzałeś zrobić dalej? Nie potrafisz pilotować „Igły”. Widziałeś tablicę przyrządów.

— Mogę zmusić dwugłowego do pilotowania.

Louis potrząsnął głową.

— Nawet jeśli dałbyś radę pilnować go przez dwa lata — rzekł — wysiadłby prawdopodobnie system podtrzymywania życia, gdyby miał obsługiwać was obu tak długo. Właśnie tak to sobie lalecznik zaplanował.

— Poddajesz się? Louis westchnął.

— W porządku, zajmijmy się szczegółami. Możemy zaoferować Najlepiej Ukrytemu wiarygodną łapówkę lub wiarygodną groźbę, albo możemy go zabić, jeśli uważasz, że potrafimy później pilotować „Igłę”.

— Tak.

— Nie możemy przekupić go magicznym urządzeniem do transmutacji. Coś takiego nie istnieje.

— Obawiałem się, że wypaplesz prawdę.

— W żadnym razie. Kiedy dowie się, że nie jesteśmy mu potrzebni, już nie żyjemy. I nie mamy go czym przekupić. — Louis kontynuował: — Nie możemy dostać się na pokład nawigacyjny. Gdzieś na statku mogą być dyski transferowe, które by nas tam przeniosły, ale gdzie są i jak zmusić Najlepiej Ukrytego, żeby je włączył? Nie możemy również zaatakować go. Pociski nie przebiją kadłuba GP. Jest na nim osłona przed promieniowaniem, a praw­dopodobnie również między naszą celą a pokładem nawigacyjnym. Lalecznik nie zignorowałby tej możliwości. Nie możemy więc strzelić do niego z lasera, bo ściany zamienią się w lustra i odbiją nam naszą wiązkę. Co pozostaje? Fale dźwiękowe? Po prostu wyłączy mikrofony. Czy coś pominąłem?

— Antymateria. Nie musisz mi przypominać, że nie mamy żadnej.

— A zatem, nie możemy go postraszyć, nie możemy zrobić mu krzywdy, a poza tym i tak nie możemy dostać się na pokład nawigacyjny.

Kzin w zamyśleniu podrapał się pazurami po karku.

— Właśnie przyszło mi coś do głowy — powiedział człowiek. — Niewykluczone, że „Igła” w ogóle nie może wrócić do poznanej części kosmosu.

— Nie rozumiem, co masz na myśli.

— Wiemy zbyt dużo. Jesteśmy bardzo złą reklamą dla lalecz­ników. Wszystko wskazuje na to, że Najlepiej Ukryty nigdy nie zamierzał zawieźć nas z powrotem do domu. A więc po co sam miałby tam lecieć? Chce dotrzeć do Floty Światów, która znajduje się w przeciwnym kierunku w odległości dwudziestu lub trzydziestu lat świetlnych stąd. Nawet gdybyśmy potrafili pilotować „Igłę”, prawdopodobnie i tak nie starczyłoby nam zapasów, by dotrzeć do poznanego kosmosu.

— Więc ukradniemy tutejszy statek? Właśnie ten? Louis potrząsnął głową.

— Możemy go obejrzeć. Ale nawet jeśli jest w dobrym stanie, prawdopodobnie nie potrafimy nim polecieć. Współplemieńcy Halrloprillalar zabierali tysiąc osób załogi i nigdy, według Prill, nie dotarli tak daleko… chociaż budowniczowie Pierścienia chyba tam bywali.

Kzin stał dziwnie nieruchomo, jak gdyby bał się uwolnić nagromadzoną energię. Jego towarzysz zaczął zdawać sobie sprawę, jak wściekły jest Chmee. — Radzisz mi zatem poddać się? I nie należy się nam nawet zemsta?

Louis, będąc w transie, wielokrotnie myślał o tym. Próbował przywołać optymizm, który wtedy odczuwał, ale bez rezultatu.

— Zastosujmy taktykę opóźniającą. Przeszukajmy port kos­miczny. Jeśli niczego nie znajdziemy, przeszukajmy Pierścień. Jesteśmy do tego przygotowani. Nie pozwólmy Najlepiej Ukryte­mu zrezygnować, dopóki nie znajdziemy naszej własnej od­powiedzi. Jakakolwiek będzie.

— Ta sytuacja to wyłącznie twoja wina.

— Wiem. Dlatego jest tak śmiesznie.

— Więc śmiej się.

— Daj mi drouda, a będę się śmiał.

— Twoje głupie spekulacje doprowadziły do tego, że jesteśmy niewolnikami roślinożercy. Musisz zawsze uważać, że wiesz więcej, niż wiesz naprawdę?

Louis usiadł plecami do jarzącej się żółto ściany.

— To wydawało się takie logiczne. Nieżas, to było logiczne. Posłuchaj, laleczniki badały Pierścień całe lata, zanim się pojawiliś­my. Znały jego prędkość obrotową, wymiary, masę, która jest trochę większa od masy Jowisza. I niczego więcej nie ma w tym układzie. Wszystkie planety, wszystkie księżyce, wszystkie asteroidy zniknęły. To wydawało się tak oczywiste. Budowniczowie Pierścienia wzięli planetę podobną do Jowisza i przerobili ją na materiały budowlane. Wykorzystali również resztę planetarnego śmiecia i wbudowali go w Pierścień. Odpowiadałoby to, mniej więcej, masie Układu Słonecznego.

— To była tylko spekulacja.

— Przekonałem was obu. Przypomnij sobie. A gazowe olbrzymy — kontynuował uparcie Louis — to głównie wodór.

Budowniczowie Pierścienia musieliby zmienić ten pierwiastek materiał konstrukcyjny, czymkolwiek on jest; w niczym nie przypomina materiałów, z których my budujemy. Musieliby dokonywać transmutacji w takim tempie, że zdystansowaliby Supernową. Posłuchaj, Chmee, widziałem Pierścień. Gotów byłem sam uwierzyć we wszystko.

— Podobnie jak Nessus — parsknął kzin, zapominając, że sam również uwierzył. — I Nessus zapytał Halrloprillalar o transmutację. A ona uważała naszego dwugłowego towarzysza za czarująco łatwowiernego. Opowiedziała mu historyjkę o statkach zabierających ołów, by przetwarzać go w paliwo. Ołów! Dlaczego nie żelazo? Żelazo zajęłoby więcej miejsca, ale jego wytrzymałość jest większa. Louis roześmiał się.

— Nie pomyślała o tym — rzekł.

— Czy kiedykolwiek mówiłeś jej, że transmutacja to twoja hipoteza?

— A jak sądzisz? Umarłaby ze śmiechu. Zresztą było już za późno, żeby powiedzieć Nessusowi. W tym czasie leżał bez głowy w koi autolekarza.

— Wrrr.

Louis pomasował obolałe ramiona.

— Jeden z nas powinien być mądrzejszy — stwierdził. — Mówiłem ci, że po powrocie przeprowadziłem pewne obli­czenia. Wiesz, ile energii potrzeba, by nadać całej masie Pier­ścienia szybkość obrotową siedmiuset siedemdziesięciu mil na sekundę?

— Dlaczego pytasz?

— Mnóstwo. Tysiące razy więcej, niż wynosi roczna produkcja energii średniej wielkości słońca. Skąd inżynierowie Pierścienia wzięliby taką ilość energii? Musieliby rozbić dwanaście Jowiszów lub którąś z planet o masie dwanaście razy większej od masy Jowisza. Pamiętaj, że wszystkie one to głównie wodór. Część wodoru wykorzystaliby do reakcji termojądrowej, żeby uzyskać energię potrzebną do realizacji tego projektu, a pozostałą zmaga­zynowaliby w magnetycznych butlach. Po zbudowaniu Pierścienia z resztek stałej materii mieliby paliwo do rakiet termojądrowych, które nadałyby mu prędkość obrotową.