Выбрать главу

– Istotnie. Ale czy możemy...

– I musiałbyś wiedzieć, który świat ma grunt w tym samym miejscu, bo inaczej nie ma sensu go otwierać – mówił Will bardziej do siebie niż do anioła. – Więc to nie jest takie łatwe, jak myślałem. Chyba w Oksfordzie i Cittagazze mieliśmy po prostu szczęście. Ale chciałbym tylko...

Znowu wziął do ręki nóż. Oprócz czystego i wyraźnego uczucia, którego doznał, kiedy dotknął punktu otwarcia do własnego świata, więcej niż raz doświadczył sensacji innego rodzaju: swoistego rezonansu, jakby uderzał w ciężki drewniany bęben, tylko, że oczywiście rezonans dotarł do niego, jak wszystkie inne, poprzez najlżejsze drgnienie pustego powietrza.

Tam. Cofnął dłoń i pomacał gdzie indziej: znowu.

Przeciął i stwierdził, że odgadł prawidłowo. Rezonans oznaczał, że grunt w otwartym świecie znajdował się na tym samym miejscu co w tym świecie. Will spoglądał na trawiasty płaskowyż pod pochmurnym niebem, gdzie pasło się stado spokojnych zwierząt – jakich nigdy jeszcze nie widział – zwierząt wielkości bizona, z szerokimi rogami, kosmatym niebieskim futrem i sztywną grzywą na karku.

Przeszedł na drugą stronę. Najbliższe zwierzę podniosło obojętny wzrok, po czym wróciło do skubania trawy. Zostawiwszy otwarte okno, Will na łące obcego świata wyczuł czubkiem noża znajome zaczepy i wypróbował je.

Tak, z tego świata mógł otworzyć swój własny, i wciąż znajdował się wysoko nad farmami i żywopłotami; łatwo mógł odnaleźć silny rezonans oznaczający świat Cittagazze, który właśnie opuścił.

Z głęboką ulgą wrócił do obozu nad jeziorem, zamykając wszystkie okna za sobą. Teraz mógł znaleźć drogę do domu; teraz się nie zgubi; mógł się ukryć w razie potrzeby i przemieszczać bezpiecznie.

Z każdym następnym okruchem wiedzy rosła jego siła. Wsunął nóż za pas i zarzucił plecak na ramię.

– No, jesteś już gotowy? – zapytał sarkastyczny głos.

– Tak. Wyjaśnię ci wszystko, jeśli chcesz, ale nie wydajesz się zainteresowany.

– Och, twoje postępowanie jest dla mnie źródłem nieustannej fascynacji. Ale nie przejmuj się mną. Co zamierzasz powiedzieć tym ludziom, którzy nadchodzą?

Will rozejrzał się zaskoczony. Na szlaku, daleko w dole, zobaczył sznur podróżnych z jucznymi końmi, wędrujących wytrwale w stronę jeziora. Jeszcze go nie spostrzegli, ale wkrótce to nastąpi, jeśli nie ruszy się z miejsca.

Will zwinął płaszcz ojca, który wcześniej rozłożył na kamieniach w słońcu. Po wyschnięciu płaszcz ważył znacznie mniej. Rozejrzał się: nie mógł unieść nic więcej.

– Idziemy dalej – oznajmił.

Chciał przewinąć bandaż, ale to mogło zaczekać. Ruszył brzegiem jeziora, a anioł podążał za nim, niewidzialny w jasnym powietrzu.

Znacznie później tego samego dnia zeszli z nagich skał na ostrogę porośniętą trawą i karłowatymi rododendronami. Will marzył o odpoczynku i zdecydował, że wkrótce zrobi postój.

Niewiele usłyszał od anioła. Od czasu do czasu Balthamos mówił: „Nie tędy” albo „Po lewej jest łatwiejsza ścieżka”, a Will przyjmował radę; ale w rzeczywistości szedł, żeby iść i oddalić się od tamtych wędrowców, ponieważ dopóki nie wrócił drugi anioł z wiadomościami, równie dobrze mogli zostać na miejscu.

Teraz, kiedy słońce zachodziło, zaczynał widzieć swojego dziwnego towarzysza. Sylwetka człowieka zdawała się drgać w świetle, a powietrze wewnątrz niej zgęstniało.

– Balthamos? – zagadnął Will. – Chciałbym znaleźć strumień. Czy jest jakiś w pobliżu?

– Jest źródło w połowie zbocza – odparł anioł – tuż przed tymi drzewami.

– Dziękuję – powiedział Will.

Znalazł źródełko, napił się do syta i napełnił manierkę. Zanim jednak zdążył zejść do niewielkiego zagajnika, usłyszał okrzyk Balthamosa. Odwrócił się i zobaczył jego sylwetkę mknącą ponad zboczem w stronę... czego? Właściwie zobaczył anioła tylko jako przelotny cień i widział go lepiej, kiedy nie patrzył wprost na niego, ale zdawało mu się, że Balthamos zatrzymał się, nasłuchiwał, a potem śmignął w górę i wyhamował z powrotem obok Willa.

– Tutaj! – zawołał głosem przynajmniej raz wolnym od sarkazmu i pretensji. – Baruch poszedł tędy! I tu jest jedno okno, prawie niewidoczne. Chodź... chodź. Chodź zaraz.

Will pospieszył za nim, zapominając o zmęczeniu. Okno, jak zobaczył po chwili, otwierało się na mroczny krajobraz przypominający tundrę, bardziej płaski niż góry świata Cittagazze i zimniejszy pod zachmurzonym niebem. Przeszedł na drugą stronę, a Balthamos natychmiast do niego dołączył.

– Który to świat? – zapytał Will.

– Świat tej dziewczyny. Tędy przeszły. Baruch ruszył za nimi, żeby je śledzić.

– Skąd wiesz, gdzie on jest? Czytasz w jego myślach?

– Oczywiście, że czytam w jego myślach. Dokądkolwiek pójdzie, moje serce podąża za nim; czujemy jak jeden, chociaż jest nas dwóch.

Will rozejrzał się, ale nie zobaczył ani śladu ludzkiej działalności. Chłód w powietrzu zwiększał się z każdą chwilą, w miarę jak zapadał zmrok.

– Nie chcę tutaj nocować – oświadczył Will. – Zostaniemy na noc w świecie Ci'gazze i przejdziemy tu rano. Przynajmniej tam jest las i mogę rozpalić ogień. Teraz, kiedy wiem, jak wyczuć jej świat, mogę go znaleźć nożem... Och, Balthamos? Możesz przybrać inną postać?

– Po co?

– W tym świecie istoty ludzkie mają dajmony i jeśli nie będę takiego miał, wzbudzę podejrzenia. Lyra za pierwszym razem przestraszyła się mnie z tego powodu. Więc jeśli zamierzamy podróżować po tym świecie, musisz udawać moją dajmonę i przybrać postać jakiegoś zwierzęcia. Najlepiej ptaka. Wtedy przynajmniej możesz latać.

– Och, jakie to męczące.

– Ale możesz?

– Mógłbym...

– Więc zrób to zaraz. Chcę zobaczyć.

Sylwetka anioła jakby skondensowała się, tworząc niewielki wir w powietrzu, a potem czarny kos sfrunął na trawę u stóp Willa.

– Usiądź na moim ramieniu – zaproponował Will.

Ptak wykonał polecenie, po czym przemówił znajomym ironicznym głosem anioła:

– Zrobię to tylko w razie absolutnej konieczności. To niewymowne upokorzenie.

– Szkoda – stwierdził Will. – W tym świecie za każdym razem, kiedy spotkamy ludzi, musisz zmienić się w ptaka. Sprzeciwy i narzekania nie mają sensu. Po prostu zrób to.

Kos sfrunął z jego ramienia i rozpłynął się w powietrzu, a zamiast niego pojawił się nadąsany anioł. Zanim przeszli z powrotem przez okno, Will rozejrzał się uważnie i powąchał powietrze, żeby lepiej zapamiętać świat, gdzie więziono Lyrę.

– Gdzie jest teraz twój towarzysz? – zapytał.

– Idzie za kobietą na południe.

– Więc my też pójdziemy w tę stronę, rano.

Następnego dnia Will wędrował przez wiele godzin i nikogo nie spotkał. Krajobraz tworzyły głównie niskie wzgórza porośnięte krótką, suchą trawą. Na każdym wzniesieniu terenu Will rozglądał się, szukając śladów ludzkiej działalności, ale nie znalazł żadnych. Jedyne urozmaicenie pylistej zielonobrązowej pustki stanowiła odległa smużka ciemniejszej zieleni, do której zmierzał, ponieważ Balthamos powiedział, że to jest las z rzeką płynącą na południe. Kiedy słońce stało w zenicie, Will daremnie próbował przespać się wśród niskich krzaków. Pod wieczór czuł zmęczenie i stopy go bolały.

– Strasznie się wleczesz – zauważył zgryźliwie Balthamos.

– Nic na to nie poradzę – odparł Will. – Jeśli nie potrafisz powiedzieć nic pożytecznego, lepiej się nie odzywaj.