Выбрать главу

Wedle ziemskich standardów wody na Księżycu było dość mało — niewiele więcej niż w sporym jeziorze — ale dla kolonistów z Ziemi był to bezcenny skarb, wart znacznie więcej niż złoto o takim samym ciężarze. Dla naukowców owa woda także miała bezcenną wartość, ponieważ zawierała informacje o eonach, w ciągu których powstawały komety, i dostarczała pośrednich wskazówek dotyczących tworzenia się ziemskich oceanów, które także zawdzięczały swe powstanie uderzeniom komet.

Jednakże Michaiła interesował nie księżycowy lód, lecz słoneczny ogień.

* * *

Odwrócił się od cienia i zaczął mozolnie wspinać się po stromej pochyłości w kierunku światła. Drogę stanowił po prostu szlak wydeptany ludzkimi stopami. Był oznaczony latarniami ulicznymi (tak je wszyscy nazywali), małymi, wiszącymi na słupach, kulistymi lampami, dzięki czemu widział, co robi.

Pochyłość była stroma i każdy krok, nawet przy jednej szóstej ziemskiej siły ciążenia, stanowił duży wysiłek. Kombinezon ułatwiał marsz; słychać było delikatne buczenie serwomechanizmów i wysoki warkot wentylatorów i pomp, które pracowały, aby na szybie czołowej nie skraplał się pot. Wkrótce oddychał ciężko, a w mięśniach czuł przyjemny ból. Ten spacer to była jego codzienna przechadzka dla zdrowia.

W końcu dotarł do szczytu i wyszedł na pełne słońce. Zainstalowano tam grupkę czujników, które nieskończenie cierpliwie wpatrywały się w Słońce. Ale jego światło było zbyt jasne dla oczu Michaiła i wizjer kombinezonu szybko pociemniał.

Krajobraz wokół był bardzo urozmaicony i pełen dramatyzmu. Stał na krawędzi krateru Shackleton, który sam stanowił stosunkowo mały krater, ale na jego zachodniej krawędzi przecinały się kręgi dwóch innych. Krajobraz stanowił bezładną mieszaninę na gigantyczną skalę, nawet odległe krawędzie kraterów ginęły za księżycowym horyzontem. Ale dzięki długiej praktyce Michaił nauczył się rozpoznawać lekko zakrzywione łańcuchy górskie, które stanowiły obrzeża zachodzących na siebie urwisk. Wszystko to było uwypuklone przez niskie światło Słońca, które bez końca toczyło się wokół horyzontu, w długie cienie obracały się niby wskazówki zegara.

Biegun południowy, ukształtowany w wyniku upadku ogromnego meteorytu, kiedy Księżyc był jeszcze młody, który pozostawił po sobie najgłębszy krater w całym układzie słonecznym, był najbardziej zawiłym krajobrazem na Księżycu. Trudno było sobie wyobrazić większy kontrast w stosunku do płaskiego, bazaltowego Morza Spokoju, na którym po raz pierwszy wylądowali Armstrong i Aldrin, daleko na północ, w pobliżu księżycowego równika.

A ten szczyt stanowił specjalne miejsce. Nawet wśród gór na biegunie, w większości miejsc zapadała noc, kiedy przesuwające się cienie którejś ściany krateru zasłaniały światło. Ale szczyt, na którym stał Michaił, był inny. Geologiczny przypadek zrządził, że był bardziej stromy i nieco wyższy od swych sąsiadów po obu stronach, wskutek czego cień nigdy nie sięgał jego szczytu. Podczas gdy Stacja odległa zaledwie o kilka kroków była pogrążona w wiecznym mroku, tutaj wiecznie świeciło Słońce; był to Szczyt Wiecznego Światła. Takiego miejsca nie było na całej Ziemi, a na Księżycu zaledwie kilka.

Nie było tutaj ranka ani prawdziwej nocy, nic więc dziwnego, że osobisty zegar Michaiła różnił się od zegarów reszty mieszkańców Księżyca. Był to dziwny, nieruchomy krajobraz, który pokochał. I między Ziemią a Księżycem nie było lepszego miejsca do obserwacji Słońca, które nigdy nie zachodziło na tym pozbawionym powietrza niebie.

Ale dzisiaj, kiedy tak stał, coś go zaniepokoiło.

Oczywiście był sam; było nie do pomyślenia, żeby ktokolwiek zdołał podkraść się do Stacji, nie uruchamiając setki automatycznych systemów alarmowych. Milczący strażnicy monitorów słonecznych także nie wykazywali żadnych zakłóceń czy zmian, nie żeby pobieżne badanie wzrokowe ich obudów, pokrytych grubą osłoną chroniącą przed uderzeniami meteorytów i kevlarem, coś mu powiedziało. Cóż więc go zaniepokoiło? Na pogrążonej w bezruchu powierzchni Księżyca takie uczucie było bardzo nieprzyjemne i Michaił zadrżał, pomimo ciepła wypełniającego wnętrze kombinezonu.

I wtedy zrozumiał.

— Tales. Pokaż mi Słońce.

Zamknąwszy oczy, uniósł twarz w stronę oślepiającego światła.

Kiedy Michaił otworzył oczy, przyjrzał się dziwnemu Słońcu.

Środek szyby czołowej tłumił większą część światła tarczy słonecznej. Ale widział atmosferę Słońca, koronę, rozmytą poświatę rozciągającą się na odległość wielu średnic Słońca. Korona miała gładką strukturę, która zawsze przypominała mu macicę perłową. Wiedział jednak, że jej gładkość maskowała gwałtowne zjawiska elektromagnetyczne, przyćmiewające całą ludzką technikę, w istocie gwałtowność tych zjawisk była główną przyczyną szkodliwych zawirowań w przestrzeni kosmicznej, których obserwacji poświęcił życie.

W środku korony widniała tarcza samego Słońca, która przygaszona przez wizjer przypominała rozżarzony węgiel. Zażądał powiększenia obrazu i wtedy zobaczył plamki, którymi zapewne były granule, wielkie komórki konwekcyjne pokrywające powierzchnię Słońca. A tuż przy samym środku tarczy dojrzał ciemniejszą smugę, najwyraźniej nie była to granula, miała bowiem znacznie większe rozmiary.

— Aktywny obszar — mruknął.

— I to duży — odparł Tales.

— Nie mam pod ręką rejestru… Czy to jest 12687? — Od dziesięcioleci ludzie numerowali aktywne obszary, które zaobserwowali na Słońcu, źródła rozbłysków i innych gwałtownych zjawisk.

— Nie — powiedział Tales bez zająknienia. — Aktywny obszar 12687 słabnie i jest trochę dalej na zachód.

— Więc co…

— Ten obszar nie ma numeru. Jest zupełnie nowy.

Michaił gwizdnął. Aktywne obszary formowały się zazwyczaj przez wiele dni. Badając rezonanse Słońca, ogromne, powolne fale dźwiękowe, które przemieszczały się przez jego powierzchnię, zwykle można było wykryć duże obszary na drugim końcu, jeszcze zanim w wyniku obrotu gwiazdy znalazły się w polu widzenia. Ale ta bestia wydawała się jakaś inna.

— Słońce jest dziś niespokojne — mruknął Michaił.

— Michaił, ton twego głosu jest dziwny. Podejrzewałeś, że ten aktywny obszar tam się znajduje, zanim zażądałeś jego pokazania?

Michaił spędził w towarzystwie Talesa mnóstwo czasu i w ogóle nie zwrócił uwagi na tak okazywaną ciekawość.

— W takich kwestiach rozwija się instynkt.

— Ludzki system sensoryczny nadal pozostaje tajemnicą, prawda, Michaił?

— Tak, istotnie.

Kątem oka Michaił zauważył jakiś ruch. Odwrócił się od Słońca. Kiedy szyba czołowa rozjaśniła się, zobaczył światełko pełznące w jego stronę przez księżycowe cienie. Był to dla niego widok prawie tak niezwykły jak tarcza niespokojnego Słońca.

— Wygląda na to, że mam gościa. Talesie, lepiej się upewnij, czy mamy dość gorącej wody na prysznic. — Zaczął schodzić po zboczu, starając się uważać na każdy krok, pomimo rosnącego podniecenia. — Zanosi się na ciekawy dzień — powiedział.