Выбрать главу

Dziewczęta mówią mi, że na początku wojewódzki saksofonista z Olsztyna zagrał przebój sezonu pt. „24 000 pocałunków”. Usłyszawszy go Marian Jesion krzyknął: – No to ruszamy, chłopaki.

Ale nikt nawet nie drgnął.

Powstała pełna napięcia cisza.

Czterech chłopców płonęło amarantowo po lewej stronie remizy, a piętnaście dziewcząt niebieściło się po stronie prawej. Wiadomo, dlaczego powstała ta pełna napięcia cisza, w której wojewódzki saksofonista skowytał rozdzierająco. Ona wynikła z arytmetyki. 15:4 jest dobrym rezultatem w szczypiorniaku, ale stanowi fatalną dysproporcję na zabawie o tak wyjątkowym blasku (orkiestra z Olsztyna, bardzo udane efekty).

Cisza szła od czerwonych, którzy w skupieniu dokonywali wyboru, i emanowała od niebieskich, jako że ich nadzieja była bezgłośna jak milczenie gwiazd. Wszyscy wiedzieli, ile rzeczy we wsi będzie zależało od tego, co się stanie za moment, więc nikt nie zachęcał więcej do lekkomyślnych posunięć. Wreszcie czterech z lewej przeszło na drugą stronę i powiedziało do czterech z błękitu tradycyjną formułę:

– Ta se zawalcuim, nie?

Słowo „nie” miało tu zresztą charakter formuły absolutnie retorycznej, użytej wyłącznie po to, aby zdanie nabrało płynnej, sienkiewiczowskiej kadencji. Gdyby któraś z dziewcząt odpowiedziała „nie” – spędziłaby resztę żywota w dwuznacznym stanie panieńskim. Dlatego cztery z błękitu odparły: – Ta pewni – i pary wyszły na środek. Wojewódzki saksofonista przydał dechu złocistym klapkom instrumentu, a Marian Jesion krzyknął coś donośnie. Człowiek i instrument musieli zachować się tak głośno, aby zagłuszyć rozdygotany szept babci Jesionowej, która stanąwszy na drodze pośród bezbrzeżnych ciemności spytała: O Boże, dlaczego on mi to zrobił?

Cztery pary dokonały pierwszych obrotów. Były one precyzyjnie skalkulowane, euklidesowe i formalistyczne, jak odwieczne ruchy planet albo okołoziemskie tory sputników. Te, które zostały po niebieskiej stronie remizy, patrzyły z mieszaniną zazdrości i krytycyzmu. Część łudziła się, że przyjadą jeszcze żołnierze. Żołnierze przyjeżdżali z Ełku, zawsze ci sami. Przywoził ich Kazik, szczupły brunet, kapral kulturalny. Kazik przeczytał dużo książek i obejrzał siedemset filmów. Każdy film Kazik zapisuje w notesie, a co kwartał podlicza. Do końca służby może będzie miał osiemset filmów. Kazik jest jednak niewierny, bo każdej mówi to samo. – A co mówi? – pytam. Śmieją się, wreszcie jedna powtarza. – On mówi: „Dziewczyno, ja wypiję rozkosz z każdej komórki twego ciała”. – Warszawiak jest ten Kazik, dlatego taki inteligentny. Żołnierze są niebezpieczni, bo to raptusy. Dostają przepustkę do 10 wieczór i wszystko chcą mieć załatwione na czas. Nie uznają żadnej kontemplacji, od razu narzucają tempo. W takim pośpiechu dziewczyna może się zapomnieć, a potem to już zostaje tylko śmierć. – Jak to śmierć? – spytałem. – A tak. Co jej potem innego zostaje? Tylko się zabić. Już lepsi są ci pratkowscy, chociaż oni też się wiercą za bardzo.

Saksofon wybulgotał ostatnią frazę szlagieru i pary przerwały geometryczne ewolucje. Czterech spod ściany wyszło za remizę, gdzie w krzaku jałowca stała odbita flacha. To sobie ją obciągnęli. Dziewczęta mówią mi, że taki jest zwyczaj i że to dobre, bo wtedy stają się żwawsi. Jak za dużo, to nie jest dobre, ale jak trochę, to dobre. Chłopcy wrócili na beton remizy i mieli twarze jak po ciężkim wysiłku. W serca dziewcząt znowu wstąpiła nadzieja bezgłośna jak milczenie gwiazd.

Dotrzymując kroku najnowszym osiągnięciom orkiestra wojewódzka zagrała „Dayanę” i chuda szyja ościstej pieśniarki podbiegła szkarłatem żył. Cztery następne zostały wywiedzione spod ściany na środek, gdzie czerwień zbełtana z niebieskim osiadła dostojnym fioletem. Znowu pary zaczęły w skupieniu cyrklować beton remizy pod takt piosenki odśpiewanej z biglem przez ościstą.

Po tym kawałku, jak mi opowiadają dziewczęta, chłopcy się zakotłowali. One nie wiedzą, o co poszło w tym gwałtownym i drapieżnym zakotłowaniu. Dziewczęta uważają, że jeśli jest bójka na zabawie, to nie ma ona żadnego celu doraźnego, tylko cel dalszy i niejako metafizyczny: jest potrzebna dla wspomnień. Ponieważ zabawa utonie w niepamięci jak kamień w jeziorze i wody czasu się nad nią zstąpią. Sama zabawa jest drewniana i chochołowata, albowiem trwają zbyt wielkie opory przeciwne wyżyciu. W bójce nie ma oporów i dlatego wyżycie jest pełne. W bójce jest wszystko, co pamięć ludzka długo przechowuje: krew, ból, wzrok porażony nienawiścią, kolący dreszcz śmierci. Wieś będzie odtwarzać szczegóły bójki, a nazwiska jej uczestników zostaną wielokrotnie powtórzone.

Przy walczyku, jaki nastąpił po bójce, pary obrały szyk nakazany przez fantastycznego gościa, który przyjechał odstawiać numery. Mijali orkiestrę krokiem, jaki obowiązuje podczas chodzenia niedzielnego. Dziewczęta mówią mi, że chodzenie odbywa się we wsi każdej niedzieli. Najpierw chłopak pojawia się u dziewczyny i pyta: – Będziesz ze mną chodzić? – Dziewczyna musi zaprowadzić go do ojca, ojciec musi porozmawiać z chłopakiem. Na tę okazję amant odpala flaszkę, jako że gadanie na sucho jest jak pierze na wichrze. Legalizują czynność chodzenia. Chodzi się po wsi od numeru pierwszego do ostatniego i z powrotem. Do lasu nie można, bo to jest potępiane. Czasami pośród spełniania tego jałowego i mozolnego zabiegu padają jakieś słowa. – Więc o czym mówicie? – spytałem. Jedna odparła: – A tak tam – z tego nie mogłem wydedukować, czy te rozmowy są ciekawe, czy nudne, jako że nie posiadam talentu egiptologów zdolnych z jednego hieroglifu wysnuć burzliwe dzieje dynastii.

Zdaniem dziewcząt, ich koleżanki po innych wsiach, gdzie stosunek płci nie jest tak rażąco dysproporcjonalny, są bardziej szczęśliwe, gdyż mogą pogrymasić. One mogą pogrymasić przy wyborze chłopca. Jeżeli przyjdzie on z tym zaproszeniem do globtroterowania, dziewczyna najpierw go zapyta: – Ty idziesz do miasta czy zostajesz na gospodarce? – Jeżeli ma zamiar zostać na gospodarce, dziewczyna go odprawi:

– Chodź sobie sam. – Przy takim chłopaku nie ma nadziei, że wyjdzie się ze wsi, a one by wszystkie chciały wyjechać do miasta. – Dlaczego? – pytam.

– Bo w mieście jest mnóstwo kin i ludzie nic nie robią. – Ale za to w mieście niebezpiecznie – mówię – jest dużo wypadków. – A to co, u nas też są wypadki. Niedawno jedna poszła dawać kurom, poślizgnęła się i złamała rękę. Też przecież wypadek.

Fantastyczny gość z województwa odstawił swoje numery. Potrafił on z powietrza wyczarować flagę, którą zawiesił na specjalnie przygotowanym drzewcu. Orkiestra zagrała hymn, oścista wyprężyła się na estradzie. To był finał walcowania, koniec obrotów planetarnych, czerwień i błękit utraciły swoją metaforyczną wymowę. Bramy remizy otwarły się i w tunel nocy wstąpiły cztery przytulone pary. Za moment ich śladem wyruszyła grupa sztywnych, milczacych i urażonych. Było to jedenaście nie wybranych, rzuconych na pastwę samotności, opuszczenia i nocy. Tej samej nocy, w której babcia Jesionowa już u kresu sił zdołała wyszeptać na leśnej drodze